Przez dwa dni Facebook stracił 10% swojej giełdowej wartości. Zuckerberg zaoszczędził 40 milionów dolarów na wyprzedaniu dużej ilości akcji tuż przed informacjami o Cambridge Analytica. W ostatnich dniach zniknął, zajmuje się lajkowaniem ładnych obrazków (tak, jak ja! czy to znaczy, że kreuję trądy?) i właściwie niczym ponad to. A w mediach papierowych, elektronicznych i społecznościowych trwa nawalanka.
Uczucie, które mi towarzyszyło w ostatnich latach korzystania z Buka to coś w rodzaju nerwowej niepewności – po angielsku anxiety, a po polsku ciągle nie wiem. Oglądanie, jak znajomym osobom blokuje się konta za nieużywanie nazwiska z dowodu. Buk podtykający mi do zaznajomienia osoby rzeczywiście bardzo mi dobrze w realu znane, Na przykład facetów, z którymi spotkałem się dwa razy w sytuacjach niewymagających używania intelektu, eks-szefową, eksów w ogóle. Po likwidacji poprzedniego konta założyłem nowe, bardzo małe. Głównie miało służyć funpagowaniu i członkowstwu w jednej grupie. Nie wrzuciłem do feeda ani jednego konterfektu własnej twarzy, ale w tej grupie (zamkniętej) pojawiło się kilka moich zdjęć. Po czym kiedy postanowiłem zmienić zdjęcie pieska w profilówce Bunio zasugerował mi… te właśnie zdjęcia. Zgorzałem nad jeziorem i ruszyłem je kasować. Nie dotarłem jednak daleko. Nie znajdowały się ani w żadnym albumie, ani wśród zdjęć nieposortowanych. Drogą riserczu odkryłem, że musiałbym w grupie odnaleźć posty, do których załączyłem zdjęcia i pokasować te posty. Kilka nawet znalazłem, pozostałych nie. Zdjęcia pokazują się nadal.
W tym momencie moja nerwowa niepewność zamieniła się w silną niechęć i uczucie posiadania wścibskiego sąsiada przyklejonego do dziurki od klucza.
Część problemów rozwiązała dla mnie wtyczka FB Purity (nb. jeśli zechcecie zalinkować ją na Buku, strona zadba o to, żeby post zobaczyło jak najmniej osób). Można nią usunąć różne sugestie, promowane posty, „ludzi których możesz znać”, słowa kluczowe. Owszem, nie grałem fair używając „bezpłatnej” platformy po odcięciu rzeczy, na których ona zarabia, ale Cukieras też nie grał fair. A dwa dni temu okazało się jak bardzo. Szef Cambridge Analytica chwalił się wpływaniem na wyniki wyborów w wielu krajach, szantażowaniem polityków, fałszowaniem zdjęć i afer korupcyjnych. Po upublicznieniu tych informacji stwierdził, że to były niewinne żarciki. (Brzmi wiarygodnie.) Facebook-firma obwieścił(a) z oburzeniem, że CA użyła udostępnionych danych nie tak, jak obiecała. (Tu mi rzeka łez płynie.) Cukieras wykonał Timberlake’a i zniknął, zostawiając innym ratowanie firmy.
Młodsze pokolenie (khe khe, panie dzieju) wyrosło z innego gruntu, niż ja. W komunizmie informacje o ludziach były bardzo pożytecznym materiałem mogącym służyć szantażowi, wymuszaniu, a przede wszystkim uzyskiwaniu większej ilości informacji. Chociażby baza danych o homoseksualistach, pokłosie akcji „Hiacynt” – jeśli mieliśmy w bazie pana A i pana B, można ich było postraszyć celem dodania do bazy panów C i D. Facebook działa dokładnie tak samo, tylko oddajemy mu dane dobrowolnie. Afera CA pokazała naprawdę tylko jak bezmyślnie dajemy mu te dane (od lat straszę, że powycinam znajomych klikających w quizach „udostępnij dane przyjaciół”, od lat ich nie wycinam, bo robi to większość). Bo przecież nikt z banieczki osób [IT>0.25 + IQ>120 + wiek<=50] nie jest chyba naprawdę zszokowany tym, że Buk działał nieetycznie? Prawda? Nikt chyba nie zemdlał na wieść, że na podstawie tego, że lajkujesz „Gay is okay”, „Nasza cała Polska biała”, „Młodzierz wszehpolska chce prawdziwych męszczyzn” oraz „Pro-wrestling z karabinami maszynowymi” da się wywnioskować, że mieszkasz w piwnicy babci, masz dużo pryszczy od sterydów, robisz sobie zdjęcia z tortem z wafelkami ułożonymi w swastykę i lubisz padać w objęcia kolegom z siłowni?
No dobrze, może akurat ten typ zemdlał.
Nieetyczne działanie Buka jest tego samego rodzaju, co Apple, Google, banków, prawników, gazowni, polskiej skarbówki. Mianowicie wzorem „Autostopu przez Galaktykę” Buk (Apple, Google, etc.) udostępnia wszystkie wymagane informacje, reguły, umowy. Jeśli macie czas, by co tydzień spędzać 20 godzin na sprawdzaniu, czy coś się nie zmieniło, jeśli tak to co, a potem kolejne 20 na łamaniu sobie głowy nad tym, co te drobne literki oznaczają. Apple przy każdym uaktualnieniu iTunes, iOS, macOS, etc. dostarcza nową umowę na 200 stron A4. W umowie być może coś się zmieniło od czasu, kiedy jej ostatnim razem nie przeczytałem. Nie czytam i teraz, bo potrzebuję uaktualnienia bezpieczeństwa, nie zajęcia na dwa dni. Tak samo nie czytamy warunków użytkowania Buka (które się zmieniają bez uprzedzenia). Jesteśmy tam, bo chcemy nawiązać kontakt z babcią. I nie kupuję cynicznego „widziały gały co brały”, bo właśnie nie widziały. Problem z Cambridge Analytica jest taki, że firma nie wykorzystała tylko danych osób wypełniających quiz, ale też dane ich znajomych. Którzy zapewne w pewnym momencie nie przeczytali uaktualnienia umowy, w którym w punkcie 3948124 napisano, że od tej pory babcia wypełniająca quiz może udostępnić firmie CA dane na temat mojego stanu cywilnego bez mojego zezwolenia.
Mam IQ na poziomie niższej MENSY, studia techniczne, za sobą pracę przez kilka lat w charakterze między innymi „specjalisty od mediów społecznościowych”. Po przeczytaniu wczoraj jednego z wielu artykułów odkryłem, że Facebook posiada ustawienie o nazwie Platforma, które można wyłączyć (jeśli się wie, co to jest i że istnieje – ja do wczoraj nie wiedziałem). Zaś jeśli się tego nie zrobi, to inne osoby mogą dać prawa innym aplikacjom do dostępu do moich danych. Wyrezałem tych innych aplikacji piętnaście, żadnej w życiu nie widziałem na oczy. A bardzo się pilnuję, żeby nigdy nie logować się do quizów kontem Buniowym. Kompletne wyłączenie Platformy popsułoby mi różne rzeczy, na przykład auto-posting artykułów na funpaga klienta. Wykasowanie moich zdjęć wrzuconych na zamkniętą grupę dawno temu byłoby możliwe, gdybym poświęcił na to dzień lub dwa i przekopał się przez tysiące wątków. Nie chcę musieć spędzać na tym czasu.
To, co napisałem o Platformie może być niezgodne z prawdą, ale razem z moim IQ nadal tego nie rozumiemy. Powinienem przeczytać o wiele więcej informacji, z których niektóre mogłyby być bardzo trudno dostępne. Reguły tej gry zostały ustalone jak w „Autostradzie przez Galaktykę”. Informacje wisiały zgodnie z prawem przez 30 dni roboczych w piwnicy pod klatką dla aligatorów w zamkniętym dla turystów zoo w Gwatemali. Były też napisane po chińsku, czcionką 4 punktów, wydrukowane żółtym tuszem na białym papierze i powieszone do góry nogami. Moje gały mogły je oglądać ile tylko chciały – zaraz po tym, jak znalazłbym zoo, pokonał wszystkie aligatory, nauczył się chińskiego i wykształcił zdolność czytania żółtego tekstu na białym tle w kompletnej ciemności.
Ale przecież nikt mnie na Buniu nie trzyma.
*
Jak wczoraj pisałem jestem obywatelem holenderskim, legalnie poślubiłem drugiego, ale kiedy pojedziemy do Polski, gdzie mieszka moja rodzina i przyjaciele magicznie stajemy się osobami obcymi sobie w świetle polskiego prawa. Mam wybór – mogę nie jeździć do Polski lub pogodzić się z tym, że w razie wypadku Josa lądujemy na dnie klatki z aligatorami. Nikt mnie do niczego nie zmusza. Dysponuję pełną wolnością wyboru.
Tak samo jest z Bukiem. Mogę z niego zrezygnować w każdej chwili. Stracę wtedy dostęp do grup, w których bardzo chcę być. Nie będę mógł uaktualniać własnych funpagów. Stracę kontakt z osobami, na których naprawdę mi bardzo zależy. Niektóre używają Whatsappa (własność Facebooka) lub Instagrama (własność Facebooka). W tej chwili pracujemy z Cybernecrocatem nad projektem tatuażu dla mnie. Mógłbym się z nim komunikować mailowo, tylko najpierw musiałbym go znaleźć. Znalazłem, prosząc o pomoc na funpagu Miłości. Gdyby nie funpag, nie znalazłbym.
Ale nikt mnie tam przemocą nie trzyma.
Facebook stanowi dla wielu osób (nie dla mnie) bazę danych zdjęć, których nie ma nigdzie indziej. Coś w rodzaju rozszerzenia pamięci dyskowej mózgu poświęcanej na zapisywanie bliższych i dalszych znajomości. Zapis historii ostatniej dekady. Dla wielu ludzi jest miejscem zarobkowania. (Aż dopóki nie przestanie.) Ze swoim młodszym bratem rozmawiamy przez Bunia, bo z różnych powodów tylko ta z dostępnych metod działa dla nas obu.
Ale nikt nas tam nie trzyma.
Dla osób (jak np. ja) cierpiących na różne rodzaje fobii społecznej Facebook i ogólnie media społecznościowe są często jedynym sposobem, aby pozostać w kontakcie z jakimikolwiek ludźmi spoza najbliższego otoczenia. Mam przyjaciółkę, która właściwie nie wychodzi z domu – z wyjątkiem wizyt u lekarza, które potem odchorowuje. Zakupy ma dostarczane pod drzwi. Kontakt z ludźmi ma dzięki Facebookowi. Instagram jej nie interesuje, bo nie kręcą jej selfiki z hasztagami. Twitter nie nadaje się do długich rozmów (chociaż próbuje). Snapchat – bicz pliz.
Ale nikt jej na Buniu nie trzyma, prawda?
*
Rozmawiałem wczoraj (na Buniu) ze znajomym, który dość lapidarnie stwierdził, że go to wali. (Czeeeeeść, macham!) Bo wie, że Bunio używa jego danych, do profilówek sugeruje mu jak mi zdjęcia wrzucane na zamknięte grupy i tak dalej. Teoretycznie wszyscy to wiemy, bo widzą gały. Ale nie wiem, czy nawet bardzo inteligentne widzące gały przewidziały, że firma CA użyje informacji na Wasz temat po to, żeby wpłynąć na wyniki wyborów. Christopher Wylie z Cambridge Analytica bardzo obszernie opowiedział o stosowanych metodach. Bo to, że Bunio wie, że zalajkowałem stronę „Norwegian Landscapes” samo w sobie jest mało ważne, ale w połączeniu z lajkami dla „Partia Razem” i „Jak wygrać na loterii” może już sugerować, że jestem niezadowolony ze swojej sytuacji polityczno-materialnej. I pozwolić na serwowanie mi właściwie dobranych reklam (które zablokuję, ale większość ludzi nie); niepokazywanie mi pewnych postów i artykułów, podczas gdy inne będą prezentowane pięć razy dziennie (tego już nie zablokuję); wpływanie na mój nastrój.
Jednym z ciekawszych sposobów wpływania na nastrój jest wynalazek przetestowany najpierw na Instagramie, teraz już również na Facebooku – fałszowanie liczby lajków. Po wrzuceniu wczorajszej notki w prawej kolumnie wyświetlił mi się podgląd: sto reakcji, osiem szernięć, kliknij tu i wpłać złocisza, by dostać więcej. Zaciekawiło mnie to sto reakcji, zajrzałem do postu. Reakcji było jedenaście. W tym momencie podświadomość cichutko pinga: sto wyglądało ładniej. Na Instagramie premiowana jest aktywność: im częściej postujesz, tym więcej dostajesz lajków, więcej osób Cię obserwuje. I odwrotnie. Płacimy swoim czasem, spędzanym na platformie, a Cukierasowi jest wszystko jedno, czy używasz jego Bunia, jego Instagrama, czy jego Whatsappa.
Post zobaczyło 581 osób w ciągu około 24 godzin. Wliczone w to są dwa share’y. Mam w tej chwili 1507 fanów strony. Gdybym chciał rzeczywiście zdobyć 100 lajków, byłoby to możliwe po zapłaceniu odpowiedniej sumy. Być może osoby, które zalajkowały https://www.facebook.com/miloscpo30 BARDZO by chciały przeczytać ten wpis, ale zamiast tego zobaczą dziesięć razy reklamę odchudzających spodni z kauczuku. A mojego postu być może nie zobaczą też dlatego, że linkuję tam do artykułu o Christopherze Wylie, a ten artykuł nie jest dobry dla Bukowego wizerunku. Bunio nie jest miłym miejscem do pokazywania Wam zdjęć kotków, jest firmą, która nawet po wczorajszych spadkach jest warta 488 MILIARDÓW dolarów. Pokazywanie postu, który w tej chwili może czytacie jest sprzeczne z interesem firmy. Nie spodziewam się dzisiaj ogromnej ilości wizyt na blogu dzięki linkowi na Buku.
Spójrzcie na wykres na początku postu. W pierwszych chwilach inwestorzy rzucili się do panicznej wyprzedaży akcji Bunia, ale raptem półtora dnia później cena zaczęła znowu rosnąć. Bogaci akcjonariusze dużych firm nie są osobami uczuciowymi i empatycznymi – akcje firm sprzedających broń rosną po każdej strzelaninie w amerykańskiej szkole, bo przerażeni rodzice lecą kupować więcej broni. Artykuł w Guardianie pokazuje przykładowe reklamy opłacone przez lobby producentów broni. Do stworzenia i stargetowania tych reklam przyłożyła się Cambridge Analytica. Targetowanie i prezentowanie reklam umożliwił za odpowiednią opłatą Bunio. Tym sposobem Cukieras pośrednio zyskał dużo pieniędzy na zastrzelonych dzieciach, a wraz z nim akcjonariusze. Nie wiem, czy Wasze gały wiedziały, że to widzą.
Założyłem sobie nowe ghost-konto, po części celem sprawdzenia ilu osób i stron naprawdę bardzo potrzebuję. Wynik jest taki: 13 znajomych, dwa funpagi (MPO30 i Bjørn Larssen), dwie zamknięte grupy. Wydawałoby się, że Buk nie powinien z tego umieć wywnioskować zbyt wiele. Użyłem zupełnie innego adresu email, nie dałem przyzwolenia na żadne przeglądanie moich danych, użyłem trybu incognito. Pierwszym, co Buk zrobił po potwierdzeniu mojego emaila było wyświetlenie listy znajomych z poprzedniego konta i zasugerowanie, żebym ich wszystkich zaprosił. Nie byłem zaskoczony, ale uczucie posiadania wścibskiego sąsiada pogłębiło się ponownie.
Mógłbym kliknąć w link „pokaż wszystkie dane, jakie ma na Twój temat Facebook”, ale szczerze mówiąc nie mam odwagi.