Nie piszę, ponieważ ostatnio zajmuję się wyłącznie następującymi tematami:
- Moją pierwszą książką;
- Moją drugą książką;
- Riserczem do drugiej książki;
- Pracą nad odzyskaniem pełnej funkcjonalności pokryzysowej („po” to myślenie pozytywne, ale od początku maja jest bez przerwy dobrze);
- Zdrowiem różnych osób z rodziny i nie tylko 🙁 – czasami to ja mam najmniej problemów;
- Przyrodą w różnych formach, najchętniej islandzkich, konnych, lub obu naraz;
- Hmm… Poszukiwaniem przyszłego domu (to też myślenie pozytywne, bo nie mamy go za co kupić, ale twardo gramy na loterii).
Nie mam wrażenia, żeby te rzeczy ciekawiły kogokolwiek oprócz mnie i ewentualnie rodziny.
Zacząłem się zastanawiać, iloma tematami zajmują się tzw. normalni ludzie. Dzieci, rachunki, rodzina ogólnie, telewizja, komputer, konsola, praca. Jos i ja jesteśmy dziwni. Nie tylko z wyglądu, chociaż to oczywiście najbardziej się rzuca w oczy (hohoho). Ale to nie dziwność wydaje się pociągać normalnych ludzi, przynajmniej jeśli bazuję swoją opinię na tym, co się ogląda w Internetach. Gdybym chociaż był kotkiem…
Znajomi kulturyści zajmują się pracą, siłownią, imprezowaniem. Przyjaciel – problemami w pracy, problemami ze snem i zdrowiem ogólnie, problemami w związku. (Nie wiem, jak mu uświadomić związek między tymi rzeczami nie mówiąc mu tego wprost, pytania naprowadzające nie działają…) Kumpel – skórzanymi ciuchami, przyrodą i pociągami (dddd, cześć B., cmokaski). Bardzo lubię ich słuchać, oglądać fotki… no dobrze, przyjaciela z problemami nie lubię słuchać aż tak bardzo, bo mi go szkoda, ale staram się być obecnym na tyle, na ile mogę. Czy to możliwe, że wcale nie jestem nudniejszy niż pozostali, tylko wreszcie uzyskałem umiejętność skupienia się na kilku rzeczach zamiast próbowania wszystkich naraz?
Czy to są aby właściwe rzeczy…?
*
Podczas testów psychologicznych, które odbyły się kilka tygodni temu pani psycholożka czytała mi różne historie, po czym pytała, jak zareagowałaby „większość ludzi”. Wbiła mi ćwieka takiego, że ciągle wyciągam drzazgi. Skąd mam wiedzieć, jak reaguje większość ludzi? Owszem, mam dużo znajomych, ale nie aż tylu. Czy większość ludzi wie, jak reaguje większość ludzi, pominąwszy oczywiście osoby z dumą podpisujące się „~normalny” pod nienawistnymi postami na różnych forach?
Z premedytacją ograniczam sobie dostęp do różnych rzeczy. Z portali plotkarskich czytam DListed i nie planuję przestać, w odróżnieniu od gazety.pl – wolałbym Pudelka (tzn. wolałbym borowanie bez znieczulenia), tam jest więcej ciekawych informacji i mniej onanizowania się potwornościami. Aktualny sezon Brexitu jest okropnie nudny. Sezon rządów Trómpa jest dla odmiany okropnie przewidywalny, nagłówki krzyczą o różnych oburzających rzeczach, które pomarańczowy rządca wyczynia, a ja wznoszę oczy do nieba… właściwie to czips serowy na swym tronie jest nudny, po kilku latach przewidywalny w swej nieprzewidywalności, bulgoczący na Twitterze rasista i seksista z problemami psychicznymi, których nie podejmuję się oceniać. Ale może celem bycia interesującym właśnie powinienem czytać o polityce, teatrze (nie byłem od co najmniej dziesięciu lat), oglądać Instagramy…?
Nie potrafię ocenić swojej nudności (nie mylić ze „swoich nudności”). Na pewne tematy mogę mówić godzinami bez przerwy, jestem tego świadom i staram się nie wypowiadać dłużej, niż przez kilka minut, po czym uwalniam słuchacza od obowiązku potakiwania. Wiadomo mi, że jestem dobrym słuchaczem, słyszałem to niezliczoną ilość razy i mnie to nie martwi. Lubię ogólnie słuchać ludzi, każdy ma historię, czasami bardziej lub mniej stereotypową, ale jednak. Owszem, większość znanych mi ludzi jest np. hetero, w pewnym wieku zaczynają mieć dzieci, większość z nas albo posiada kredyty, albo o nich marzy (albo gra na loterii), jeździ na jakieś wakacje. Ale nawet tu da się znaleźć coś wyjątkowego. Synowie mojego brata, na ten przykład, uprawiają wszystkie sporty, z zapałem uczą się języków i psują mi teorię, że takie rzeczy rodzice wymuszają na dzieciach celem odbicia sobie własnych kompleksów. Na synach brata wymuszać trzeba wyłącznie powrót do domu i zażycie chwili wypoczynku między grą w piłkę, nauką spawania, tudzież lekcją mandaryńskiego. Jeśli ktoś na kimś coś wymusza, to dzieci na rodzicach, bo na te wszystkie zajęcia trzeba ich dowozić i za nie płacić. Uważam to za bardzo interesujące i domagam się kolejnych zdjęć i filmików, chociaż czasami na sam widok kilkulatków zapylających na nartach czuję się tak zmęczony, że muszę się położyć.
Moja ciotka, która jak wielokrotnie wspominałem wycięła mnie z rodzinnych zdjęć za bycie gejem, jest dla mnie nieustającym źródłem rozrywki i nigdy nie zapominam zapytać Mamy, co tam u ciotki nowego. Czasami są to rzeczy przykre i autentycznie jej współczuję, jednak na ogół są specyficznie interesujące, moja ciotka to fascynująca osoba i opisałbym ją w jakiejś książce, gdybym nie wiedział, że nikt nie uwierzy. Ale czy to, że opisałbym niewiarygodną ciotkę w książce jest dla kogoś interesujące…?
*
Siedzę aktualnie w Ásgardzie, to znaczy miotam się również w kierunku Jötunheimu i Midgardu. Na zakończenie udamy się z bohaterami do Norwegii i Islandii. Przepisuję tę powieść po raz dziewiąty, aktualnie skupiając się na wycinaniu tzw. info dumpów, czyli masy faktów nieważnych dla czytelnika, wrzuconych przeze mnie dlatego, że mi się wydają interesujące. Wczoraj przyszedł mi do głowy świetny plot twist na początek tomu drugiego, ale ponieważ wzorem George’a R. R. Martina nie pracuję nad drugim przed ukończeniem pierwszego, zachwycam się tym prywatnie.
Czeka mnie czwarta operacja powieki, co chyba nie jest przesadnie fascynujące – chyba, że jako dowód na to, że holenderscy lekarze są ch*jowi, ale o tym pisałem sto osiem razy. Chcę nagrać więcej filmików na www.storytellers.is, ale powieka jest w tej chwili niefilmowalna. Blog anglojęzyczny idzie mi lepiej, bo na MPO30 napisałem już wszystko po sto razy, teraz mogę rżnąć te same tematy, produkując luźne tłumaczenia na angielski. Jeśli porównać ilość folołersów na Buniu Miłości po 30 vs Insta Kim Kardashian, wypadam nie dość, że nudniej, kilka tysięcy razy nudniej, chociaż Kim zajmuje się głównie wrzucaniem selfików, reklamujących różne produkty alibo nie…
Zahaczyłem o temat, więc go pociągnę. INFLUENCERZY.
*
Wiem, że na jutubie i Insta są osoby, które otrzymują od kilku do kilkuset tysięcy dolarów np. za selfika z butelką odtłuszczonej wody lub odmładzającego serum. Przedmioty owe, tzn. osoby z przedmiotami, zbierają tysiące lajków i szerów. Jutuberki od tutoriali mejkapowych mają pięćset tysięcy fanów, którzy nie mogą się doczekać, aż Karen pokaże nowy podkład, który otrzymała oczywiście od firmy Kokoszanel, polecam, jedyne $499, a teraz pokażę wam, jak się tego używa. O ile mogę zrozumieć, że kogoś interesują techniki robienia makijażu… pięćset tysięcy? Milion osób, oglądających z zapałem i ekscytacją długie reklamy? Kupujących sukienki, które nosi księżna Kate lub Meghan? Jeśli w ciągu roku mam mniej odsłon bloga niż Kim Kardashian fanów na Insta czekających na kolejną reklamę, to kto tu jest nudny i co ja mogę wiedzieć o większości ludzi?
Pewnym pocieszeniem jest dla mnie los influencerki Jessy Taylor. Jessy straciła swoje konto na Instagramie i zareagowała kompletnym załamaniem:
Próbuję je [konto] odzyskać. Chcę być na Instagramie. Jestem niczym bez moich folołersów. Kiedy ludzie próbują mnie hejtować i zgłaszać, dosłownie próbuję być kurewsko lepszą osobą. Chcę powiedzieć do wszystkich, którzy mnie zgłosili. Pomyśl dwa razy, bo niszczysz moje życie. Zarabiam wszystkie pieniądze online. Wszystkie. I nie chcę tego stracić. […] Wiem, że ludzie lubią widzieć mnie będącą na dnie i będącą taką, jak oni i jak 90% – ludzie, którzy pracują od dziewiątej do piątej – to nie jestem ja, mieszkam w LA, żeby taką nie być!
Co oglądało sto trzynaście tysięcy ludzi, zachwycającymi się postami Taylor?
Taylor powiedziała Business Insider [że] na swoim skasowanym koncie umieszczała głównie selfiki i zdjęcia siebie w kostiumach kąpielowych […] zarobiła dzięki temu pół miliona dolarów w ciągu pół roku, lecz dodała, „te pieniądze nie wystarczają na długo. Wpadniesz kilka razy do sklepu Gucci, zapłacisz za wynajem przez kilka miesięcy. Nie jestem bogata, jak kiedyś”.
Jak ja mam zarobić pół miliona z niefotogeniczną powieką? W sklepie Gucci nie byłem ani razu nawet przez pomyłkę. Wynajmujemy chyba nie to, co powinniśmy, bo pół miliona pokryłoby nam czynsz przez *liczy szybko na palcach* kilkadziesiąt lat.
Pociesza mnie głównie to, że skasowanie mi konta na Buniu byłoby, owszem, przykre, bo kocham moich folołersów całym serduchem. Chociażby za to, że wszystko wiecie, jakiego nie zadałbym pytania otrzymuję odpowiedź i tym sposobem przeprowadziłem kilka wywiadów, tudzież uzyskałem pomoc przy Storytellers. Ale utrata konta nie wpędziłaby mnie w histerię i nie zmusiła do błagania, bo „to nie jestem ja, nie mieszkam w Amsterdamie po to, żeby pracować, wpadłem kilka razy do Gucziego i jestem niczym bez folołersów”. Jestem przekonany, że wynika z tego jakaś lekcja, ale nie wiem jaka, pominąwszy to, że powinienem robić sobie fotki w kostiumach kąpielowych.
*
Z powątpiewaniem popatrzyłem właśnie na zdjęcie z Islandii powyżej. Na bardzo zbliżonym fotosie mam na sobie kostium kąpielowy (tzn. majtki), brzuszek radośnie się piętrzy, ale powieka wygląda dobrze jak na swoje niskie standardy. Wrzucać? Nie wrzucać? Co, jeśli stracę przez to pół miliona dolarów?
Czy ktokolwiek doczytał ten utwór do końca, czy wszystkich zanudziłem? Czy w ogóle ktokolwiek jeszcze cokolwiek czyta w czasach, gdy influencerka kostiumowo-kąpielowa zarabia pół miliona dolarów i załamuje się utratą folołersów?
Uważacie się za interesujących, czy raczej nudnych? Niezależnie od opowiedzi, dlaczego tak myślicie?