Więc i Ty chcesz zostać singlem?

Niedawno dowiedzieliśmy się wielu ciekawych rzeczy na temat „tych singli”. Ekspertem był kuc Konrad, sam żonaty. Skupił się on jednak wyłącznie na tym, jak single tkwią w pracy po 16 godzin na dobę, wciskając ludziom lodówki (to działa — już mam w domu sześć). A tymczasem single przecież zajmują się jeszcze czymś: seksem.

Dawno nie pisałem o seksie, a wyszukiwarka twierdzi, że nigdy nie rozpisałem porządnie tematu „fuck buddy vs friends with benefits”. To drugie można od biedy przetłumaczyć jako „przyjaciele z przywilejami”. Pierwsze z nieznanego mi powodu występuje w języku polskim jako „fucking friends” (czyli „pieprzeni przyjaciele”). Pozwolę sobie pozostać przy terminologii anglojęzycznej, lub raczej poprawnej terminologii anglojęzycznej. (Nawiasem mówiąc, zalinkowany artykuł myli FB z FWB, używając pojęć na zmianę, co sugeruje, że moa ekspercka wiedza na ten temat może się Polakom przydać.)

Fuck buddy, czyli FB, to osoba, z którą uprawiamy seks. Nie więcej i nie mniej. Oczywiście nie ma zakazu, żeby po stosunku zostać dziesięć minut, wypalić papierosa lub dopić herbatę, niemniej jednak celem relacji FB jest seks. Ot, jest wtorek, godzina dziewiętnasta, nic nie ma w TV, dzwonimy do naszego kumpla Bronka i pytamy, „Hej Broniu, nie masz ochoty na małe bzyk bzyk?” Kumpel sam właśnie dokańcza jedenaste sudoku tego dnia, w kuchni czekają naczynia do pozmywania, więc chętnie się zgadza. Udajemy się do Bronka, lub Bronek do nas, odbywamy czynności niegodne filozofa, po czym ponownie rozstajemy się z przyjemnym uczuciem zaspokojenia i oddalamy ku domostwu.

Wobec FB nie mamy żadnych praw, podobnie, jak FB wobec nas. Jeśli Bronek jest zajęty, nie przysługuje nam przywilej robienia mu wyrzutów, obrażania się, wypominania, że od dwóch tygodni ciągle nie ma dla nas czasu. Bronek nie jest wibratorem i nie działa na baterie. Jest człowiekiem, który czasem musi popracować, albo zwyczajnie pasjami uwielbia oglądać wiadomości o 20 i dla byle seksu nie zrezygnuje z dowiedzenia się, co powiedział dziś kandydat Jarubas. Możemy z nim uprawiać naprawdę boski seks, przy którym „50 Twarzy Greya” to  podręcznik wychowania do życia w rodzinie zaaprobowany przez episkopat, ale to nie oznacza, że możemy mu mówić, co ma robić ze swoim życiem, zwierzać się z tego, co dzisiaj powiedziała w pracy ta larwa Zenobia, tudzież domagać się, aby nam zrobił kolację.

Do tych wszystkich powyższych rzeczy służy relacja typu „przyjaciele z przywilejami”. Naszym FWB jest Stachu, który znajduje dla nas czas, kiedy potrzebujemy się wygadać, idzie z nami do kina, potem dokonuje fachowego masażu naszych punktów erogennych, na koniec zaś podaje musujące wino i wuzetki. Nie znaczy to, że nas kocha, lub my jego. Sama nazwa definiuje relację: jesteśmy przyjaciółmi, którzy ze sobą sypiają, poza tym zaś uprawiają relacje stricte przyjacielskie.

Aby z powodzeniem wcielać w swoje życie idealne związki typu FB i FWB, musimy posiadać pewne umiejętności. Najważniejszą jest oddzielenie seksu od miłości. Jeśli uważamy, że seks jest uświęceniem miłości między mężczyzną, a kobietą, polecam raczej czekanie w cnocie aż do ślubu. Jeżeli jednak umówiliśmy się ze Stachem na przyjaźń z przywilejami, a tymczasem pewnego dnia odkryliśmy, że jesteśmy w nim zakochani i nie możemy bez niego żyć, musimy liczyć się z dwiema rzeczami: 1. powinniśmy mu się do tego przyznać, oraz 2. możliwe, że Stach grzecznie zakończy z nami znajomość, bo miłość zwyczajnie nie wchodzi w zakres jego zainteresowań. Podobnie jest z zazdrością: jeśli chcemy wyłączności, monogamii i tym podobnych rzeczy, nasz FB może się na nas bardzo prędko wypiąć. (Tu anegdotka. Spotkałem się kiedyś jeden raz na seks z pewnym prawnikiem. Było super i miałem nadzieję na więcej. Tyle, że prawnik zaczął mi wysyłać SMSy: „kiedy się spotkamy?” (to jeszcze OK) „co robisz?” (to już nie powinno go interesować) oraz wreszcie „dla wszystkich masz czas, tylko nie dla mnie!”. Ten ostatni dopadł mnie, gdy oglądałem w Paradiso koncert zespołu Hurts i uświadomił mi, że więcej się z prawnikiem nie spotkam. Byłem uprzejmy, napisałem mu maila, w którym wyjaśniałem powody swojej decyzji. Odpisał, że to było jego „poczucie humoru”. Cóż, w relacji typu FB nie ma miejsca na akurat TAKIE poczucie humoru…)

Osobiście lubię budować relacje typu FWB, ponieważ dawno temu obiecałem sobie, że nigdy nie pójdę do łóżka z kimś, kogo nie lubię. Powodem mojej decyzji było odkrycie w ostatniej chwili, że wybranek głosuje na ekstremalną prawicę — w tym momencie mógł mieć urodę Idrisa Elby skrzyżowanego z Joshem Maria Johnem, a i tak nie tknąłbym go kijem. Od tej pory zanim pozwolę komukolwiek się dotknąć, sprawdzam podstawowe rzeczy: czy posiada poczucie humoru; czy robi mu różnicę, czy jest w łóżku ze mną, czy kimkolwiek innym; czy sprawia na mnie wrażenie dobrego człowieka. Owszem, mógłbym liczyć partnerów na setki, gdyby nie moje wygórowane wymagania, ale dzięki owym mam za sobą może ze cztery przypadki, których po fakcie żałowałem. Jak wiadomo, lubię też BDSM. Dzięki temu, że ufam intuicji, ignorując sygnały płynące z mniejszej główki, nikt mnie do tej pory nie skrzywdził wbrew mojej woli.

Mam za sobą oczywiście również relację typu FB. Pan był Hindusem, umiał uprawiać masaż czakralny, czy jak to się też nazywa i robił mi takie rzeczy, że darłem się z rozkoszy. Ale w momencie zakończenia współpracy zapadała grobowa cisza. Nie mieliśmy sobie do powiedzenia NIC. Nie zgadzał nam się gust muzyczny, filmowy, nawet kulinarny. Kiedyś uparł się, że mnie zatrzyma trochę dłużej i zaoferował mi kanapkę. No dobra, kanapkę mogłem przyjąć, ale podczas jej spożywania musiałem słuchać jego opowiedzi na imprezach, na które chodzi i o jego pracy. Kiedy wyjechał na stałe do Londynu czułem się nieco rozdarty — masaż czakralny bardzo mi się podobał, ale wreszcie mogłem przestać w przerażeniu oczekiwać na moment, kiedy włoży do odtwarzacza nowy album Davida Guetty, lub zaprosi mnie na oglądanie kompletnie losowego odcinka serialu „24”. Nie było szansy na zmianę statusu z FB na FWB.

Z czasem nauczyłem się również innej przydatnej rzeczy: jak przestawiać przyjaciół z przywilejami na status przyjaciół bez przywilejów. Czasami wystarczyło grzecznie wytłumaczyć, że chciałbym zatrzymać Stacha w swoim życiu, ale już bez seksu. Ponieważ nie kochaliśmy się nawzajem, w grę nie wchodziły łzy i obraza — zaś ponieważ zwyczajnie się lubiliśmy, w żadnym stopniu nie przeszkadzało nam to w dalszym wychodzeniu na kolację, do baru czy na film. Kilka razy FWB się we mnie zakochiwał, a ja musiałem w tym momencie kończyć relację — nie miałem w swoim życiu ani miejsca, ani ochoty na miłość, zwłaszcza jednostronną. I z tym ryzykiem trzeba zawsze się liczyć, jeśli chce się żyć jak „ten singiel”; miłości nie da się zaprogramować, zastopować przyciskiem „pauza”, ani ignorować jej istnienia. W szczególności jeżeli spotykamy się z kimś, kto już jest w związku.

O tym, co się dzieje, kiedy FWB przekształca się w miłość dwustronną, opowiem kiedy indziej. I tak już się boję, co będzie, gdy mojego bloga przeczyta Tomasz Terlikowski. Powiedziałbym, że mózg mu eksploduje, gdyby nie to, że już dawno jest po amputacji.

Zdjęcie: „Benefit 45” (Craig Larsen) (CC 2.0)