Twitterem trzęsie najnowsza afera. Zwykle albo nie zauważam, albo ignoruję, ale ta akurat mieści się w kręgu moich zainteresowań. W Londynie szykuje się otóż premiera sztuki teatralnej All in a Row, czyli Wszystko po kolei. Oto blurb, tłumaczenie moje:
Laurence lubi pizzę. Laurence niedługo idzie do szkoły. Laurence myśli, że sikanie na poduszkę mamy jest OK.
Jak każda para, Tamora i Martin mają wielkie nadzieje. Jednak gdy twoje dziecko jest autystyczne, nie-werbalne, czasami dopuszcza się przemocy, ambicje szybko zmieniają się w nierealne rojenia.
W rodzinie pełnej miłości, rozgoryczenia i odkryć, poznajcie Tam, Martina i Gary’ego, opiekuna Laurence’a, gdy mierzą się z trudami opieki nad swym ukochanym chłopcem. W ostatnią noc przed interwencją kuratora, kto jest tu ofiarą? Kto był zdrajcą? Kogo obwiniasz, kiedy nie masz już siły?
Nawet brzmi ciekawie, umiem sobie wyobrazić wiele kierunków, w jakich może pójść taka sztuka. Ale nie mam ochoty sobie tego wyobrażać – z prostego powodu. Oto aktorzy wybrani do roli ukochanego autystycznego synka:
AKTOR PIERWSZY
Aktor pierwszy z jakiegoś powodu się nie sprawdził, ostatecznie został więc obsadzony…
AKTOR DRUGI
Trudno nie odnotować poprawy, pierwszy urwał się z planu horroru, drugiego zrobiono w przedszkolu na lekcji o papier maché, to się nazywa postęp. Może trzeci byłby trochę podobny do człowieka. Nb. Alex Oates pochwalił się, że praca nad tym arcydziełem sztuk plastycznych trwała dwa lata.
Pojawiły się już głosy o cenzurowaniu ekspresji artystycznej przez osoby, które nie widziały sztuki i oczywiście natychmiast mi się skojarzyło z protestami przeciwko polskim spektaklom przedstawiającym różne rzeczy niemile widziane przez Rodzinę Radyja. Istnieją jednakowoż dwie różnice. 1) Niezależnie od tego, z jak wielkim mozołem będą to sobie wmawiać, katolicy nie są w Polsce uciskaną mniejszością. 2) Protesty przeciwko All in a Row nie dotyczą treści sztuki, bo prawie nikt jej jeszcze nie zna, tylko jej, ech, obsady.
*
Autor sztuki, Alex Oates, pracował jako opiekun i według własnych słów „zaprzyjaźnił się z wieloma pacjentami”. Da się znaleźć nawet wzruszające zdjęcie, gdzie pan trzyma za rękę dziecko, zdjęcie jest od tyłu, ale zakładam, że przedstawia autora zaprzyjaźnionego z pacjentem. (Szukajcie sobie sami, ja się brzydzę.) Tak ich pokochał, że w jego głowie wyrobiła się wizja: otóż dzieci z autyzmem nie są ludźmi. Mogą być albo potwornymi lalkami, albo ohydnymi, byle się nie ruszały i nie odzywały. Podkreślam, to jest opiekun z latami doświadczenia.
Autor aktualnie prezentuje się jako obrońca praw chorych, twierdzi, że konsultował każdy drobiazg na każdym etapie, ale w Internetsach nic nie ginie i wyciągnięto mu tweeta, w którym chwalił się, że skończył sztukę „dzień przed terminem”, bo wysyłał ją na konkurs. Oates twierdzi, że „wiele osób autystycznych jest mi bardzo wdzięcznych” oraz „dzięki niemu dzieci z autyzmem wreszcie zyskają reprezentację w sferze publicznej”. Kiedy zaczęto go wirtualnie ciągać za kołnierz pytaniami typu „a nie było przypadkiem jakiejś żywej osoby, która mogłaby zagrać tę rolę?” Oates najpierw stwierdził, że przecież nie może ogłosić castingu na niewerbalnego 11-latka z autyzmem, potem podkreślił, że dziecko robi rzeczy szokujące, na przykład gryzie. Widziałem w musicalach bardziej przerażające sceny, ale w odróżnieniu od wybranego „aktora” nie będą mi się śnić po nocach.
Nie chodzi już nawet o domaganie się, żeby w roli autystycznego dziecka wystąpiło autystyczne dziecko. Ale może…coś żywego? Dżdżownica? Karaluch…?
Producent dzieła, Paul Virides, wdał się we względnie elegancką pyskówkę z człowiekiem, dzięki któremu sprawa wyszła na jaw przed premierą. Oto jego największy problem:
…I would also hope you recognise before we meet that releasing the puppet into the public domain before we were ready to announce it was a grave misstep and break of every convention that exists on those “open secrets” that persist amongst our industry.
— Paul Virides (@PaulVirides) February 10, 2019
…mam też nadzieję, że zrozumiesz przed naszym spotkaniem, że pokazanie lalki publicznie przed tym, jak byliśmy gotowi ją zaprezentować było wielkim błędem i złamaniem wszelkich konwencji, jakie istnieją wokół tych „otwartych sekretów”, które funkcjonują w naszym przemyśle.
Tak. W tej sprawie problematyczne jest właśnie to, że kukła z papieru toaletowego została pokazana przed premierą. To znaczy, dla producentów jest to zapewne problematyczne, ponieważ sprzedaż biletów kompletnie zamarła, a teatr przestał dzieło promować. Pytanie brzmi, co tak naprawdę było priorytetem Alexa Oatesa, opiekuna i przyjaciela dzieci autystycznych. Oates ma problem, mianowicie, że zacytuję klasyka, nie wie kiedy się zamknąć. Pomiędzy sloganami o tym, jak bardzo mu zależy na wyrównywaniu różnic, reprezentacji, etc., wpadają mu takie kwiatki:
We didn’t feel that @Autism understood the differences between the play on the page and the actual staged production we were creating. We took their comments into account alongside the full variety of responses from other sources, and ultimately chose to see it through.
— All in a Row (@allinarowplay) February 9, 2019
Nie czuliśmy, że @Autism [brytyjskie narodowe stowarzyszenie osób z autyzmem – Ray] rozumieli różnicę między scenariuszem a sztuką na scenie, którą tworzyliśmy. Przyjęliśmy ich komentarze, jak i wiele innych, po czym zdecydowaliśmy się kontynuować pracę.
*
Schodzę z tematu autyzmu, bo szczerze mówiąc znam się na nim o tyle, że mam jednego przyjaciela z autyzmem. Jest dorosły i nie gryzie. Jest człowiekiem wrażliwym, utalentowanym, skrzywdzonym wiele razy i na wiele sposobów, często zgorzkniałym, uczuciowym, spragnionym nawet już nie miłości. Akceptacji i przyzwolenia na istnienie. Mam nadzieję, że tego maszkarona nie zobaczy, po polsku nie czyta, tego bloga nie zna.
Pisałem o tym 15 lat temu: postrzeganie osób interesujących umysłowo jest na ogół takie, że powinniśmy się ślinić, rozmawiać z powietrzem, tudzież nie być w stanie samodzielnie się podetrzeć. Depresja została już oswojona, chociaż ciągle mnóstwo ludzi jest gotowych poinformować, że depresja nie istnieje, istnieje tylko lenistwo, ewentualnie trzeba po prostu uprawiać jogę o poranku, etc. Ale depresja wyszła na światło dzienne, miewają ją małe dzieci i duzi celebryci. Najwięcej doświadczenia mam oczywiście z dwubiegunówką i mogę ekskluzywnie ujawnić, że w Polsce macie celebrytów z dwubiegunówką. Żadna z tych osób nie życzy sobie, aby ten fakt wyszedł na jaw i wcale się im nie dziwię. Chyba nie muszę mówić, że ode mnie się tego nie dowiecie.
Rezultatem jest to, że należę do najbardziej znanych w Polsce dwubiegunowców, nie mieszkając w Polsce i nie mając polskiego obywatelstwa. Te dwie rzeczy są oczywiście ze sobą powiązane, mianowicie nie mam nic do stracenia. Mogę sobie pozwolić na wrzucanie selfików z Josem, groźby śmiertelne przysłano mi raz i nie z uwagi na chorobę, wpadły do foldera „inne” w Buniu i jakoś rok później się dowiedziałem, że morderca już po mnie szedł i wiedział gdzie mieszkam. Może jestem lekkomyślny, ale głównie się uśmiałem. Idzie zapewne do tej pory, może na kolanach, albo się zgubił w przejściach między liniami metra przy Amsterdam Centraal i wtedy mu bardzo współczuję, też się tam gubię.
*
Pana Oatesa i jego „przyjaciół” zostawię w spokoju, bo tak naprawdę notka miała być o czymś innym, #puppetgate po prostu mi się nawinęło w dobrym momencie. Tak naprawdę zbierałem się od dłuższego czasu do przyznania się do czegoś. Otóż jestem głupi i już wyjaśniam dlaczego: mianowicie jestem zbyt inteligentny.
Dehumanizacja ludzi chorych umysłowo oraz podświadome założenie, że umysłowo interesujący człowiek musi być niezdolny do sklecenia dwóch zdań nie są rzeczami, które przychodzą do głowy tylko neurotypowym. Kilka tygodni temu dokonałem odkrycia, że robię sobie krzywdę rozmawiając z lekarzami, z prawnikami, z przyjaciółmi, mianowicie usiłuję intelektualizować objawy i podświadomie uważam, że skoro z IQ 150 nie jestem w stanie przechytrzyć choroby, to znaczy, że się za mało staram lub po prostu jestem ciągle za głupi. No bo jaktotak? Żre mnie straszna nerwica, nie jestem w stanie wyjść z domu, okej, inni mogą tak mieć, ale przecież ja jestem mundry, wiem, że za oknem nie czeka nic strasznego. *myśli* Ciągle nie mogę wyjść. Ale przecież wiem, przecież rozumiem, no kamą zią, idź już… Od lat staram się dokładać małe cegiełki do akceptacji, ale czynię to w miejscu publicznym, po czym wracam do nieakceptowania samego siebie.
Usiłowałem tłumaczyć przyjaciołom i znajomym, dlaczego nie rozmawiam po niderlandzku. Owszem, dzięki lekom i chorobie mam problemy z zapamiętywaniem obcych języków, islandzki w moim umyśle nie pozostaje, po niemiecku pamiętam „ich bin nicht vorbereitet”, po czesku jednak sobie w Pradze poradziłem, po niderlandzku w zasadzie umiem. Ale nie mówię. Dlaczego? Roztaczałem różne teorie, próbując samemu zrozumieć i wytłumaczyć innym. Prawdziwa odpowiedź brzmi: nie wiem.
Odebranie telefonu spod nieznanego numeru jest rzeczą, do której w ogóle nie jestem zdolny. Od września zbieram się, żeby umówić się z higienistą, bo moje dziąsła potrzebują nieco brutalnego S/M, ale w tym celu trzeba tam zadzwonić. Moi przyjaciele wiedzą, że do mnie się nie dzwoni, tylko pisze. Do tej pory pamiętam urażony komentarz na buniu Miłości o tym, że osoby nieodbierające telefonu to ostatnie chamy i prostaki. No i spoko, jestem chamem i prostakiem. Jest tak dlatego, iż…
…nie wiem, dlaczego tak jest. Mam różne teorie, do teorii jestem świetny, tylko nic z nich nie wynika. Mając do wyboru leczenie kanałowe i spędzenie dnia na odbieraniu telefonów wybrałbym dentystę.
Jak wiadomo, mieszkamy nad barem. W barze bywają ludzie bywający w barach, na ogół są to mężczyźni, nie zachowują się cicho, jakoś raz na 1.5 roku jest mordobicie. Za wszystkimi ścianami po kolei mieliśmy remonty, od paru dni nikt niczego nie wierci i wczoraj, słysząc cięcie blachy poczułem się wreszcie jak w domu. Hałasy, tłumy, pijani ludzie działają na mnie strasznie. Nie wychodzę z domu celem pójścia w miasto o ile nie muszę, a czasami nawet kiedy muszę, mój fizjo ma do mnie nieskończoną cierpliwość, odwołuję średnio co drugą wizytę. Powody umiem streścić, widzę, że kiedy nie mam dookoła ludzi odzyskuję natychmiast funkcjonalność (ciekawe, prawda? żeby móc być między ludźmi muszę najpierw nie być między ludźmi). Ale nie jest tak, że z naszego budynku można iść tylko w stronę tłumów. Można też iść do sklepu, na zwykły spacer, a nawet wsiąść na rower i pojechać do parku, tyle, że idziemy wtedy w lewo, nie w prawo. Ja nie idę, bo nie wychodzę z domu w ogóle, stopują mnie drzwi. Rower rdzewieje przy płocie. Dlaczego? Nie wiem.
Regularnie zacinam się przed drzwiami wyjściowymi. Zaczęło się to za czasów kucia, czasami nie mogłem wyjść do kuźni. Teraz jest dużo gorzej. Znalazłem sposób, by opisać to uczucie, otóż jest tak, jakbyś się ubrała, buty na nogach, frywolny kapelusik przypięty do koafiury, po czym stajesz przed ścianą i stoisz.
Bo w zasadzie wychodzisz.
Ale przed Tobą jest ściana. Możesz sobie przed nią stać dwa miesiące i ciągle nie wyjdziesz.
No więc ja tak mam (czasami) z drzwiami. Dlaczego? Nie wiem.
Nawiasem mówiąc, żadna z tych rzeczy nie jest objawem dwubiegunówki i jestem aktualnie w trakcie gruntownego przeglądu pod kątem wszystkiego. Mój iloraz inteligencji się od tego nie zmienił. Moje poczucie, że po prostu się za mało staram też nie.
*
Autystyczna społeczność na Twitterze organizuje się w tej chwili na różne sposoby. Zbiórki podpisów, pisanie maili, no wiecie, jak to internet. Bluzgów nie odnotowałem, co ciekawe, po żadnej stronie. Wymiany zdań są napięte, ale wolne od prawdziwego chamstwa.
Co do nielicznych widzów sztuki… Ciężko mi sobie wyobrazić, że po otrzymaniu informacji, iż dziecko z autyzmem jest takim potworem, że dla bezpieczeństwa musi zostać zagrane przez kukłę staną się otwarci i zrozumieją, jak to jest żyć z nietypowym umysłem. Tak poza tym czasami zastanawiam się, czy aktorzy (i prezenterzy wiadomości w TVPiS, tudzież Fox News, fałszywe pozdrowienia dla pana Ziemca) patrzą sobie w oczy w lustrze i są dumni z tego, co robią. Ale aktorzy nie są na ogół bogaci, w odróżnieniu od pana Ziemca. Coś trzeba jeść i ja to świetnie rozumiem, z jednej strony jakieś tam moralne fochy, z drugiej rachunki leżą i czekają na zapłacenie. Wcale się bym nie założył, że odmówiłbym występu w tym dziele, gdyby alternatywą było bezrobocie i głód. Z czego poniekąd wynika, że mam nadzieję, że aktorzy pojawią się w tym dziele dlatego, że muszą, a nie – myśląc, że komuś pomogą.
Twórca, który po ponad dziesięciu latach pracy z osobami autystycznymi wyniósł z tego wniosek, że są jak koszmarne lalki jest raczej nie do uratowania.
Zdjęcia: materiały promocyjne.