Zła Artystyczna Nerka

W New York Times opublikowano artykuł, który wstrząsnął sceną pisarską. Nie tylko Twitterową – całą. Linkuję do wersji obciętej, bo NYT ma paywall (tak sobie wspominam bez związku – jeśli otworzysz link używając Safari na Maku i wybierzesz „reader view”, małą ikonkę podobną do strony z tekstem obok URLa, lektura stanie się znacznie przyjemniejsza dla oczu). Potem zaczął wstrząsać wieloma innymi osobami, w tym mną, ale „ciekawie” zrobiło się dopiero kilka dni po opublikowaniu artykułu…

Oto wersja BARDZO skrócona, ale za to po polsku.

 

Nerka była wpierw

Dawn Dorland, trzydziestokilkuletnia osoba pozytywnie nastawiona do życia, ciepła, radosna, podpisująca swe e-maile „kindly” – powiedzmy, że „uprzejmie” – w 2015 roku dokonała czynu najuprzejmiejszego, mianowicie oddała nerkę nieznanemu biorcy. Operacja nie jest ani przyjemna, ani prościutka hop siup. Wiedziała, że resztę życia spędzi z jedną nerką, że mogą być komplikacje, ale czuła taką potrzebę. Potrzebą ową podzieliła się na Facebooku, zakładając zamkniętą grupę, do której zaprosiła rodzinę i przyjaciół, w tym członków swojej grupy pisarskiej, w sumie mniej niż sto osób. Po zabiegu zamieściła tam list, który wysłałaby biorcy, gdyby przypadkiem dowiedziała się, kim jest. (Oddała nerkę bezinteresownie, nie członkowi rodziny ani nawet znajomemu, tylko dowolnej, nieznanej osobie, która tej nerki może potrzebować. To jest bardzo ważny fragment tej historii. List nie był zaadresowany do nikogo konkretnego.)

Dorland biorcę spotkała. Zrobili sobie razem zdjęcie. Po roku wrzuciła na Bunia „nerkorocznicę”. Zaangażowała się w szerzenie wiedzy o tym, że organy mogą oddawać też osoby żywe. Promowała i promenowała, bo zaproszono ją do parady miejskiej, wybrano „honorową Lakers of the Day” (nie wiem, jak się przerabia koszykarzy Lakers na liczbę pojedynczą). Ku jej zdziwieniu, część członków nerko-grupy nie reagowała na jej posty, nawet na list. Czytali, ale nie reagowali nawet lajkiem.

Po kilku tygodniach napisała z pewnym zdziwieniem do pisarki nazwiskiem Sonya Larson, którą uważała za bliską przyjaciółkę. Gdy Larson odpisała „jak się miewasz, słońce moje?” Dorland opowiedziała o swych niedawnych sukcesach, mniejszych niż Larson, lecz dla niej ważnych. Na końcu dodała pytanie: „Myślę, że wiesz, że tego lata oddałam nerkę, prawda?”

Larson z zachwytem odpisała, „o tak, widziałam na Buniu, cóż za piękny akt!” Dorland nie mogła się jednak pozbyć myśli – skoro taki piękny, to czemu musiała przypominać? Sami wiecie, narcyzi tak mają. DOCENIAJ MNIE!!!

Prawie równo rok później ktoś napisał Dorland komentarz: „Sonya [Larson] napisała opowiadanie o kobiecie, która oddała nerkę. Od razu o Tobie pomyślałem i byłem ciekaw, czy ją zainspirowałaś? Ciągle nie mogę uwierzyć, że to zrobiłaś!” Kiedy Larson nie skomentowała, Dorland wysłała jej w końcu wiadomość, pytając, czy mogłaby opowiadanie przeczytać. Po dziesięciu dniach Larson odpowiedziała – a, tak, pracowała nad opowiadaniem o dawczyni nerki. „Mam nadzieję, że nie jest Ci dziwnie z myślą, że Twój dar zainspirował dzieła sztuki,” dodała.

Owszem, Dorland było z tym dziwnie.

Korespondencja zaczęła robić się chłodniejsza. „Przed tą wymianą emaili nie rozważałam nad tym, czy moje publiczne wsparcie (lub jego brak) miało duże znaczenie” zakończyła Larson. Po pewnym czasie, który Dorland wykorzystała na pisanie do Larson prywatnie i publicznie, zaś Larson na nieodpowiadanie, nadeszła odpowiedź: „Jak widzę, wyrażasz po prostu odczucie prawdziwego pokrzywdzenia, z którego to powodu jest mi przykro. Sama również widziałam referencje do mego życia w fikcji innych pisarzy i czułam się z tym wpierw nieco dziwnie. Twierdzę jednak stanowczo, iż mają prawo pisać o czym chcą, tak samo jak ja lub Ty.”

Z poważaniem i tak dalej.

 

Opowiadanie

Larson, amerykańska Azjatka, dużo pisze o sprawach związanych z tematami rasowymi. W „Najuprzejmiejszej” opisała bogatą białą kobietę, która oddała nerkę Azjatce-alkoholiczce, nieświadoma tego, jak rzekomo altruistyczny gest był w rzeczywistości wyłącznie pożywieniem dla jej narcyzmu. Zupełnym przypadkiem nerko-dawczyni nazywała się najpierw Dawn, tak samo jak Dorland, potem imię zostało zmienione, ale w każdej wersji opowiadania Dawn – teraz Rose – domagała się potwierdzenia, wdzięczności, uznania… miłości. Wymusiła zaproszenie do domu rodziny biorczyni, czekając na wyrazy podziwu. Larson pisze często o białym przywileju i tak też stało się tym razem – Rose chciała być Białą Zbawicielką, a biorczyni nerki odmawiała przyznania jej tego statusu i potwierdzenia, że owszem, Rose jest ósmym cudem świata i nie ma w sobie ani kropli narcyzmu.

(Przypominam, że Dorland nie zażądała, żeby jej nerka została przydzielona osobie białej, ani niebiałej, tylko komukolwiek, kto mógłby jej potrzebować.)

Dorland opowiadania nie przeczytała, ale wiedziała, że Rose wysyła biorczyni nerki list. Troszkę zbliżony, rzekłbym zgoła, że zainspirowany tym, który napisała Dawn. Kiedy Dorland postanowiła zakończyć poszukiwania, bo – zgadzam się – uważała, że lepiej nie wiedzieć, co ludzie mówią za naszymi plecami. Postanowiła, że opowiadanie zwyczajnie zignoruje, kogo to może zaciekawić? Okazało się, że odpowiedź brzmiała „mnóstwo ludzi”. Opowiadanie zaczęło cieszyć się uznaniem, pojawiając się tu, tam, aż w końcu Dorland wysłuchała znalezionej w sieci wersji audio. Z zaskoczeniem usłyszała męski głos, czytający list, który brzmiał… znajomo. Troszkę jak ten, który Dorland umieściła na Buniu. Troszkę tak prawie całkowicie. Była to wcześniejsza opowiadania, którą Larson opublikowała, potem się przestraszyła i trochę pozmieniała.

 

Powyżej fragment listu – więcej w Boston Globe 

 

Inspiracja inspiracją, Dorland przywykła już do myśli, że jest Złą Artystyczną Przyjaciółką próbującą zakneblować Larson i jej Dzieło Sztuki. Jednak kiedy okazało się, że 30 tysięcy kopii „Najuprzejmiejszej” zostanie rozdane w Bostonie z okazji Bostońskiego Festiwalu Książki – trzydzieści tysięcy ludzi przeczyta sobie za darmo o narcyzce, oddającej nerkę i domagającej się afirmacji, nie wytrzymała. Popytała dookoła, skonsultowała się z prawnikami, a w końcu zażądała, aby opowiadanie nie ujrzało światła dziennego, albo pozwie festiwal o 150 tysięcy dolarów.

Larson uznała to nawet nie za atak, ale najazd zbrojny. Owszem, być może listy były nieco podobne, inspiracja inspiracją, ale nie pozwoli na zakneblowanie swego głosu i Dzieła! Tak więc, co nie wynika z artykułu tak do końca, Larson pierwsza pozwała nie tylko Dorland, ale… prawnika Dorland. O co można pozwać prawnika nie wiem, ale to będzie za chwilę ważne.

 

Przyjaciele

Jak wspominałem, Dorland i Larson były członkiniami grupy pisarzy, mniej i bardziej znanych, o nazwie Chunky Monkeys. Grupa stanęła murem za Larson. „Czemu nie daliście mi znać, że Sonya pisze historię opartą na moim życiu?” spytała Dorland. „Od razu wiedziałem, że to fikcja” napisał jeden z założycieli. Zmagania wydawały się nie mieć końca, prawnicy obu pań przerzucali się żądaniami i listami, aż Larson postanowiła przejść od obrony do ataku.

„Moje opowiadanie to fikcja,” napisała dla The Globe. „[Dorland] nie powinna domagać się potwierdzenia, że moja historia jest jej historią. […] Sama pokazuje, że mam rację, żądając [ode mnie] przyznania, że jest współautorką pracy osoby kolorowej.”

Festiwal opowiadanie wywalił z programu. Gdy jedna z założycielek grupy zaczęła pisać do organizatorów o „białej zbawicielce” co niszczy kariery, organizatorka festiwalu ucięła krótko:

Sonya,

poproś swoich przyjaciół, żeby przestali do nas pisać w Twoim imieniu. Nasza decyzja jest ostateczna.

Na wypadek, gdyby nikt ci tego nie powiedział, nigdy nie powinnaś przysyłać nam opowiadania oskarżonego o bycie plagiatem, a potem nadal ukrywać tę informację, gdy je wybraliśmy. Wygląda mi na to, że moglibyśmy cię pozwać o 10 tysięcy dolarów, które straciliśmy na druku Najuprzejmiejszej oraz koszta sądowe.

Uprzejmie poproś swoich przyjaciół, żeby do nas nie pisali. Straciliśmy na tym wystarczająco dużo czasu.

Dziękuję.

Debbie

*

Dorland chciała najpierw tylko jednego – żeby Larson publicznie przyznała, że użyła życia i listu Dorland. Larson – żeby Dorland zaprzestała oskarżeń i się odczepiła. Prawnik Dorland zażądał 15 tysięcy dolarów i pisemnego przyrzeczenia, że opowiadanie nigdy nie ukaże się w druku. Prawnik Larson odpisał, że pisarka zarobiła na Najuprzejmiejszej dolarów 425 (co jest kłamstwem, Larson dostała również grant na 25 tysięcy dolarów). Larson pozwała Dorland o zniesławienie i próby zniszczenia jej kariery. Dorland pozwała Larson o naruszenie praw autorskich i krzywdy moralne. Larson twardo powtarzała, że opowiadanie to fikcja, być może lekko zainspirowana rzeczywistością, Chunky Monkeys stali za nią murem.

„Co za szczęście, że mam w życiu prawdziwych przyjaciół, których znam przez 10, 20, 30 lat. Nigdy nie uważałam Dawn za jedną z [moich przyjaciółek]” (Larson)

„Jej list to żadna sztuka, to informacja! Nie jest niczego wart. Jak menu w restauracji, napisy na nagrobkach, tweety. Dorland powinna to wiedzieć, skoro brała kursy pisarskie.” (Larson)

„Gdyby mój list nie był wyjątkowy, od początku nie byłby im potrzebny i nie zwracaliby nań uwagi.” (Dorland)

Historia wcale się nie skończyła, prawnicy zarabiają. Larson oskarża Dorland o stalking. Dorland nie chce unikać festiwali pisarskich dlatego, że Larson mogłaby się tam pojawić. Tu kończy się opowieść z Timesa, ale szambonurkom nie wystarczy. Wydawało się, że osiągnęli dno, ale jest w czym kopać.

Sprawy toczyły się po cichu, aż NAGLE:

 

BUM

Istnieje coś takiego jak prywatne wiadomości.

Kiedy Larson złożyła swój pozew, sąd zażądał wszystkich materiałów. W skład tychże wchodziły prywatne czaty osób z Chunky Monkeys. Chciałbym podkreślić – media i członkowie grupy mówią różne rzeczy – że to Larson doprowadziła do ujawnienia tego ścieku. Dorland nie była świadoma, że istniał.

 

„Czytam te posty o nerce z taką przerażającą fascynacją.” (Scharer, członkini grupy)

„O Boże, prawda? To wszystko – staram się ignorować – sprawia mi taki… dyskomfort. Ciężko nie myśleć, że się tym karmi. Oczywiście czuję się okropnie mówiąc to i nie rozmawiam o tym z nikim.” (Larson)

„Nie wiem, nie wiem, hashtagi? Widać, że się domaga uwagi.” (Scharer)

„Prawda? #róbmydlasiebiewięcej Znaczy, co mam zrobić? ODDAWAĆ SWOJE ORGANY?” (Larson)

„Myślę, że SKOŃCZYŁAM opowiadanie o nerce, ale boję się szukać wydawcy, bo skopiowałam tyle zdań z tego listu na Facebooku… Chciałam coś zmienić, ale po prostu nie mogę, ten list jest tak cholernie dobry. Nie wiem, co zrobić… czuję się jak dobra artystka, ale zła osoba.” (Larson)

„To mnie wykańcza. Czuję się, jakbym została bohaterką własnego opowiadania. Ona czegoś ode mnie chce, czegoś, czym by się mogła chwalić mnóstwu ludzi, a ja jej tego nie daję.” (Larson)

„Może gdyby się zajęła pisaniem, albo czymś, a nie machaniem z platformy na paradzie…” (DeLeon, założycielka grupy)

„Pierwsza wersja tego opowiadania miażdżyła Dawn, ale przecież Sonya tej wersji nie opublikowała… napisała nową, lepszą historię, zainspirowaną listem, ale o wielkich sprawach, a nie o malutkim niszczeniu Dawn Dorland” (Hennick, członek grupy)

„O rany, mogłabym pisać o Dawn w nieskończoność. Ta narcystyczna dynamika, zwłaszcza w odniesieniu do rasy… ta kobieta to kopalnia złota!” (Larson)

„Jak spróbuje się mnie czepiać, to BĘDĘ WALCZYĆ!” (Larson)

„DAWN I JEJ JEDNA NERKA MOGĄ SIĘ IŚĆ PIERDOLIĆ” (Celeste Ng, autorka, którą do niedawna ceniłem, ale już przestałem)

„Moją życiową misją będzie zniszczenie tej zarazy” (Christopher Castellani, sławny autor, którego nie znam i mam nadzieję nigdy nie poznać)

„Zmień tytuł na Uprzejmie, Dawn” (Murphy, członkini grupy)

„HA HA HA” (Larson)

I najgorsze albo najlepsze:

Sonya: Ciekawe, czy załapie/coś powie
HAHAHA NIECH BÓG CIĘ ZBAWI

Alison: Cieszę się, że nie jesteście już znajomymi na Facebooku. Ale też tak sobie myślę, że powinnaś to wrzucić na Grub Autorów Kolorowych [GrubStreet to organizacja, w której skład wchodzą Chunky Monkeys]
Bo świetne w tym wszystkim
Jest to, że jeśli Dawn będzie się czepiać, będą ją ciąąąąąąągać

Sonya: Hmmm. To właściwie naprawdę dobry pomysł. Naprawdę!!!

Alison Murphy jest BIAŁA. Larson porady posłuchała.

*

Prawniczka Dorland ostrzegła ją, że te prywatne wiadomości – w sumie kilkaset stron – mogą okazać się triggerujące. Tak się też stało. Cała grupa wiedziała, że bohaterką opowiadania jest Dorland i wyśmiewała się za jej plecami. Pisarze, których podziwiała głośno ją chwalili – po cichu dosrywali. Obawiała się niemożliwego – iż wielu rzekomo inteligentnych ludzi, mieniących się jej przyjaciółmi naprawdę uwierzyło, że oddała nerkę za lajki. Miała rację.

Kilkaset stron rechocików i nienawiści.

 

Umrą ludzie, ale smuteczek, bo mój piesek nie je

Dawców organów jest w ogóle mało. Gotowych oddać nerkę nieznanej osobie, która jej może potrzebować jest bardzo mało. (W roku 2019 – 388, oczekujących jest około stu tysięcy. Liczby ze Stanów.) Organizacje, które upowszechniają wiedzę, że to w ogóle możliwe zachęcają wszystkimi siłami, żeby dawcy opowiadali i nagłaśniali swoje historie. (Dorland zainspirowała m. in. żonę biorcy, która w rezultacie oddała nerkę na dokładnie tej samej zasadzie – ktoś, gdzieś jej potrzebuje. Nie udało mi się znaleźć linku, nie zapisywałem sobie, bo nie wiedziałem, że ta opowieść ma ciąg dalszy.) W tej chwili dawcy usuwają z internetu wszystko, co kiedyś napisali albo nagrali, bo się wstydzą swojego narcyzmu i boją, że staną się materiałem do Sztuki Autorskiej.

A poza tym są rasistami.

„Moim zdaniem, żądania Dorland przywołują wspomnienia białych kobiet nadużywających systemu prawnego, żeby zabezpieczyć swój przywilej.” (fragment artykułu „Dorland v. Larson: On the Legal Disputes at the Heart of “Bad Art Friend” – Steven Wright, LitHub)

„Bardzo mało uwagi przykłada się do uczuć Sonyi” mówi Celeste Ng, osoba sławna i bogata, „i w ogóle temu, jak się czują autorzy niebiali. Generalnie – napisać opowiadanie, a potem usłyszeć od białej autorki 'właściwie mi to zawdzięczasz’.”

„A czy w ogóle wiadomo, że tę nerkę oddała?” (Brandon Tyler, nagradzany pisarz, nie znam i nie chcę znać)

„Dobre pytanie. Oddanie organu Munchausena?” (Roxane Gay, czarnoskóra pisarka-feministka, której książki skasowałem z czytnika)

29 września 2021: Roxane Gay otrzymuje nagrodę GrubStreet.

„Niektóre białe kobiety mają za dużo czasu. Nie mogę uwierzyć, ile uwagi się domagała za oddanie nerki co jest cudowną i szczerą rzeczą ale raczej ci za to nie zorganizują parady.” (Roxane Gay, 5 października)

„Zac. [Osoba na Twitterze, która powiedziała Gay, co to jest odpowiedzialność osoby publicznej za własne słowa.] Nie obchodzi mnie to. Naprawdę. Moja mama jest dzisiaj w szpitalu. Mój szczeniaczek nie chce jeść. Jest zimno. Topię się w życiu. Nie znam tych ludzi.” (Roxane Gay)

Tego, co napisała Rin Chupeco nie mogę przetłumaczyć, bo skasowała całe konto.

 

Wczoraj

Napisałem tę notkę kilka razy i kilka razy postanowiłem nie publikować, ale wczoraj coś się przydarzyło.

Zaobserwowała mnie na Twitterze osoba niespodziewana – redaktorka i dyrektorka kreatywna Hallmark. Czego może ode mnie chcieć Hallmark? Okazało się, że… oddała nerkę i opowiadała o tym w mediach społecznościowych. Jak jakaś narcyzka albo coś.

Dokładnie tak, jak o to proszą organizacje dopasowujące nerki do biorców.

Poblokowałem wiele pisarek i kilku pisarzy, których do tej pory ceniłem. Nie wiedziałem, że osoby rzekomo na wysokim poziomie intelektualnym w rzeczywistości pasują do serialu Mean Girls (wynaleźli sobie nawet skrót! DFD, Dawn Fucking Dorland! Dawać im nagrody i współczuć!) Są całe artykuły o tym, jakie to śmieszne, że Biała Kobieta oddaje nerkę, a potem domaga się, żeby ludzie o tym wiedzieli. Ahahahaha.

Jakby tego gówna (czemu w ogóle grupa rzekomo inteligentnych i utalentowanych artystów czuła potrzebę, żeby miesiącami natrząsać się i rzygać na Dorland?) było za mało, gwiazdy skrzywdziły nie tylko Dorland i osoby potrzebujące organów.

Larson, Ng, Gay, Chupeco sugerowały – nie, twierdziły – że Biała Zbawicielka przyszła rasistowsko ukraść Twórczość osobie niebiałej, dodając (tego tweeta Gay akurat skasowała, ale powtarza to regularnie), że media zajmują się wyłącznie „wwt” (white women’s tears, łzy białych kobiet). Bardzo mi się to kojarzy z faktem, że kiedy piszę o tym, co się dzieje z osobami LGBTQIA+ w Polsce lub na Węgrzech, dostaję na Twitterze dwa lajki, ale kiedy ktoś użala się nad tym, że użyto zaimków they/them a nie ze/hir, lajków jest pięć tysięcy, poszerzeń osiemset i ogólnego przerażenia i zgorszenia po dziurki w zębach. Nagle narracja nie jest o Dorland i Larson, tylko o tym, że biedne niebiałe autorki są krzywdzone przez te złe białe.

Obrzydliwe jest to dlatego, że to prawda. Tylko nazwiska są inne.

*

Rasizm w przemyśle wydawniczym, filmowym, muzycznym istnieje jak najbardziej. Mógłbym na ten temat pisać dużo i długo. Ale teraz, kiedy czytam, co ludzie mają do powiedzenia (a mają DUŻO) jedna wypowiedź przewija się wszędzie: aha, teraz wiemy na tym polega ten rzekomy rasizm. Kiedy biała Dawn Fucking Dorland oddaje nerkę, czyni to pół-Azjatkę ofiarą rasizmu, a „Dawn i jej jedna nerka mogą iść się pierdolić!” jest jedyną właściwą reakcją? A to nam tako rzekie wypłaczcie nad swym cierpieniem.

Z ponad 2,500 komentarzy pod oryginalnym artykułem wynika, jak wiele osób wchujwiło się tym, co się wydarzyło, dzieje nadal, będzie dziać. Lekarze. Biorcy. Pisarze, którzy nie muszą kraść cudzych historii. Osoby kolorowe, które zmagają się z prawdziwym rasizmem. „Biały przywilej” polega teraz na mówieniu głośno, że się oddało nerkę. (Jak można mówić o tym za dużo?) „Łzy białych kobiet” – odkrycie, że za plecami Dorland grupa obrzydliwych ludzi, których podziwiała, zachowywała się jak wredne amerykańskie licealistki do kwadratu.

Jedynymi osobami, które pozostają po stronie Larson i Chunky Monkeys (większość, w tym Celeste Ng, nagle poczuła potrzebę zajęcia się szczeniaczkami albo akcjami charytatywnymi, #samodobro) są coraz mniej liczni wybitni autorzy, którzy, mam wrażenie, inspirują się życiem. Jak na skalę tej inspiracji, są od tego życia bardzo oderwani.

 

Zdjęcie/screenshot główny: Deborah Porter, dyrektorka festiwalu, ucina jęki o tym, że Biała Zbawicielka niszczy karierę kolorowej Larson. Warto docenić, że uprzejmie prosi, żeby „twoi przyjaciele przystali przysyłać mi maile”.