Gazeta.pl na dziś: joga twarzy; gwiazda UFC płci żeńskiej opublikowała „mocne zdjęcie”, które portal uznał za stosowne pozbawić głowy – nie widziałem takiego traktowania Conora McGregora. Film: czy wycięcie pleśni ratuje resztę jedzenia? Klasyczne zegarki, które nosi Beckham i Lewandowski. Była dziewczyna Gortata w gorącej sesji dla CKM-u. Te zdjęcia są naprawdę odważne [18+]. Myślę, że to ważny (i na swój żałosny sposób śmieszny) wstęp do artykułu „#InstaŻycie” Alicji Wysockiej-Świtały z tej samej Gazety.pl na weekend.
Badacze twierdzą, że młodzi ludzie nieustannie śledzący profile influencerów i swoich rówieśników mają poczucie wykluczenia i nieudanego życia, gdy oglądają swoich kolegów na malowniczych wakacjach lub na świetnych imprezach.
Nie ma w tym nic nowego, oprócz słowa „influencer”. Co to jest influencer? Nie, nie osoba cierpiąca na influenzę. Wydaje mi się – nam, starym ludziom może się już tylko wydawać, że coś rozumiemy – iż jest to osoba wpływowa. Ale na cóż influencer wpływa? Na samopoczucie oglądających. Negatywnie. Poniżej influencer Stian Bjornes.
Podpis głosi: „Prawdziwy mężczyzna uśmiecha się w kłopotach, znajduje siłę w cierpieniu i większą odwagę w odbiciu.” No dobrze, w refleksji. Stian na zdjęciu się nie uśmiecha, z czego wynika, iż nie jest w kłopotach. Sądząc po mięśniach, dużo wycierpiał. Odbicie z pewnością nadaje mu odwagi, chyba, że ma pryszcza. Na instagramie zajmuje się wyglądaniem jak tysiąc euro w dobry dzień.
Chciałbym być jak Stian Bjornes.
Oto Jake Franklin. Jake jest dreamerem i achieverem, czyli marzycielem i osiągaczem. Jake ma zajebisty fryz i w ogóle jest zajebisty. Na instagramie zajmuje się wyglądaniem jak tysiąc euro w dobry dzień. Przez dym wzniesie się od nowa. (Co? Co to znaczy #whiteboywednesday? #swole? #vikingsofinstagram?)
Chciałbym być jak Jake Franklin.
Oto Tibor Pusch. Jest słowackim wikingiem, ceramicznym artystą, kocha naturę i zwierzątka. Zgadzamy się oprócz tego, że nie jestem artystą ceramicznym i żywię podejrzenia wobec osób, które o samych sobie mówią „artysta”. Tibor jest piękny w sposób nieludzki, istoty z Ziemi nie mają takich twarzy. Podpis pod tym zdjęciem głosi: „Wasze plany na weekend? Moje to natura, natura, zamek, natura i tak dalej… miejcie świetny weekend.”
Zamek? Czemu nie mam w planach na weekend zamku???
Chciałbym być jak Tibor Pusch.
(Przy czym mimo kupy tagów pod zdjęciem i faktu, że jego Insta składa się wyłącznie z pięknych zdjęć Tibora muszę dodać, że jest sympatyczny, wydaje się posiadać jakieś zainteresowania, a jego podpisy mają jakiś sens. Tylko artysta ceramiczny wśród ostatnich 60 zdjęć prezentuje kawałek jednego wazonika.)
(Ostatnie zdanie dodałem z zawiści.)
Jednak najciekawszym przykładem idealnego instagramatora jest Brock O’Hurn. Jego profil zaczyna się od dość nieszczęśliwego „There is nothing like a Dream to create the Future Snapchat” – między „nie ma niczego [takiego] jak Sen o stworzeniu Przyszłości” a „Snapchat” powinien się znaleźć, bo ja wiem, emotikon z serduszkiem, z uwagi na brak wygląda na to, że Brock został programistą i tworzy Przyszły Snapchat – tak, z dużymi literami. Ale zaciekawił mnie ten post:
Najwyraźniej Brock chwilowo jest bezrobotny. Ciekawe, jak to jest żyć z urody, co rano budzić się i pędzić do lustra, sprawdzając, czy w nocy nie pojawił się na nosie pryszczyk lub koło oka zmarszczka, czy któryś włos nie wypadł lub, broń Bogowie, nie siwieje. Budować wszystko, co posiadamy na byciu pięknym, spędzać wiele godzin na polowaniu na selfie idealne, wiedzieć (chyba?) że 2.7 miliona obserwujących natychmiast straci zainteresowanie, kiedy zdjęcia przestaną być śliczne.
Chciałbym być jak Brock O’Hurn. On się nawet zajebiście nazywa.
*
Założyłem Instagrama, ponieważ jestem osobą płytką i lubię oglądać ładnych brodaczy (i Madonnę). Dokonałem kilku odkryć: 1) jestem zbyt leniwy, żeby wrzucać swoje zdjęcia – proszę bardzo, @bjørn_larssen, mam tam pięć fotek, wpisywanie hashtagów jest męczące, nie jestem wystarczająco pracowity, żeby spędzać całą minutę na pracowitym dodawaniu hashtagów; 2) im piękniejszy mężczyzna, tym straszniejsze głupoty wypisuje – Stian Bjornes, który wygląda tak, że nie umiem uwierzyć w jego istnienie swoje zdjęcia podpisuje tekstami z generatora new-age’owych porad życiowych; 3) jedynymi osobami, które sobie pozwalają na wrzucanie nieidealnych zdjęć są albo ci, którzy umieją się z #InstaŻycia #influencerów śmiać, albo osoby znane z czegoś więcej, niż z tego, że są znane. Pod spodem przykłady.
oraz mój najukochańszy model-mikrobiolog:
(Te zdjęcia są na jego profilu obok siebie.)
Właściwie, to pierdolić influencerów, chciałbym być jak Steffen Nørgaard. Od kiedy usunął 90% zdjęć swojej kariery modela, liczba followersów spadła mu do 2,403 osób. W czasie, gdy jego Instagram składał się niemal wyłącznie z pozowanych zdjęć z idealnym oświetleniem i makijażem, uniwersytet musiał usunąć jego dane kontaktowe ze standardowej strony studenckiej, chyba zgadniecie, czemu. Steffen ma w dupie, chociaż ciągle w nagłówku jest kontakt do agencji modelingu.
Ojesu, jak ja chciałbym być jak Steffen Nørgaard.
*
9 na 10 dziewczyn deklaruje, że są niezadowolone z tego, jak wyglądają, co jest efektem nieustannego bombardowania ich nierealistycznymi obrazkami w sieci. Dotkliwe, zwłaszcza dla młodych osób, liczących się z opinią środowiska, jest również zjawisko FoMO (Fear of Missing Out), czyli obawa przed wypadnięciem ze społecznego obiegu, i lęk, że ominą nas ekscytujące wydarzenia, o jakich donoszą nam znajomi na swoich kanałach społecznościowych.
Od jakiegoś czasu zmniejszam swoją obecność na portalach wszelkiego rodzaju. W zasadzie wiem, że jako Już Niedługo Sławny Pisarz powinienem Budować Publiczność, szukać Grup Docelowych oraz Promować bycie Influencerem i Artystą, ale robi mi się od tego niedobrze. Ponieważ kiedy myślę o wrzuceniu posta o czymkolwiek, w głowie staje mi Stian Bjornes:
„Woda może płynąć, lub rozbić się [o kamienie, jak mniemam – R]. Bądź wodą, przyjacielu.”
…
Co?
*
Zacząłem wczoraj odpisywać na wpis znajomej, która właśnie rzuciła pracę na pięć lat, aby spróbować zrealizować marzenie i zostać pisarką. Podobnie, jak ja jakiś czas temu zadręcza się rozróżnieniem między „pisarka”, a „autorka” i tym, czy w ogóle ma prawo podpisać się czymkolwiek, skoro tylko pisze, a nie publikuje. Moja odpowiedź – w skrócie o tym, że pisarz pisze, a autor autuje – poszła na priva, bo nie umiałem ocenić, czy już wpadam w Bycie Influencerem, czy jeszcze nie. FOMO istnieje, ale na mnie działa odwrotnie. Boję się, że dowiem się zbyt wiele. Usunąłem konto Buniowe i założyłem ducha, na którym mam 40 znajomych. Większości skrzętnie zrobiłem unfollow, bo konto jest mi potrzebne do wysyłania wiadomości, podtrzymywania funpagów i oglądania zdjęć krajobrazów. A jednak wczoraj założyłem Twittera. @bjornlarssen, rzecz jasna. Planuję na nim umieszczać swoje głębokie przemyślenia. Na razie żadnych nie mam, ale z pewnością przyjdą.
(Czemu nikt mnie nie obserwuje? Obserwujcie mnie. W każdej chwili mogę mieć przemyślenie.)
*
Mój własny feed Instagrama z ładnymi brodaczami wzbudza we mnie bardzo mieszane uczucia. Jestem świadom przerażającej powierzchowności narzędzia, które stworzono do prezentowania zdjęć pupy Kim Kardashian. Sztuczności tych ładnych fotek z profesjonalnym oświetleniem. Przerażająco głupich podpisów Bjornesa. (Mam palące pytanie – czy on naprawdę pierdoli takie głupoty, czy z lenistwa robi copy-pastę z generatora anegdot Paulo Coelho?) Stian podpisuje się na poważnie słowem „influencer”. Osoba wpływowa, lub raczej wpływająca. Na co konkretnie wpływa? Na pewno na moje kompleksy, bo nieważne, iloma kopiami Fotoszopa mnie obrzucicie, nigdy nie będę wyglądać tak, jak on, kiedy jako Wiking W Swoim Naturalnym Środowisku założy sweter:
Walić te muskuły, jak ja bym chciał tak wyglądać w swetrze! Jakimkolwiek! Tylko gdzie ten wpływ influencera? Powinienem, mam wrażenie, się do czegoś zmotywować, ale do czego? Do przymierzania nieskończonej ilości swetrów, aż znajdę jeden, w którym będę tak nieskończenie piękny? Bo przecież nie zmotywuję się do posiadania oczu koloru lodu w jesienny dzień. Do mieszkania w skansenie, na którego tle przebywa Influencer, wraz ze swoim swetrem i dżinsami. Dżinsy posiadam, owszem, ale miałem je przed założeniem Instagrama.
Jednocześnie zupełnie na poważnie nie trawię tych strasznych pierdół, jakimi influencerzy podpisują swoje #model #męski #brodacz #olejekdobrody #zniżka #muskuły #tatuaże #prawdziwyviking #leatherman (vs, oczywiście, #instamama #latte #pociecha #śliczne #jarmuż) i żre mnie w środku straszna myśl, że nigdy nie będę wyglądać jak Brock O’Hurn. Przy czym WIEM, że on spędza pierwsze trzy godziny dnia na pielęgnacji włosów, a zdjęcie podpisane „nie wiem, gdzie jest mój portfel… potrzebuję nowej sesji, jestem otwarty na pomysły” jest wyrazem paniki. Ale nie tak funkcjonuje mózg. Uprzedmiotowiając samo-uprzedmiotowionych mężczyzn uprzedmiotawiam siebie. Cudze piękno -> mmm, ładne -> nie jestem TAKI ładny -> jestem nieładny -> help.
Matki mają dużo czasu i są zakochane w swoich pociechach, które estetycznie brudzą się jakościowymi przekąskami, mężczyźni zdobywają góry i pozują na tle gejzerów lub przejechanych w triathlonie kilometrów, a pary to niezmiennie #powercouples (pary mocy) mające #couplegoals (cele pary). Wszyscy są bardzo jakościowi i mają jakościowe życia.
No właśnie. Czy jeśli nie wziąłem udziału w Tough Mudderze, to w ogóle mam JAKĄŚ wartość? Czy osiągnę poziom jakościowy Lassego Matberga?
Lasse na dodatek jest prawdziwym porucznikiem norweskiej marynarki, co oznacza, że NIGDY mu nie dorównam. Bo w odróżnieniu od Influencerów, Lasse jest cool z uwagi na coś, co robi. Nie przeszkadza mu to dbać, aby nigdy na zdjęciu nie wyjść niedobrze; jest estetycznie pokryty błotem, kompletnie przyćmiewa własnego brata, gdy ten bierze ślub. O ile wiem, wśród kobiet istnieje rodzaj umowy, zgodnie z którym druhny dbają o to, żeby nie wyglądać tak wystrzałowo, że nikt nie dostrzeże panny młodej; w męskiej części rodziny Matbergów zwyczaj ów nie jest przestrzegany.
(Ciągle chciałbym być jak Lasse Matberg.)
*
Moja samoocena jest w tej chwili na poziomie, bo ja wiem? 90%. Nie tak wysoka, żeby być socjopatą, a przynajmniej tak chcę wierzyć. Ale to pozostałe 10% kwili.
Michelle Phan, założycielka jednego z najpopularniejszych na świecie blogów urodowych oraz firmy wartej 500 mln dolarów, przyznała w kwietniu br., że zniknęła z sieci w 2016 roku, ponieważ cierpiała na depresję, spowodowaną życiem w świecie oderwanym od rzeczywistości. – Na początku byłam dziewczyną z marzeniami, która w końcu stała się produktem uśmiechniętym i na sprzedaż. (…) Zostałam złapana w pułapkę własnej próżności, nigdy nie byłam zadowolona z tego, jak wyglądam. Moje życie online było piękne jak z obrazka, ale w rzeczywistości tylko podtrzymywałam wizerunek życia, jakie chciałam mieć, ale wcale nie miałam – wyznała Phan w wideo, którym przerwała swoje 10-miesięczne milczenie.
(nb. fraza „przerywać milczenie” od kilku lat trwa na szczycie mojej listy przebojów najstraszniejszych klisz w języku polskim)
Idę o zakład, że oglądając to wideo mnóstwo osób pomyślało: 1. „dalej się lansuje, tylko w inny sposób”, 2. „kto by jej tam słuchał, 500 mln dolarów, HELLOŁ”, 3. „piardu piardu, przynajmniej jest ładna, a ja nie”. Michelle cierpiała na depresję with benefits, że tak się elegancko i poprawnie językowo wyrażę. Większość ludzi doznaje tylko depresji, pozbawionej 500 milionów. Skąd wiem, że mnóstwo osób tak pomyślało? Kiedyś, zanim przestałem czytać komentarze pod czymkolwiek, widziałem przemyślenia czytelników na temat depresji Justyny Kowalczyk.
Swoim problemom jestem winny wyłącznie ja. Sam dobieram sobie osoby obserwowane na Instagramie, co więcej – sam klikam w apkę, otwieram ją i nikt mnie nie zmusza do czytania przemyśleń o byciu jak woda influencera w swetrze. Ostatni cytat z artykułu:
Niebezpiecznym nurtem jest promowanie powszechnej szczęśliwości, nowego, wspaniałego insta-świata, którego gwarantem mają być sojowe latte, pastelowe wnętrza i poranne rozciąganie. Szczęście to nie jest sfotografowane w ładnym filtrze status quo, ale proces. Jak pisze Manson: „Szczęście oznacza walkę. Wyrasta z problemów. Radość nie rozkwita z ziemi jak kwiaty i tęcza. Prawdziwe, poważne, życiowe spełnienie i poczucie sensu muszą wynikać z podjętych wyborów i z poradzenia sobie z walką”.
Jasne, nie mogę się nie zgodzić, Mark Manson ma 101% racji.
*
Chcę wyglądać jak Stian Bjornes.