Tęsknota

Pół mojego życia to tęsknota. Mam wrażenie, że to bardzo polskie.

Znajduję się w tej chwili w raju. Raj, którego mały fragment widać na zdjęciu, jest dziełem dwóch moich przyjaciół, bo raje nie robią się same i ktoś je musi stworzyć. Za cztery godziny mamy pociąg do prawdziwego życia, w którym czekają rachunki, zepsuty twardy dysk, który serwis od trzech tygodni „testuje”, dalsza część przeprowadzki i przygotowywania mieszkania do sprzedaży, dużo roboty, dużo ludzi. Tutaj jest nas czterech, a dzisiaj w szczególności jestem sam, podczas gdy Zbrojmistrz rąbie drwa, a moi przyjaciele upychają drewno tam, gdzie powinno się znaleźć. Swoją część pracy odwaliłem sam, przy czym praca polegała na operowaniu piłą spalinową, więc jeśli ktoś mnie zna, to wie, że nie musiałem się przesadnie zmuszać.

Pociąg za cztery godziny, ale ja tęsknię już, bo wiem, że nie znajdę się tu z powrotem bardzo prędko. A przecież sam napisałem:

There is no point in missing the past
in trying to turn back the time
you’ll never get back to who you were
no point in asking why

Gdy w 2006 przeprowadziliśmy się z Szacownym Eks-Małżonkiem do Amsterdamu, z jakiegoś powodu strasznie tęskniłem za odcinkiem Marszałkowskiej od banku w stronę Placu Bankowego, tym, gdzie jest m. in. Empik. Po kilku miesiącach przyjechaliśmy do Warszawy i okazało się, że w międzyczasie zaszły tam zmiany. Nie pamiętam już dokładnie, jakie, któryś sklep zamknięto, coś odremontowano i nagle okazało się, że jestem w miejscu, za którym tęskniłem i tęsknię nadal, bo obiektu moich pragnień już zwyczajnie nie ma. Tęskniłem za nieistniejącym.

Podobnie bywało w kwestiach uczuciowych. Po burzliwym rozstaju z (wtedy) miłością mego życia okropnie cierpiałem i tęskniłem. W tym czasie rozwinęła się moja depresja. Byłem świadom, że tęsknię za człowiekiem, którego nie ma; za tym z początku naszego krótkiego związku, nie za tym z końca — to ja zerwałem. Ale logika sobie, a tęsknota sobie. Byliśmy ze sobą raptem pół roku, ale ten okres odbijał mi się chyba przez trzy lata. Zachowywałem się okropnie, co moi przyjaciele jakoś znosili, ale nie umiałem przestać tęsknić, znów, za nieistniejącym. Na dobre przeszło mi chyba dopiero osiem lat później, kiedy spotkaliśmy się w większym gronie i odkryłem, że nie do końca rozpoznaję człowieka, którego kiedyś kochałem każdą komórką swojego ciała. Tęsknota doznała ukojenia i poszła sobie.

Tęsknię za beztroską bycia z DJ-em. Nie tęsknię za nim jako człowiekiem, kochankiem, partnerem. Tęsknię za życiem-imprezą, kiedy każdy wieczór mógł przynieść niespodziankę. Za nieprzespanymi nocami podlewanymi wódką i podsypywanymi śniegiem, gdy byłem jeszcze naiwny i zieloniutki i nie wiedziałem, co to stabilizatory nastroju i anty-psychotyki. Dziś chodzę spać o 11 każdego dnia — w ostatnich wieczorach z uwagi na rozpalone ognisko i piękną pogodę siedzieliśmy głęboko w noc aż do 11:30 — i alkohol stanowi dla mnie co najwyżej odległe wspomnienie. Z imprez zdarza nam się pójść na koncert, pod warunkiem, że nie zaczyna się za późno.

Tęsknię za byciem wysoko opłacanym grafikiem, wybranym z najlepszych w Europie. Nie brakuje mi rzecz jasna mojej szefowej, brakuje mi tworzenia, zarabiania, przyjemnego uczucia, że jeśli mi się spodoba kurtka za 400 euro, to mogę wejść do sklepu i sobie ją kupić. Brakuje mi wchodzenia do kuchni w porze lunchu i trafiania na kolegę lub koleżankę z, powiedzmy, Turcji, Węgier lub Finlandii i odkrywania, co też ta osoba je na lunch, jak to się nazywa i szukania w translatorze Google, czy w Polsce takie coś mamy. (Na ogół nie.) Brakuje mi wypadów na piwo z Irlandczykiem, który nauczył mnie, jak smakuje dobry Guinness. Brakuje mi towarzystwa fajnych, interesujących, inteligentnych ludzi, od których każdego dnia mogłem się czegoś nauczyć. Ciągle przyłapuję się na złudzeniach, że kiedyś wrócę do mojego poprzedniego życia, które skończyło się cztery lata temu, ale równie dobrze mogłoby to być lat czterysta.

Nie mam ładnej puenty. Albo, chwilę, spróbujmy:

There is no point in thinking of the past
There’s nothing to regret
Move on
Move on again