Szorty w lutym

Przepraszam, że tyle piszę, ale mam za dużo tematów. Spróbuję się poprawić.

*

Wywiad z panem Piotrem Sałygą, mężem zmarłej „Chustki” przepłakałem. Po części dlatego, że wiem, jak to jest być chorą osobą w związku ze zdrową i co dnia zastanawiać się, czy tej zdrowej nie kazać odejść i szukać kogoś lepszego. Po części dlatego, że NFZ jest instytucją dla mnie nie do pojęcia, jakby Orwell je założył w „Roku 1984”.

„W Polsce są takie procedury, że nie można jednocześnie być leczonym paliatywnie i onkologicznie. Bo dwa świadczenia w ciągu jednego dnia to straszne straty dla NFZ-etu.” Ja nie mogę NIC do tego dodać, bo mi się robi czerwona płachta przed oczami i zaczynam bełkotać. A przecież niewyobrażalne skurwysyństwo NFZ nie dotyka mnie osobiście. Nie zapominajcie jednak, że i ja mam rodzinę i przyjaciół i niektóre z tych osób czasami na coś chorują.

Sposób, w jaki Polacy traktują się nawzajem wcale nie bierze się wyłącznie z braku kasy. Rzekłbym zgoła, że jest odwrotnie. To brak kasy bierze się ze sposobu, w jaki Polacy traktują się nawzajem. Coś w Holandii, kraju nienarzekającym wcale na zbyt niskie podatki, niebywałego, jest w Polsce codziennością: płacenie pod stołem. Żeby zaoszczędzić na składce emerytalnej, zdrowotnej, chorobowej. I tak sobie oszczędzamy, to znaczy — pracodawca oszczędza, w większości wypadków. Aż ktoś nie zachoruje. I wtedy się nagle okazuje, że pani przedsiębiorca Dominika, zarabiająca kilkanaście tysięcy miesięcznie (nie wiem, zgaduję), ma składki opłacone, a dodatkowe leki sobie wykupi. A moja kumpela Esmeralda, zarabiająca 2300 (z czego na papierze 1600) — no cóż. Cierpienie uszlachetnia. „Cito” oznacza „w tej dekadzie”. NFZ nie ma przecież pieniędzy. Skąd by miał mieć, skoro przedsiębiorca Dominika i sto tysięcy jej znajomych z LinkedIn oszczędza na składkach dla pracowników?

Nie będę w ogóle zaczynał myśleć, co by było, gdyby „Chustka” była lesbijką, bo już jest wystarczająco źle i nie trzeba dalej dramatyzować sytuacji.

*

No dobrze, miałem nie komentować Palikota, ale muszę, pokrótce i niech spierdala.

Była przez jakiś czas teoria spiskowa PiS, że Palikot jest narzędziem Tuska. Zaczynam się z nią zgadzać. Po głosowaniach w temacie związków partnerskich rozpętała się burza, a PO zaczęło spadać poparcie. I co robi Palikot? Naturalnie odwala akcję taką, że niewłaściwy wynik głosowania nad związkami partnerskimi to przy niej pikuś.

Palikot jest skończony jako poważny polityk. Jako polityk-populista, rzecz jasna, nie, ktoś musi dildami machać i żarty o gwałtach opowiadać. Ale ciężko mu będzie znaleźć sobie nową niszę. Rolnicy i prawica raczej nie wpadną mu w ramiona. Feministki właśnie stracił; co gorsza, okazuje się, że zrobił to na własne życzenie, nie przejęzyczył się, nie ma planów wycofywania się z tego, co powiedział i pcha się głębiej. Innymi słowy, po dotarciu do dna zaczął z zapałem kopać tunel. Poniższa słitfocia pochodzi albowiem z profilu FB Ruchu Palikota.

537952_536858703012521_1134383248_n

Należałem do nielicznych osób, które Palikotowi nie wytykały założenia Ozonu i liczyły, że rzeczywiście postanowił on zrobić coś ciekawego. Partia i jej lider podobały mi się średnio, natomiast Anna Grodzka i Wanda Nowicka w Sejmie już bardzo. W szczególności wicemarszałkini Nowicka. Teraz zaszła pewna zmiana. Biedroniowi musiałem przyznać punkty za wypowiedzi podczas debaty o związkach. Palikot zaś okazał się nowym Millerem. Stary beton nie rdzewieje, że tak figlarnie zacytuję biskupa Pieronka.

*

Ach, biskup. Co ja mogę o biskupie. Tu jest wszystko o biskupie, za Karoliną Korwin-Piotrowską tym razem.

6003_514082468634625_175189413_n