Tego jeszcze nie było

Dzisiaj będę pisać rzeczy niepopularne.

Nie wśród mainstreamu, prawicy, etc. Wśród moich czytelników. Mam jakiś obraz czytelnika tego bloga i mam wrażenie, że przynajmniej dużej części poniższe się nie spodobają. Jestem bardzo ciekaw, czy moje wrażenie jest słuszne.

*

Po pierwsze primo, uważam, że to bardzo dobrze, że dzieło sci-fi Anity Gargas „Anatomia Upadku” zostanie pokazane w TVP. Nie dlatego, że uważam, że prawda leży pośrodku, albo że w ogóle mam w planie ten utwór oglądać. Natomiast podoba mi się bardzo pomysł, żeby to dzieło pokazać w mainstreamie, a potem przystąpić do debaty ekspertów. Zakładam tutaj, że wystąpią prawdziwi eksperci, a nie osoby zajmujące się projektowaniem siedzeń w szybowcach, którym się ubzdurało, że w Smoleńsku rosły trzy brzozy, z których dwie emitowały hel, a dowodzi tego fakt, że Lech Kaczyński miał przy sobie długopis. Debata w TVP, wsparta PRAWDZIWYMI dowodami i przeprowadzona językiem zrozumiałym dla przeciętnego wyborcy ma szansę zredukować o połowę ilość tych, co nie wierzą w ustalenia komisji Millera.

Wiem oczywiście, że jest taka część ludzi, których nie przekona nic i nic im nie pomoże, ponieważ z ich punktu widzenia największym problemem jest to, że zginął Kaczyński, a Tusk żyje. Gdy czytamy, że Tusk jest tchórzem, bo wyjeżdża 10 kwietnia, należy to odczytywać właśnie w ten sposób: Tusk jest tchórzem, bo żyje. Gdyby Tusk tchórzem nie był, postawiłby się przed plutonem egzekucyjnym i zażądał, aby strzelano celnie. Nie ma takiej ilości dowodów, pomników, profesorów i ekspertów, od której temu typowi ludzi skończyłyby się żądania. Gdyby wrak magicznie się do Polski teleportował, złożył w całość i rozpadł jeszcze raz, dowiedzielibyśmy się, że cały ten wrak to fałszywka (ba — byli tacy, co doszli do wniosku, że z Warszawy wystartowały dwa tupolewy). Oni nie pochwalą emisji filmu w TVP, bo TVP powinna film emitować na okrągło 24 godziny na dobę na wszystkich kanałach, z przerwami wyłącznie na orędzia premiera Jarosława Kaczyńskiego. Ale do tej grupy nie trafi nic. Równie dobrze można przekonywać posłankę Pawłowicz, żeby kiedyś pogadała z grupą miłych LGTB, którzy ją będą przekonywać o prawdziwości swoich związków.

*

Po drugie primo, jak wiadomo, jestem feministą. Dlatego właśnie denerwuje mnie okropnie, gdy osoby określające i podpisujące się mianem feministek dopuszczają dla kobiet tylko jeden wybór: pełną emancypację.

No więc nie. Wybór — to wybór. To proste stwierdzenie wydaje się nie do pojęcia zarówno korwinistom, jak i „feministkom”. Wstawiam to określenie w cudzysłowy, bo jest tak naprawdę kolejną wersją patriarchatu, tyle, że odgórne polecenia przychodzą z innego miejsca. Kobieta ma robić to, co JA jej mówię, bo JA wiem lepiej, a jak jej się nie podoba, to znaczy, że jest głupia i nie umie dokonać właściwego wyboru. Nie mogę strawić pogardy zawartej w tym stwierdzeniu, a dodatkowo stwierdzenie owo robi nam feministkom bardzo zły PR. Agnieszki Graff było trzeba żeby powierdzieć głośno: my, feministki, wcale wszystkie nie uważamy, że Terlikowska to gópia kura domowa. Bo my, feministki, nie jesteśmy Terlikowską i nie wiemy, co ją uszczęśliwia i czego ona chce lepiej, niż ona sama. A w odróżnieniu od męża, pani Małgorzata nie stawia sprawy na ostrzu noża mówiąc „wszystkie kobiety mają siedzieć w domu i rodzić dzieci co 12 miesięcy”, mówi tyle, że szkoda, że Kościół nie chce kobietom dać tego wyboru. No więc ja żałuję, że nie wszystkie feministki chcą go kobietom dać.

Znam pary hetero i homo, w których jedno z partnerów zostaje w domu. Bo tak chcą. Ba, znam parę hetero, w której to mężczyzna został przez jakiś czas w domu z dziećmi, bo kobieta zarabiała więcej. I to była ich wspólna decyzja, która po kilku latach się zmieniła, bo to on dostał propozycję wyższych zarobków. To jest dla mnie właśnie feminizm. Kobiety i mężczyźni w oczywisty sposób się różnią: jedno ma sisiorka, a drugie ma wedżajnkę. Jedno generalnie podnosi ciężary łatwiej (chociaż też nie zawsze), a jedno karmi piersią. I tyle. Trochę mają inną kompozycję hormonalną, co w pewnym stopniu statystycznie różnicuje im upodobania. Lecz! Są kobiety, które lubią seks. (Escandalo!) Są takie, które chadzają na seks-imprezy, uprawiają seks za pieniądze, a na proszonych kolacjach opowiadają sobie o tym, co ostatnio robiły w łóżku. No dobrze, nie w łóżku, w szopie ogrodowej na stole. (Poważnie, znam je osobiście.) Są takie, które chcą być żonami i matkami i wychowywać dzieci. Są takie, które chcą uprawiać wspinaczkę wysokogórską. Są takie, które chcą pisać poematy o różach i małych uroczych zwierzątkach. I to WSZYSTKO jest OK, dopóki ktoś ich do tych rzeczy nie zmusza. A czy ten ktoś jest korwinistą, feministką, mężem, kochanką, dzieckiem czy ojcem, to jest mi już wszystko jedno.

A żeby jeszcze dobić na koniec, mężczyźni też powinni mieć pełny wybór, a osoby od „what about teh menz?” uważam za zwyczajnie głupie.

*

Na koniec trzecie primo: nie jestem już ateistą.

Jak się okazuje, można się nawrócić z opóźnieniem. Tyle, że określenie „nawrócić” jest nieco mylące. Dodatkowo, w Polsce kojarzy się tylko z Bogiem, który ludziom zagląda pod kołdrę, lubi, gdy księża jeżdżą mercedesami i piją actimelki oraz posiada osobiste opinie na temat zawartości macic i właściwości lub niewłaściwości istnień ludzkich w zależności od sposobu poczęcia. Te opinie wysyła magicznie za pomocą telepatii wyłącznie do osób, które spędziły kilka lat w seminarium, zostały posłami POPiSu lub słuchają Radia Maryja. Ot, tak sobie wybrał ten Bóg z dużego B, bo jako istota wyższa jest wszakże kapryśny i wszystko mu wolno. (Przepraszam osoby, którym uraziłem właśnie uczucia religijne i proszę o niepozywanie mnie do sądu, gdyż ja tak niechcący.)

Ze swoimi poglądami religijnymi postanowiłem się wyautować z kilku powodów. Nie spodobało mi się otóż, że w Polsce biegli ocenili siłę wiary chętnych do zarejestrowania kościoła Potwora Spaghetti i uznali, że siła wiary jest zbyt niska, a kościół zbyt rubaszny. Czy siłę wiary zmierzono wiarometrem w kilodżizuskach? Tego nie podano, a ja bym chciał wiedzieć. Nie potrafię zmierzyć swojej siły wiary i w ogóle mnie to nie interesuje. Cudza siła wiary też mnie nie interesuje. Moje wierzenia są moje, a moich uczuć religijnych nie można urazić, bo nie jest to coś, na co mieliby wpływ inni ludzie. Nie rusza mnie darcie świętych ksiąg, odsądzanie mnie od czci i wiary (chłe chłe, czci; chłe chłe, wiary) ani obrzucanie wyrzeźbionych z drewna figur pomidorami.

Terry Pratchett przepięknie skomentował w „Pomniejszych Bóstwach” kwestię ksiąg jedynych. W książce występuje, zdaje się, bibliotekarz, który ma kolekcję religijnych ksiąg. Każda z nich na pierwszej stronie ostrzega, że jest tą jedyną prawdziwą!!! a wszystkie pozostałe to łgarstwa, oszczerstwa i bluźnierstwa!!! i bibliotekarzowi wydało się, że tak uroczo wyglądają wszystkie razem, koło siebie. Religie i święte księgi postrzegam podobnie do Pratchetta. A kup sobie jedną z nich i trzymaj w domu, nie musisz ich wszystkich stawiać koło siebie i uprawiać pluralizmu. Od mojego łóżka, mojej macicy, mojego dziecka, szkół, urzędów i parlamentów wszakże racz się łaskawie odpimpusiać, w przeciwnym razie Thor będzie uprzejmy zesłać ci znak, że się mylisz. A Thor nie jest bóstwem, które wierzy w symbolikę ulotną i trudną do zinterpretowania, więc symbolem dla szanpana lub szanpani może być spadający na głowę ciężki przedmiot w kształcie młota.

*

Na tym swe bluźnierstwa (chłe chłe, bluźnierstwa) zakończę i niewielu pozostałych czytelników, którzy przy tej notce nie eksplodowali zapewnię, że to nie jest spóźniony Prima Aprilis. Dodam też, że w notce następnej planuję pisać NIE o polityce, NIE o Smoleńsku i NIE o bankach. Bo tak się złożyło, że ze Zbrojmistrzem stuknęła nam rocznica, a ja na blogu, który miał być o miłości chyba nigdy nie napisałem o naszym spotkaniu.