Szczęście

Odkryłem ku swojemu zdziwieniu, że jestem szczęśliwy. Bez „oprócz”, „poza”, „ale”. Po prostu jestem szczęśliwy.

Duży udział ma w tym fakt, iż moja definicja szczęścia ogromnie się zmieniła. Kilka lat temu było mi strasznie ciężko przyjąć do wiadomości, że muszę przestać imprezować, pić, zażywać, mam zacząć chodzić wcześnie spać, żreć garściami tabletki i generalnie robić rzeczy, które do tej pory nie leżały w kręgu moich zainteresowań. W 2011 myślałem, że moje życie praktycznie się skończyło, diagnoza dwubiegunówki nieomal mnie zabiła, zmiany stylu życia były nie do przyjęcia, myśl o tym, że choroba jest nieuleczalna była nie do przyjęcia.

W międzyczasie przywykłem i wreszcie jestem bliski pogodzenia się z tym, że już nigdy nie będzie tak, jak kiedyś. Jak to mówią w programach dwunastu kroków, przyznaliśmy, że staliśmy się bezsilni wobec choroby – że przestaliśmy kierować własnym życiem. Dzięki temu przyznaniu powoli odzyskałem siłę, aby wrócić do życia. Nie jest to życie, jakiego się spodziewałem, jakie sam bym dla siebie wybrał, ale czyni mnie szczęśliwym. W zupełnie nieprzewidziany sposób.

Moje leki aktualnie dobrane są niedokładnie tak, jak powinny, ale… Jest takie określenie, znane osobom na psychotropach, „zombifikacja”. Polega na tym, że nie czujemy NIC. Umarła nam babcia? nic. Zostawił nas mąż? nic. Wygraliśmy w totka? nic. Zombifikacja na ogół jest strasznym doznaniem, bo wiemy, że powinniśmy coś czuć i żre nas jedyne pozostałe uczucie – poczucie winy. U mnie w tej chwili zombifikacja przybrała postać zen. Podpisywanie papierów sprzedaży mieszkania zszarpało nerwy Zbrojmistrza, na mnie wpłynęło głównie tak, że mi się nudziło, gdy notariusz monotonnym głosem czytał kolejne podpunkty i starałem się nie przysnąć. ZUS uprawia jakieś szacher macher, które może zaowocować odebraniem mi dużej części renty. Zen. Wiem, że powinienem się denerwować, ale jakoś się nie denerwuję. Napady paniki, które kilka miesięcy potrafiły zatrzymać mnie w domu na cały dzień, bo drzwi wejściowe były granicą, której przekraczać nie wolno? Nie ma. Nie czuję nic, ale w przyjemny sposób. Siedzę, usiłując się skoncentrować na niepatrzeniu w przestrzeń i jest mi dobrze.

Brzmi to być może nieco potwornie, ale zaręczam, że takie nie jest. Po siedmiu miesiącach ciągłej walki z „dziś mam depresję, a dziś nie, a dziś znowu mam, a dziś nie mogę zrobić zakupów, a dziś mogę, ale kupuję trzy croissanty z czekoladą bo MUSZĘ SŁODKIE AAA” ten stan jest cudowny. Ostrzejszą odmianą zombifikacji jest coś, co określam wdupiemaniem, polegające na tym, że lodowato rozważamy plany samobójcze, samookaleczeniowe, lub też – mój autentyczny pomysł – wdanie się w bójkę z pijanymi Anglikami, bo policja na pewno uzna moją niewinność widząc, że jestem jedyną trzeźwą osobą w towarzystwie. Zen jest uczuciem uroczym.

Nie posiadam żadnych potrzeb, które są niezaspokojone. Mam narzeczonego, mam gdzie mieszkać, mam fajny komputer, mam co jeść, mam rower, mam w co się ubrać (z wyjątkiem skarpetek, ale to stan permanentny), mam przyjaciół, mam bloga, wydałem pierwszą książkę, a w przyszłym roku będzie druga. Oczywiście mogłoby być lepiej, ciągle nie mam motocykla i własnej kuźni, poza tym od dwóch miesięcy bolą mnie plecy, ale naprawdę się w tym momencie czepiam. Częścią szczęścia (ładne zestawienie słów) jest to, że rzeczywistość i my jesteśmy w zgodzie. Na motocykl, kuźnię i duży dom na uboczu gdzieś w lesie mogę poczekać. Resztę mam. I bardzo, bardzo to doceniam, chociażby w kontekście notki Terrwyn. Darmowe leki to naprawdę ogromny przywilej. Życie bez depresji i ataków paniki to również przywilej. Punkt widzenia zależy od punktu siedzenia, a do tej pory siedziałem na desce nabitej gwoździami, jak początkujący fakir.

No i polską politykę oglądam już wyłącznie w charakterze opery mydlanej… Współczuję osobom, których to dotyka – moja mama straci pracę w ciągu miesiąca, pogodziła się z tym i rozmyśla, co będzie robić na wymuszonej emeryturze. Mnie już nie dotyka. Boję się wyłącznie podróży ze Zbrojmistrzem do Polski. Możliwe, że będziemy tam jeździć rzadziej, a zamiast tego zapraszać moją rodzinę tutaj. Również w tym temacie czuję zen. Coś się wymyśli.

A na razie jest dobrze.

PS. Napisałem tę notkę nie po to, żeby się chwalić, albo denerwować ludzi, tylko po to, żeby wreszcie przestać narzekać i pokazać, że może być naprawdę dobrze.

Zdjęcie: Nicholas A. Tonelli, „Stone Cabin (1)”