Uwaga, ta notka w zasadzie jest dla dorosłych, chociaż jestem przekonany, że Was zawiedzie.
*
Wczoraj wybraliśmy się ze Zbrojmistrzem na fetyszystyczne seks-party.
Prawda, że brzmi doskonale? Krążą po sieci takie obrazki: „co sobie wyobraża społeczeństwo, że robię… co sobie wyobraża moja mama, że robię… co sobie wyobrażam ja, że robię… co robię rzeczywiście”. Obrazek tego typu mógłby świetnie posłużyć zamiast poniższej notki, ale ja jestem stworzeniem piszącym, a nie tworzącym memy, poza tym gdzieś już takiego widziałem.
Na miejsce dotarliśmy raczej wcześnie, około 22:30. Rozebraliśmy się z pewnym trudem z odzieży wierzchniej, założyliśmy własne skóry i mundury i przeszliśmy dalej. W klubie można już było oglądać pierwszych panów przyodzianych w skóry i mundury, niepewnie rozglądających się wokół siebie. To mnie raczej ucieszyło, ponieważ nigdy na takiej imprezie do tej pory nie byłem i czułem się nadzwyczaj dziwnie. Kiedyś pomógłbym odwadze przy użyciu belgijskiego piwa, teraz mogłem się uciec jeno do wody mineralnej, lub dekadencko szarpnąć się na colę light.
Porozmawialiśmy z kilkoma znajomymi, moimi lub Zbrojmistrza, czekając na rozpoczęcie żwawej akcji. Klub powoli się zapełniał, ale akcja się nie rozpoczynała. Po części byłem temu winien osobiście, ponieważ jak mnie poinformował Zbrojmistrz, ktoś uparcie usiłował zwrócić moją uwagę, a nawet dotknął mnie w sposób niedwuznacznie wskazujący, a ja — co nie jest dla mnie nietypowe nawet gdy nie jestem nerwów — nie zauważyłem. Ów ktoś zrezygnował, znalazł sobie dość prędko chętniejszy obiekt i w jego towarzystwie udał się na scenę, gdzie odbył się najmniej podniecający pięciominutowy seks, jaki w życiu miałem przyjemność oglądać.
Nieco zdewastowany obrotem wydarzeń zaproponowałem, abyśmy udali się na ogląd darkroomów. Darkroomy mają jedną wadę. Jest w nich ciemno. W tych konkretnych darkroomach jest diabelnie ciemno i nie widać NIC. Widziałem w ciemności, że w środku siedzi COŚ. Być może był to człowiek w skórzanym uniformie, a być może połyskujący raptor. Niepewność co do zawartości pomieszczenia nie zachęciła mnie do dalszych eksploracji, a i raptor nie wystawiał kończyn celem wciągnięcia mnie do wewnątrz. Tak więc darkroomy znudziły mi się bardzo prędko i udaliśmy się na balkon.
Na balkonie odbywała się żwawa akcja. Polegała na tym, że jeden wąsaty pan zajmował się drugim wąsatym panem, w powietrzu unosił się zapach poppersa, a wszystkiemu z zainteresowaniem godnym National Geographic przyglądali się dwaj inni. Całość ciągle nie wydawała mi się ani trochę podniecająca, może przez moje skojarzenia z Village People. Był jeszcze jeden problem. Mianowicie ten, że w całym klubie podobało mi się może trzech facetów na krzyż, nie licząc, rzecz jasna, Zbrojmistrza.
Problem polega być może na tym, że ja nie jestem fetyszystą skórno-dżinsowo-obuwniczo-mundurowym. Jeśli ktoś mi się podoba, to nie z uwagi na to, co na sobie ma, tylko z uwagi na bujny zarost, piękne oczy, interesujący błysk w owych oczach, uśmiech, dłonie, to, co ma do powiedzenia… Nie umiem skupić się na skórzanym uniformie z napisem POLICE tak, żeby nie zauważyć, że ma go na sobie sześćdziesięcioletni, raczej obwisły pan, który wygląda jak wyjątkowo dobrotliwy sprzedawca waty cukrowej. Tak więc zamiast sceny z filmu pornograficznego zobaczyłem podrygujących, nieatrakcyjnych panów, przyodzianych w raczej zabawne elementy skórno-metalowe, przyglądających się sobie nawzajem i mnie w szczególności z pewną taką nieśmiałością. I upewniłem się w tym, co podpowiadał mi rozum długo przed tym, jak zostaliśmy na imprezę zaproszeni: mnie to NAPRAWDĘ nie kręci.
Wyszliśmy wcześnie, przed pierwszą. Podobno po pierwszej imprezy tego typu zaczynają się rzeczywiście rozkręcać. Zbrojmistrz wytłumaczył mi, jak to działa: po pierwsze, piwo pije się z pewną szybkością, a pewna ilość spożytych piw pozwala na nabycie pewnej śmiałości — jestem pewien, że jest na to wzór matematyczny. Po drugie, uczestnicy z jednej strony czekają, aż przyjdzie więcej osób (bo może pojawią się atrakcyjniejsi), ale nie jest wcale tak, że atrakcyjniejsi przychodzą później, bo wcześniej nie są wpuszczani. Tak więc następuje po trzecie, związane ze słynnym skąpstwem Holendrów — „skoro zapłaciłem, to muszę zaliczyć”. Po pewnej ilości spożytego piwa standardy zaczynają spadać, a godzina zamknięcia się zbliżać i nagle okazuje się, że pan, który wcale nas nie interesował o pierwszej jest fascynujący o trzeciej piętnaście.
Te reguły nie działają, jak się okazuje, jeśli na imprezę przychodzi para, która nadal jest na etapie „nie możemy się odkleić od siebie”, a poza tym nie pije i nie zażywa. Zbrojmistrz spożył jedno małe piwo, ja oczywiście trzymałem się twardo wody, raz szarpnąwszy się dekadencko na colę zero. W tych warunkach szanse na sukces były od początku niskie, a w połączeniu z faktem, że wśród, bo ja wiem, setki facetów podobało mi się trzech, a 97 wzbudzało we mnie chęć ucieczki były zerowe. Ale ważne jest co innego: do tej pory seks-imprezy wzbudzały we mnie agresywny brak zainteresowania wyłącznie teoretycznie, a teraz potwierdziłem to w praktyce i mogę powrócić do bycia w otwartym związku, z którego otwartości nie korzystam.
W drodze do domu wstąpiliśmy do mojego ukochanego baru. Kominek buzował jak zwykle; bilard jak zwykle był okupowany; piwo lało się jak zwykle; a jednak zmieniło się… wszystko. Za barem urocza arabska lesbijka (kobieta w moim barze! jak ja mam teraz uprawiać seks przy kominku?), większość obecnych narąbana już o tej porze w szpadel, a ja trzeźwy jak świnka morska. Przy boku wspaniały mężczyzna, u którego boku zasnę za kilka godzin, co zdecydowanie zmniejsza zainteresowanie innymi. Wypiliśmy po kolejnej wodzie mineralnej i udaliśmy się do domu spacerem, w naszych niewygodnych wysokich glanach i lekko pobrzękując uprzężami pod trzema warstwami odzieży wierzchniej. Po czym dotarliśmy do domu i padliśmy do łóżka, wykończeni tak świetną zabawą.
Chyba jestem oficjalnie w średnim wieku, albo co.