Śnił mi się najlepszy przyjaciel

M., A., Ray, Stacey Roca (Shell/Closer To Heaven)

Właśnie się obudziłem. Dokładnie 10 minut temu (gdy zaczynam wpis), bo najpierw poszedłem do toalety, kocham swoich czytelników, ale w hierarchii moich potrzeb pusty pęcherz jest najpierw i wcale się tego nie wstydzę. Co nie znaczy, że będę się tym chwalić na blo… ups…

W każdym razie, nie chodzi o toaletę, tylko o sen. Wiem, że cudze sny są potwornie nudne i nie obrażę się, jeśli pominiecie ten wpis.

Zanim przyjechałem do Holandii, moja najbliższa przyjaźń była podtrzymywana emailowo. Spotkaliśmy się kilka razy w ciągu 9 lat. Był to chłopak, z którym dzieliliśmy się każdą myślą, nową piosenką, odkryciem, wysyłaliśmy sobie kasety, tzn. on mnie, bo w Polsce dużej części muzyki po prostu nie było; on był głębokim, zakompleksionym introwertykiem w małym miasteczku na zadupiu Holandii, a ja byłem głębokim, zakompleksionym introwertykiem w Warszawie, małym miasteczku na zadupiu Europy (zwracam uwagę, że to było bardzo dawno temu, zaczęliśmy korespondencję, kiedy szczytem naszych marzeń było pewnego dnia przylecieć do Londynu i umrzeć, nawet na lotnisku, nie było jeszcze GUGLA, tak, były kiedyś czasy, kiedy nie było gugla). Odkrywaliśmy powolutku różne możliwości życiowe – aparat ortodontyczny; możliwość nabycia ubrania niewybranego przez mamę; nowy singiel Pet Shop Boys; podróżowanie. On ufarbował włosy i wyprostował zęby. Ja wyrzuciłem wszystkie nieokreślonego kształtu swetry i przestałem się ubierać w jasnoniebieskie koszule. Dzieliliśmy się opisami pierwszych pocałunków, nowego chłopaka/dziewczyny, problemów, które płyną z tego, że ma się 23 lata i nie jest się muzykiem w Londynie, o czym obaj marzyliśmy. Spotkaliśmy się w Amsterdamie, w Londynie, w Berlinie, znowu w Londynie, znowu w Amsterdamie… Przyjechałem do Holandii. I jakoś się tak zrobiło, że im bliżej byliśmy fizycznie, tym mniej mieliśmy kontaktu.

Nasze życia uległy przemianach, o których marzyliśmy, o czym planuję napisać książkę i mam na dysku pierwszy draft z okresu, kiedy w hipomanii pisałem 18 godzin dziennie przez kilka tygodni, a potem przez dwa lata wcale. Zaczęliśmy prowadzić życie nocne, odkrywając kluby i atrakcje, po czym mój przyjaciel – pewnie go jakoś na blogu już nazywałem, dajmy mu Tadek, wszystko jedno – został z zawodu wampirem. Chodzi na imprezy, filmuje je i robi zdjęcia, które potem ukazują się online i w gazetach. Projektuje plakaty imprez, plakaty dla zespołów, okładki limitowanych wydań winylowych, te rzeczy. Robi to, o czym marzył kilkanaście lat wcześniej. Przymiera głodem, nosi kurtkę pospinaną agrafkami nie dlatego, że wygląda kul, tylko dlatego, że nowa jest za droga. Ale spełnia marzenia. Kupił mieszkanie w ścisłym centrum Amsterdamu, niemal w całości za gotówkę – dorastanie z mamą w Holandii, zamiast Polski ma pewne plusy dodatnie, można sobie dorabiać byle gdzie i zamiast 200 zł miesięcznie odkładać 500 euro. Mieszkanie jest malusieńkie, 30 metrów – kiedy tam bywam, podświadomość wiecznie usiłuje rozkminić, gdzie jest drugi pokój, bo niemożliwe jest, żeby to było wszystko, ale lokal jest tak bardzo w centrum, że bardziej w centrum jest chyba tylko pomnik przed pałacem królewskim – A JEDNAK.

Bywam u niego rzadko – to niedopowiedzenie. Nie z uwagi na chorobę, bo już przedtem spotykaliśmy się głównie na imprezach, przynajmniej za czasów DJa na jakichś bywałem. Ale Tadek był w pracy, więc wykonywaliśmy cmok, cmok, kochana, co za styl (on jest hetero, ale nikt mu nie wierzy), muszę lecieć. Na koncertach, gdzie za rękę trzymała go szczupła ciemnowłosa istota o zmiennym imieniu i oczach jak kosmos (Tadek ma jeden typ i się go trzyma), a my rozmawialiśmy o nowych płytach. I tyle. Jeśli jedna osoba kładzie się o 23, a druga o tej godzinie wstaje, możliwości spotkania są nikłe. Korespondencja też zdechła. Nadal się bardzo lubimy, tzn. o ile wiem, bo może on zmienił zdanie. Ale teraz, kiedy mieszkamy w jednym mieście, oddaleni od siebie o 10 minut wliczając prom widzimy się raz w roku. Może. I kiedy mówię, że się widzimy, to właśnie mam na myśli. Widzę go, a on mnie. Z pewnej odległości. Wysyłamy sobie linki do wywiadu z Pet Shop Boys, albo artykuł o domowej produkcji winyli.

Tadek pracuje nad muzyką – kiedy ma czas. A nigdy nie ma czasu, bo do zrobienia są ważne rzeczy. Wczorajsze zdjęcia muszą być obrobione dzisiaj, bo gazeta nie będzie ich drukować za miesiąc. Plakat musi być gotowy dzisiaj, bo zespół musi go wydrukować i wywiesić. Na obiad jest makaron z sosem pomidorowym, jak w reklamach Knorra, glamour i bogactwo. Ja wstaję rano, kiedy on się kładzie, spożywam dwa lamictale i trzy magnezy, martwię się, że kiepsko spałem, bo to może mieć konsekwencje. Wczoraj była sobota, więc jest duże prawdopodobieństwo, że Tadek położył się dokładnie w tej samej chwili, kiedy ja się obudziłem ze snu, w którym występował w roli ducha, gdyż albowiem zmarł. Sen nie wyjaśniał, co konkretnie się wydarzyło.

We śnie najpierw udałem się na jego pogrzeb, potem zaś siedzieliśmy we dwóch, smutni, w jakimś barze, którego w realu nie znam.

– Jest tyle rzeczy, które zawsze chciałem zrobić – mówił Tadek. – Już sam nie wiem, ile lat pracuję nad muzyką, ale nigdy nie czułem, że jest wystarczająco dobra. Chciałem kiedyś zamieszkać z dziewczyną, ale sam wiesz, trzydzieści metrów. Za to obejrzałem na żywo *tu lista*, pracowałem z *tu lista*, byłem w *tu lista*… A Ty?

– U mnie jest odwrotnie – odparłem. – Wziąłem ślub, piszę książkę, pracowałem jako kowal, spełniłem marzenia. Ale straciłem to wszystko, co Ty masz… miałeś. – Życia nam się rozjechały w kompletnie odwrotnych kierunkach. Nie widziałem koncertu FFS, chociaż zaprosił mnie osobiście wokalista Sparks, bo miałem atak paniki i depresji i nie mogłem wyjść z domu. Nie widziałem Janet Jackson, bo zaszła w ciążę. Nie zobaczę Asgeira, bo złośliwie gra wtedy, kiedy ja będę w Polsce. Nigdzie nie byłem, z nikim nie pracowałem i nikogo nie obejrzałem. – Właściwie to od roku nie widziałem żadnego koncertu. I nie byłem na żadnej imprezie. W zasadzie nawet mogłem, ale… no wiesz… jakoś się nie złożyło. Nigdy nie pojadę do Ameryki, nie zjeżdżę jej na motocyklu, nie polecę do Australii, odkładałem to na później…

– Nie widziałem ciebie od lat – rzekł Tadek ponuro.

– To prawda. Nie pamiętam, kiedy się ostatnio spotkaliśmy.

– Dwa lata temu?

Nawet nie wiem, czy to on przyszedł do mnie, czy ja do niego. Na pewno spotkaliśmy się na jakichś koncertach, ale już sam nie wiem, czy to był Perfume Genius w Bitterzoet? W każdym razie, Tadek robił zdjęcia. Na pewno byliśmy na Elf Fantasy Fair… który to w ogóle był rok?

– Trzeba było tę płytę wydać, a nie tylko w niej latami dłubać i myśleć, że nie jest dobra – wytknąłem.

– No, trzeba było. I trzeba było się z tobą spotkać. A ty, jakie projekty odstawiasz na kiedyś tam?

– Nnnno, w zasadzie… – zacząłem. – Wiesz, zacząłem je powoli realizować… Piszę książkę, ale naprawdę piszę, pracowałem nad nią wczoraj. Zabrałem Josa do Pragi, obiecywałem mu to od lat. Będę wydawać nową wersję instrumentala z 2003, powoli, ale pracuję nad nią i wiem z doświadczenia, że kiedyś skończę i opublikuję. Mam więcej czasu, to prawda. Nigdy nie wiem, czy obudzę się zdolny do pracy, czy nie, ale jeśli tak, to pracuję. – To, że kiedyś umrę i to może się wydarzyć za trzydzieści lat, a może dzisiaj, bo wypadki chodzą po ludziach odkryłem jakiś czas temu. Ale we śnie umarł akurat on, a ja nie.

– Szczęściarz – odpowiedział Tadek ponuro. – Ja już niczego nigdy nie skończę.

– I co, żałujesz, że nie spędziłeś więcej czasu z rodziną? – O ile pamiętałem we śnie, takie słowa wypowiadała większość umierających w łóżku szpitalnym, albo coś w tym stylu.

– Oszalałeś? Żałuję, że nie wydałem płyty, drugiej, trzeciej. Że nie spędziłem więcej czasu z tobą, chociażby, ale nie tylko. Że nie zarobiłem tyle, żeby móc zrobić przerwę i kupić sobie nową kurtkę. W ogóle, że nie zrobiłem sobie przerwy. – Tadek nigdy nie był zainteresowany modelem 2+2, spłacaniem kredytu, wychowywaniem dzieci i spędzaniem czasu z ciocią i wujkiem. Nawet po śmierci.

Zazdrościłem mu tego życia, kiedyś, dawno temu, przed diagnozą. Wiedziałem, że kurtka wygląda jak eksponat z muzeum punk nie dlatego, że ma tak wyglądać, tylko dlatego, że nowa kosztuje, ale obraz głodującego artysty, którego życiem są koncerty i noc przemawia nawet do przygłupów (mam na myśli siebie), którzy wiedzą, jak to wygląda zza sceny. Po latach Tadek ciągle różne substancje wciąga i wypija, a ja łykam bardzo nudne tabletki i wypijam słabą herbatę. Kurtka zapewne nadal się trzyma, chociaż możliwe, że rozpadła się tak bardzo, że nie ma już nawet czego tymi agrafkami spinać. Zaznałem kiedyś życia nocnego pełną piersią i w zasadzie to nie chciałbym do tego okresu wracać, ale czasem żałuję, że nie mogę wrócić tak na kilka nocy, bez konsekwencji. Zrobić sobie przerwę. Ale ja jeszcze żyję, chyba, że mi się tylko wydaje. A Tadek w sumie rzeczywiście mógłby już nie żyć, a ja mógłbym tego nawet nie wiedzieć, do tego stopnia utraciliśmy kontakt.

Obudziłem się. Nie będę Wam sadzić głębokich morałów w stylu „żyj, jakby nie było jutra, przeskakuj przez kałuże, nadaj sobie indiańskie imię, pojedź do Indii i doznaj duchowego odnowienia” i tak dalej. Sami sobie dopowiedzcie co chcecie. Wysłałem natomiast Tadkowi maila, że śnił mi się w charakterze upiora dziennego i chcę się z nim spotkać jak najszybciej. Przeczyta kiedy się obudzi, zapewne około 23. Może się spotkamy. A może nie. Mam tylko nadzieję, że sen nie był proroczy i że moje talenty przewidywania przyszłości są tak chujowe, jak zawsze były. Tą jedną rzeczą, którą odkładam na później jest spotkanie z facetem – już nie chłopcem – z którym kiedyś wymienialiśmy co kilka dni maile długości kilkaset kB tekstu (wliczając cytaty, aż tak szybko nie pisaliśmy). Wiedzieliśmy o sobie wszystko, a teraz nie wiemy niczego.

Na zdjęciu jesteśmy młodzi, piękni tak średnio i w ogóle jeszcze nie wiemy, co się kiedyś wydarzy. Mamy nieskończoną ilość czasu, jesteśmy nieśmiertelni, a wszystkie plany i marzenia zdążymy jeszcze zrealizować, bo kiedy masz 22 lata i po raz pierwszy jesteś w Londynie, wiesz na pewno, że zawsze będziesz młody, a w Twoim zasięgu jest WSZYSTKO. Nigdy nie będziesz zbyt zajęty lub chory, żeby realizować WSZYSTKIE marzenia. Wypadki przydarzają się innym ludziom. Świat jest Twój i już zawsze będzie Twój.

Żałuję rzeczy, które straciłem już. Miałem je zrobić kiedyś w przyszłości. Teraz robię te, które mi pozostały.

Ten wpis nie ma zakończenia i w ogóle nie jestem z niego zadowolony, ale nie będę w nim dłubać latami.