Ostatnie dni spędziłem głównie na pilnowaniu samego siebie, żeby nie żyć w przyszłości. Mam tendencję do zapominania, że znajduję się w czasie teraźniejszym. Siedząc przy ognisku myślę, że jutro nie będę przy nim siedzieć; robiąc zdjęcia przy wodospadzie melancholijnie wzdycham, że w Amsterdamie nie zobaczę niczego podobnego. Jak mawia Eugenia, jeśli jedną nogą stoję w przeszłości, a drugą w przyszłości, sikam na dzień dzisiejszy. Od jakiegoś czasu powoli uczę się tego unikać. I wiecie co? Jeśli akurat nie czuję się zbyt źle, żeby widzieć światełko w tunelu, to działa. Tak więc tęsknić zacząłem dopiero wtedy, gdy wsiedliśmy do samochodu gospodarza i ruszyliśmy w ostatnią podróż spaghetti.