Dzięki Trzyczęściowy, to wszystko Twoja wina. 😛

Elaborat ten, poświęcę męskim lesbijkom, gdyż działają mi na nerwy.
Odpowiedź swą, poświęcę znęcaniu się nad autorką elaboratu, Damą Kier, gdyż działa mi na nerwy już gwałtami na, interpunkcji a zaraz, dojdziemy do treści.

Temat gejów jest lekko przereklamowany, kiedy mowa o homo, od razu pada na gejów. Są jeszcze lesbijki- o tych mówi się rzadziej, właściwie to prawie wcale.
To poniekąd prawda i za parę minut Dama Kier nie wiedząc o tym spróbuje odpowiedzieć na pytanie dlaczego tak się dzieje.

Panuje przekonanie, że gej to zniewieściały facet, w dziwnym ubranku, z makijażem. Gej musi chodzić na parady i poruszać tyłkiem jak baba, gdy przemierza ulicę. To stereotypy rzecz jasna, jakie stereotypy towarzyszą lesbijkom?
Nie ma to jak wrzucić jakąś głupotę i zostawić ją bez komentarza szerszego niż „to stereotypy rzecz jasna”. Poza tym gdzie to przekonanie panuje? W domu Damy Kier? No ale dobrze, dowiedzmy się, jakie też stereotypy towarzyszą lesbijkom.

Zbudowane przez facetów, podobnie jak obraz geja- czyli piękne, zmysłowe, emanujące seksem kobiety, które zabawiają się ze sobą i aż się proszą o dołączenie. Szczerze mówiąc, obiecujący stereotyp, aż się nabiera ochoty na biseksualne zabawy:)
Zupełnie nie taki stereotyp lesbijki spotkałem w Polsce. Lesbijka (zwana również feministką) to według Polaka takie brodate coś z bojówkach, ogolone na łyso, spod pachy monstrum wyłania się kępa włosów. Ale pewien jestem, że Dama Kier nie to ma na myśli… ups…

Ale oczywiście to też stereotyp. Pewnie, że są i takie zupełnie kobiece i urodziwe lesbijki, ja jednak miałam nieprzyjemność poznać te, które do obrazu kobiety maja daleko. Spocone, chamowate, ubrane w jakieś dresy albo rozciągnięte koszulki, zmaskulinizowane stwory z waginą… chociaż szczerze mówiąc, nie wiem co one w majtkach mają, może i nie waginę… nie, wole nie wnikać. Zapomniałabym jeszcze o fryzurze- krótkie włosy, obcięte na jeża – bardzo często aczkolwiek nie zawsze. Makijażu używają chyba tylko pod przymusem, w damskie ubranie – jak podejrzewam – wcisną się tylko wtedy, kiedy ktoś im przystawi rewolwer do głowy.
Och nie, na szczęście Dama Kier w ogóle nie jedzie stereotypami i nie usiłuje nikogo wciskać w swoje szufladki. Uspokoiłem się od razu i teraz już mi dobrze. (Panie doktorze, pan da jeszcze jedną taką fajną tabletkę.)

Zachowanie? Klasyczny dramat z nutą horrorowego klimatu.
To znaczy co, rozwodzi się z mężem, a potem zarzyna kota?

Chamstwo, brak kultury, męski obskurantyzm – niczym rasowy dres z wielkomiejskiego blokowiska.
Dama Kier tymczasem kurtularna jak nieomalże sprzedawczyni parówów z kabaretu OTTO.

Co się dzieje z tymi kobietami? A niech są sobie zwolenniczkami cipek zamiast penisów, niech im miłość innej kobiety światłem w życiu… mają do tego święte prawo, ale po co im ten cały styl?
A co cię to obchodzi?

Przyjmijmy, że czują się źle, jako typowe kobiety, muszą być męskie by czuć się dobrze, czy to jednak dobre wyjście?
A co cię to obchodzi?

Czy każdy, kto się źle czuje w swojej „skórze”, podarowanej poniekąd przez naturę, powinien to negować?
A co cię to obchodzi?

Czy może poszukać rozwiązania po środku?
A co cię to obchodzi?

Teraz zakładam, że jestem rasową homofobką (pewnie dla męskich les już nią jestem)
Oj, bo ja wiem, czy homofobką? Głupia, samolubna, przekonana o tym, że wie najlepiej, co każdy powinien na siebie założyć i jak się zachować, wypełniona tą pewnością swych racji, którą daje wyłącznie ignorancja — tak. Ale homofobka? Tego jeszcze nie wiemy.

i widząc takie jak one, już mam wyrobione zdanie na temat lesbijek a to zdanie jest krzywdzące przecież.
Ja Damy Kier nawet na oczy nie widziałem, a już mam wyrobione zdanie na jej temat a to zdanie jest krzywdzące przecież. No i skoro już ma wyrobione zdanie na temat lesbijek, to jest, niestety, homofobką.

Nikt im nie każe być kokietkami w kieckach ale kuria mać! Niech chociaż zachowają krztę kobiecości, dla dobra swojego homo rodu.
BUŃDŹCIE PATRYJOTKAMI DLA DOBRA SWOJEGO HOMO RODU
(A co to jest ta kobiecość o której Dama Kier tu wspomina?)

Co jeszcze mnie w nich drażni? Pewność siebie, za którą nie jeden facet zarobiłby w ryj.
O tak, cudza pewność siebie potrafi być bardzo irytująca, gdy same siedzimy w barze z nosem zwieszonym na kwintę i modlimy się po cichu, żeby ktoś się do nas odezwała.

Gdy podbija do mnie obleśny typ, kończę jego farsę szybko, gdy podbija do mnie kobieta o wyglądzie faceta- przez moment nie jestem w stanie się ruszyć ani nic powiedzieć- to się szok nazywa.
Ależ kompleksy Damy to nie jest nasz problem.

Nie jestem uprzedzona, absolutnie
A ja absolutnie nie jestem rasistą, po prostu Murzyni śmierdzą, kradną i są leniwi I SĄ TO FAKTY BIBLIJNE

ja jestem tylko zniesmaczona.
Ja też, chamstwem Damy Kier.

Każdy ma prawo do własnego stylu, do pokazania swojego prawdziwego ja, ale nie oznacza to, iż musi się wyrażać nie bacząc na rozsądek i… na krzywdę innych.
JEZUS MARIA NIEMCY DAMĘ KIER BIJĄ WAGINAMI

Tak krzywdę, bo te normalne les oraz bi, są zrównywane do jednego poziomu z tym męskim „waginarium” oraz… moja krzywda w tym momencie, bo wiecie jak się poczułam, gdy byłam nagabywana przez les mistera? ŹLE.
To nie jest nasz problem, to nie jest problem les mistera, to jest problem Damy Kier. (Podoba mi się określenie „normalne les”, takie pełne klasy i wogle.)

Chociaż gorzej się poczułam, gdy les mister chciała mi dać w papę za urażenie jej godności, a ja przecież tylko byłam szczera mówiąc, iż z takim wyglądem nie powinna się wychylać nie mając pewności…
I dlatego ja też jestem szczery i zamiast pisać „szanowna Damo, może Dama sobie przemyśli nieco wypisywane przez się treści” piszę szczerze, że głupota, chamstwo i egoizm przepięknie się w tej drobnej kobiecej figurce dobrały.

poza tym nie mam na czole napisane „lesbijka” więc skąd przyszło jej do głowy by pakować łapsko na mój tyłek?
To straszne, a do mnie kiedyś się odezwała dziewczyna, a ja przecież nie mam na czole napisane „heteroseksualista”.

Czy inne lesbijki zachowałyby się tak jak ona? Pewnie nie, bo jednak większość z nich ma trochę oleju w głowie.
Ciężko się nie zgodzić, nie dość, że głupie, chamskie i egoistyczne, to na dodatek przecinki stawia nie tam gdzie trzeba, jaka mądra lesbijka by na toto poleciała?

Nawet gdybym była lesbijką, to i tak bym się nie skusiła, chyba że po nafaszerowaniu mnie kokainą.
Na Damę Kier znaczy nie skusiła? A nie, nie zrozumiałem.

Oczywiście, gdy jakieś „monstrum waginarium” tutaj wejdzie, to pewnie poczuje się zaatakowane, oplute i poniżone przeze mnie… nim spłodzi komentarz, to niech raczy spojrzeć w lustro- takie które odbija oblicze, oraz takie, które ukazuje wnętrze.
Oj Damo, zanim rzucisz lustrem, wyjmij belkę ze swego oka i ukaż sobie swoje wnętrze.

Niech pomyśli o tym, czy swoim postępowaniem nie stwarza problemów.
No, niech Dama pomyśli, chociaż nie spodziewam się, żeby potrafiła.

Może i puenty brak, sami sobie ją dopiszcie.
Ja już sobie dopisałem, chociaż się brzydziłem.

Drodzy przyjaciele katolicy.

Czy Was już ostatecznie pojebało?

Zdaję sobie sprawę, że uogólnianie histerii pt. „Łojezuajajaj Nergal w telewizji SZATAN SZATAN” na grupę o nazwie „katolicy” jest bardzo krzywdzące dla wielu katolików, ale nie bardzo wiem, jak to inaczej nazwać. W grupie znaleźli się bowiem liczni biskupi, Marcin Meller, Jan Turnau (panie Janie, po panu się nie spodziewałem), Terlikowski (tego się akurat w pełni spodziewałem), grupa posłów PiS (po których spodziewam się ochoczego dołączania do wszystkich kretynizmów) oraz słynny ksiądz Sowa. Plus, jak mniemam, wiele osób, których się do telewizji nie zaprasza, a chętnie też by sobie tam pohisteryzowały. Powiedzmy więc w skrócie, że katolicy, a jeśli macie lepszą nazwę, podpowiedzcie mi ją.

Najlepiej pojechał Marcin Meller, który porównał Nergala do Hitlera:

– Nergal jest (człowiekiem) wyjątkowo dobrze ułożonym, grzecznym, miłym, całującym ciężarne kobiety w brzuch – tłumaczyła Domagalik.

– Hitler też był sympatyczny dla bliskich – wtrącił Meller.

Panie Marcinie. Pan być może nie wie, na historii pan nie uważał, telewizji pan nie ogląda, książek nie czyta. Ja panu więc powiem. Adolf Hitler (1889-1945), polityk austriackiego pochodzenia, lider niemieckiej partii NSDAP, jest uważany za odpowiedzialnego za śmierć co najmniej 17 milionów ludzi. Nergal podarł książkę na koncercie.

Na drugim miejscu w konkursie „kto pierdolnie najgłupszy tekst o Nergalu” znalazł się Tomasz Terlikowski, znany publicysta i działacz katolicki (nie wygłupiam się, cytuję gazeta.pl):

– Oczywiście rozumiem ateistę, który mówi: dla mnie to jest mit. Tylko ja mówię ateiście: to odpowiedz sobie na pytanie, skąd się biorą opętania, dlaczego są sytuacje nieco podobne do choroby psychicznej, ale nią nie są i psychiatra nie potrafi sobie z nimi poradzić? Dlaczego są sytuacje, w których nagle dziewczyna zaczyna mówić 36 językami, część z nich to są już języki martwe, a kiedy przychodzi egzorcysta, ona jest mu w stanie wymienić jego grzechy, o których on już sam nie pamięta, albo zaczyna lewitować – opowiadał. 

Tak, ja też oglądałem ten film z Keanu Reevesem.

Terlikowski nawiązał też do słynnego przypadku Annelise Michel, który zainspirował twórców filmu „Egzorcyzmy Emily Rose”. – [Red: Podczas egzorcyzmów] ona w pewnym momencie powiedziała, ten, który przez nią mówił, powiedział: dzisiaj jest nas tutaj niewielu, ponieważ wszyscy jesteśmy w Bonn, bo dzisiaj będzie głosowana ustawa dopuszczająca aborcje – mówił publicysta.

😀 Och, podczas tych egzorcyzmów to chyba niezłe halucynogeny muszą zarzucać.

– Szatan zwodzi ludzi, posługując się artystami, którym być może wydaje się, że tylko żartują, albo „tylko” budują pewną kreację sceniczną – mówił Terlikowski – Martwi mnie, że dokonuje się trywializacja osoby szatana, ze robi się z niej żarty i sugeruje, ze każdy, kto wierzy w istnienie osobowego szatana, to jest świr – dodał.

Oj tam, świr. Ja po prostu nie rozumiem, co to wszystko, te egzorcyzmy i lewitacje, ma wspólnego z udziałem muzyka metalowego w programie o śpiewaniu.

Jan Turnau:

Oczywiście darcie Biblii i w ogóle atak na religię jako taką nie może mnie nie boleć. Nie sądzę jednak, żeby skuteczna była strategia duszpasterska biskupów polegająca na wzywaniu do kiełznania muzyka zakazywaniem mu wystąpień publicznych. Wyproszony z jednego programu, wystąpi w innym, a będzie jeszcze ostrzejszy. Wydaje mi się, że trzeba spróbować raczej wobec niego jakiejś serdeczności. Poprosić go publicznie bardzo łagodnie, by przestał nas atakować. Ja go o to tutaj nieśmiało proszę.

Panie Janie. Nie oglądałem, przyznam, „The Voice of Poland”. Oglądałem „The Voice of Holland”. Wiem też, jakimi zasadami kierują się programy oparte na tzw. formacie. Nie ma tam miejsca na improwizację, wszystko jest objęte szczegółowymi regułami, od koloru siedzeń w studio, przez podkład muzyczny podczas prezentacji logo, aż do ilości osób w jury. I przysięgam, że w „The Voice of Holland” nie było przerwy na prezentację poglądów religijnych członków jury, a w szczególności na promocję satanizmu oraz atakowanie chrześcijan.

Biskup Wiesław Mering:

„Zatrudnienie wyznawcy satanizmu, bluźniercy, człowieka bez podstawowej kultury w TV publicznej bije wszelkie granice przyzwoitości” – napisał bp Wiesław Mering w liście do prezesa zarządu TVP S.A. Juliusza Brauna. „Telewizja publiczna nie powinna w imię złej mody popierać antywartości” – czytamy w liście.

A protestował szanowny biskup, kiedy telewizja zatrudniała Farfała z Młodzieży Wszechpolskiej jako prezesa? Bo jeśli nie, to ja bym raczej się wstrzymał z komentarzami o antywartościach i granicach przyzwoitości.

– Niech Nergal spróbuje znieważyć symbole drogie innej religii czy wspólnocie – reakcje będą na pewno inne: wykazała to sytuacja z napisami litewskimi na Wschodzie Polski, czy profanacja pomnika w Jedwabnem – napisał biskup.

A to Nergal te napisy i profanacje popełnił? A to drań. Ściąć go! Ściąć go natychmiast! (Ale proszę, wreszcie jakiś biskup coś powiedział o pomniku w Jedwabnem. Co prawda nie można stwierdzić, że potępił profanację, ale chociaż o niej wspomniał, to już duży sukces. Alleluja!)

Ksiądz Sowa:

Mi się wydaje, że gdybyśmy mieli sytuację, że zaproszono by do konkursu obojętnie jakiego: muzycznego czy plastycznego, kogoś kto jest członkiem jakiejś grupy muzycznej, która wyśpiewuje sobie jakieś nazistowskie teksty, wszyscy byliby święcie oburzeni i wszyscy domagaliby się od nadawcy ukrócenia takich praktyk.

Aha, słusznie się księdzu wydaje, że się księdzu wydaje. A to dlatego, że rozpowszechnianie treści nazistowskich jest nielegalne i członek takiej grupy raczej unikałby pokazywania się w telewizji, a to dlatego, że zapewne nie chciałby zostać w widowiskowy sposób aresztowany.

Wczoraj w internecie widziałem zdjęcia, na których w przerwie programu pozuje z dłońmi ustawionymi bynajmniej nie na znak zwycięstwa, tylko jakimś kulturowym symbolem diabła.

Ale w ogóle przecież każda pozycja, w jakiej stanie Nergal, to kulturowy symbol diabła, bo Nergal sam jest kulturowym symbolem diabła…

PiS nie zaskoczył nas ani trochę… no nie, przyznam, trochę jednak zaskoczył, rozmiarem psychozy:

Sejmowa komisja kultury i środków przekazu głosami PiS przyjęła w czwartek uchwałę potępiającą zarząd TVP za zatrudnienie ”Nergala”. […] Uchwała głosi, że komisja ”z głębokim niepokojem” przyjęła zgodę zarządu TVP na udział w programie ”The Voice of Poland” Adama Darskiego ”Nergala”, ”satanisty publicznie obrażającego chrześcijańskie wartości”. Posłowie piszą, że jest to ”zaprzeczenie istoty misji publicznej oraz rażące naruszenie prawa godzące w fundament wspólnoty narodowej”, a obecne sytuacja w telewizji ”stwarza poważne zagrożenie dla ładu demokratycznego w Polsce”.

Jakiego prawa? Jakiego ładu demokratycznego? Nergal jest zagrożeniem dla ładu demokratycznego?! Czy wy wszyscy jesteście na halucynogenach? W Polsce dodają teraz do wody LSD zamiast chloru?

Nałęcza się czepić nie da, ale…

– Jeśli telewizja uznała pana Darskiego za przydatnego w takim programie, to niby dlaczego nie – odpowiedział Tomasz Nałęcz, doradca prezydenta, na pytanie Moniki Olejnik czy Adam „Nergal” Darski powinien występować w TVP.

…ja nie rozumiem, jak w ogóle może komukolwiek przyjść do głowy zadanie takiego pytania…

Szczerze mówiąc, mam wrażenie, że w kraju-raju znowu wszystko stanęło na głowie. Poprzednio tak się czułem, słuchając w Trójce programu, w którym heteroseksualni faceci dzwonili i narzekali na terror mafii homoseksualnej, przez który nie mogą nawet pobić geja na ulicy, bo to nielegalne i można iść siedzieć zupełnie jak za normalnego człowieka. To było, zdaje się, 6 lat temu i zdawało mi się, że idzie ku lepszemu. Najwyraźniej tylko mi się zdawało.

W Polsce panuje, przynajmniej teoretycznie, wolność wyznania. Satanizm też jest wyznaniem. Wiem, że prawo sobie, a ludzie sobie — gdyby tak nie było, nie byłoby na świecie żadnych ciężkich narkotyków, bo przecież są nielegalne (wszędzie z wyjątkiem Polski, gdzie dodaje się je do wody). Ale — dziennikarze? Politycy? Monika Olejnik? Jak osoby niebędące biskupami, którzy, umówmy się, mają coś do ugrania mogą w ogóle wpadać na pomysł zastanawiania się, czy muzykowi wolno występować w programie o muzyce? Dlatego, że w 2007 podarł Biblię? 

Oczywiście, ja w ogóle jestem dziwny, bo wydaje mi się strasznie śmieszne (a jednocześnie żałosne), że sąd zajmuje się kwestią podarcia i spalenia jakiejkolwiek książki — jednego egzemplarza, niekradzionego, niebędącego białym krukiem wartym miliony. Albo sprawą Nieznalskiej. Przykre wydają mi się te zupełnie niechrześcijańskie, jak mówi Sporothrix, ataki biskupów na człowieka, który ośmiela się posiadać inne poglądy na religię, niż oni. Teh dramz prezentowane przy tej okazji jest zupełnie nieproporcjonalne do tego, co Nergal mówi i robi. Gdyby organizował on regularne trasy po pomniejszych miasteczkach, gdzie on i horda jego barbarzyńców paliliby kościoły, wydając przy tym triumfalne wrzaski „hail sejtan”, gwałcąc księży i mordując ich dzieci, rozumiałbym oczywiście oburzenie i przyłączył się do chóru zgorszonych. Gdyby program nazywał się „The Voice of Satan” i był półgodzinną pogawędką o tym, jak fajnie jest czcić Szatana i nienawidzić Jezusa, może nawet bym go z ciekawości obejrzał, ciesząc się, że TVP potrafi się zdobyć na prawdziwy pluralizm poglądów. Ale, na miłość boską, Nergal o śpiewaniu, Terlikowski o lewitacji, a PiS o zagrożeniu ładu demokratycznego w Polsce…

Kochani katolicy, ja wam radzę z całego serca, nie pijcie już wody z kranu, przerzućcie się na mineralną…

W dzisiejszym odcinku w rolach głównych wystąpią dwaj intelektualiści produkujący emo, oraz jeden mały navaira, którego emo intelektualistów nie rusza.

Intelektualistą pierwszym jest profesor Piotr Winczorek. Lat 67, profesor nauk prawnych, specjalizuje się w zakresie nauki o państwie oraz prawie konstytucyjnym. Wykłada na UW oraz w Ostrołęce. (Współczuję dojazdów do pracy.) Były działacz Stronnictwa Demokratycznego, w latach 1991-1993 członek Trybunału Stanu, publikuje na łamach czasopism i wydaje liczne pozycje książkowe. Tak informuje nas Wikipedia.

Profesor nauk prawnych mówi do nas tak:

W toczącej się dyskusji na temat tzw. związków partnerskich nagminnie mieszają się się dwa wątki: moralno-obyczajowy, silnie przy tym zabarwiony religijnie, i prawny. Co do pierwszego wypowiadać się szerzej nie będę. Nie jest jednak, moim zdaniem, niczym szczególnym czy niedopuszczalnym, że tym, którzy wysuwają argumenty na rzecz etycznej akceptacji takich związków i, w konsekwencji, prawnego ich uregulowania przeciwstawiany jest pogląd, iż ich istnienie jest na tyle moralnie destruktywne, że nie one mogą zostać wsparte przez unormowania ustawowe.

Mujborze, moralnie destruktywne istnienie związków. Panie profesorze, to Pana zaskoczy, ale te związki JUŻ ISTNIEJĄ. Nie czekają na unormowania ustawowe, tylko siem biorom i siem robiom. Poza tym, naprawdę wydaje mi się, że poniżej godności profesora konstytucjonalisty jest pisanie o „moralnej destruktywności” bez zdefiniowania, na czym moralna destruktywność polega.

Oczywiście, rozumiem, dlaczego pan profesor nie definiuje. Nie definiuje, ponieważ moralna destruktywność siedzi wyłącznie w głowach prawicowców uprawiających emo. Tak się śmiesznie składa, że w moim budynku mieszkam ja (gej), mój kumpel (gej) oraz małżeństwo heteroseksualne z dzieckiem sztuk jeden. I to małżeństwo w ogóle się nie chce rozpaść! Mimo, że my moralnie je destruujemy zza ściany jak dzicy. Co gorsza, dziecko małżeństwa mnie lubi, cieszy się na mój widok i macha do mnie łapkami i oni mu na to pozwalają! Panie profesorze, pan słyszysz i nie grzmisz? Wszakże moralna destruktywność!

Strasznie chciałbym zobaczyć, jak, dajmy na to, Monika Olejnik wypytuje Niesiołowskiego, profesora Winczorka lub profesora Majcherka (profesor Majcherek zaraz będzie, spaliłem niespodziankę) o to, w jaki konkretnie sposób małżeństwa lub związki rejestrowane osób tej samej płci destruują moralnie. Co konkretnie robi fakt rejestracji naszych związków parze hetero. Rozbija małżeństwa? Morduje dzieci? Kwasi mleko w krowich wymionach? No co? Panowie intelektualiści, powiedzcie mi, jakże ja i DJ was destruujemy moralnie, bo ciekawość mnie zeżre.

Pan profesor kontynuuje obłudne udawanie, że nie jest konserwą:

Jedynie tytułem intelektualnego eksperymentu rozważać dziś chyba należy całkowity zakaz i penalizację związków partnerskich – homoseksualnych czy, tym bardziej, heteroseksualnych.

Och, cóż za niezwykły pomysł, a może byśmy, panie profesorze, jednak nie rozważali, a zwłaszcza „tym bardziej”? Zwłaszcza, że:

Nawet najwięksi nasi moralni i religijni rygoryści tego nie postulują. Żądają natomiast, aby związków takich nie pochwalać, nie sprzyjać ich upowszechnianiu i, jeśli są już smutnym faktem, to traktować je jak coś, co należy do ściśle prywatnej (a przy tym wstydliwej) sfery życia.

Kiedy ja się nie wstydzę. Pana… ok, religijnych rygorystów opinia na temat mojego związku wisi mi i powiewa. Nie przychodzę wszakże do ich domostw, kościołów i innych meczetów, nie włażę na ambonę i nie opowiadam o moich ulubionych formach seksu analnego, jakie z DJem uprawiamy. Reklamują się raczej małżeństwa, za pomocą noszenia obrączek, oraz oczywiście pary heteroseksualne za pomocą prowadzania się w ciąży (ESCANDALO — oznacza to, że kobieta najprawdopodobniej uprawiała SEKSOWANIE SIĘ) i posiadania dzieci. A co do określania mojego związku jako smutnego faktu, panie profesorze, widział pan posłankę Kempę? To jest dopiero smutny fakt. (No, co ja mogę profesorowi powiedzieć na takie dictum?)

Dalej pan profesor pisze nam tak:

Nie bez znaczenia dla interesującej nas tu sprawy jest też art. 53 ust. 1 zapewniający każdemu wolność sumienia (i religii). Wolność sumienia wyraża się, między innymi, w zakazie narzucania jednostce przekonań moralnych i obyczajowych, a tym bardziej przymuszania siłami państwa do ich akceptacji oraz do praktykowania wynikających z nich norm, o ile nie są one zarazem normami prawnymi (np. karalność kazirodztwa).

Jest zatem poza sporem, że małżeństwem w Polsce może być jedynie związek kobiety i mężczyzny.

Moment. Chwilencja.

Co to znaczy „poza sporem”? Poza sporem to są pewne stałe matematyczne i nic ponad to. Kiedyś poza sporem było, że Ziemia jest płaska, a dookoła niej kręci się Słońce. Zdawałoby się, że od tego czasu zmądrzeliśmy, ale wyraźnie nie tyczy się to konserwatywnej inteligencji. Zadaniem intelektualisty jest poddawanie w wątpliwość wszystkiego, co ludziom nieco głupszym wydaje się „poza sporem”.

Zwracam też uwagę na wolność sumienia (i religii) zapewnioną KAŻDEMU. Nie: każdemu chrześcijaninowi głosującemu na PiS. Nie: każdemu profesorowi Winczorkowi i jego żonie. (Zakładam, że profesor żonę posiada, ale generalnie mnie jego życie prywatne mało interesuje, smutne fakty, wstydliwości i cała reszta.) Tylko KAŻDEMU. A co, jeśli moja religia pozwala wyłącznie na małżeństwa osób homoseksualnych? (Mniejsza, co to za wyznanie. Powiedzmy, że Kościół Lady Gagi.) Zakazujemy heterykom? Panie profesorze, proszę bez żenady. Zakaz narzucania przekonań moralnych i obyczajowych oraz praktykowania wynikających z nich norm? Ależ ciężko o lepszą definicję podejścia państwa polskiego do związków osób tej samej płci!

Dalej profesor kopie się już beznadziejnie:

Na małżeństwo w rozumieniu ustawowym składa się zespół wzajemnych praw i obowiązków. Jeśli związek partnerski zostałby wyposażony w taki sam zestaw praw i obowiązków co małżeństwo, byłby, od strony ustawowej, po prostu małżeństwem niezależnie od swej nazwy. Dotyczy to zarówno związku homo-, jak i heteroseksualnego.

No właśnie. Cieszę się, że profesor rozumie konieczność natychmiastowej legalizacji małżeństw osób tej samej płci.

Zostawmy profesora Winczorka na razie w spokoju i przejdźmy do profesora Janusza A. Majcherka, filozofa i socjologa kultury, lat 57, współpracownika Rzepy i Tygodnika Powszechnego, a jednocześnie intelektualisty o wiele bardziej wywrotowego i otwartego na dywagacje. (Dopuszczam możliwość, że profesor o tym nie wie.) Profesor Majcherek zaczyna z grubej rury:

Formalizacja związków nieformalnych jest sprzeczna z logiką.

Z jaką logiką? Czy formalizacja polegająca na wzięciu ślubu też jest z nią sprzeczna? Czy jest to jakaś związkologika wykładana przez profesora Majcherka, czy chodzi o logikę matematyczną, którą miałem nieszczęście studiować i w której nic nie było o związkach nieformalnych?

Paul Scheffer, znany w Polsce holenderski publicysta i badacz stosunków międzykulturowych, przekonywał mnie niedawno (i przekonał), że świat opacznie interpretuje stosunki panujące w Holandii, patrząc na nie przez pryzmat coffee shopów, dzielnic czerwonych latarni i prawa do eutanazji, mających rzekomo świadczyć o szczególnym obyczajowym liberalizmie Holendrów. Tymczasem jest przeciwnie: w holenderskiej mentalności, ukształtowanej przez protestanckie zamiłowanie do rygorystycznego ładu, tkwi skłonność do regulowania wszystkich aspektów życia wspólnoty. […] Są tacy, którzy żyją ze sobą bez ślubu, więc to musi być administracyjnie uporządkowane.

Co oczywiście jest o wiele gorszym rozwiązaniem, niż jakże polskie „LALALALA JA NIC NIE WIDZĘ NIC NIE SŁYSZĘ NIE MA ZWIĄZKÓW HOMO NIE MA NIE MAAAAAAAA LALALALALAAAA”. (Nawiasem mówiąc, zgadzam się z Schefferem, dokładnie tak wygląda holenderskie pojmowanie prawa. O czym jeszcze za momentinho.)

Formalizacja związków nieformalnych to w sensie logicznym i prawnym niedorzeczność: albo coś jest formalne, albo nie. Jeśli ktoś chce żyć w związku sformalizowanym, to bierze ślub. Jeśli żyje w związku nieformalnym, to jego sprawa. 

O! Kolejny profesor zaleca natychmiastową legalizację małżeństw osób tej samej płci!

Miarą rzeczywistych przemian obyczajowych jest powszechna dziś akceptacja związków nieformalnych i dzieci przychodzących w nich na świat, których już nikt nie wyzywa od bękartów, a ich matek od dziwek. Pojęcie konkubinatu weszło do potocznego języka jako wolne od poniżających konotacji. Polskie społeczeństwo przestaje się interesować, kto z kim sypia i czy ze współlokatorem (lub współlokatorką) łączą go związki zalegalizowane w kościele lub urzędzie.

Z wyjątkiem rzecz jasna profesora Winczorka, dla którego jest to smutny fakt i sprawa wstydliwa.

Społeczeństwo polskie przywykło już nie dociekać, co robią w nocy niespokrewnieni ze sobą dorośli ludzie mieszkający pod jednym dachem, nawet tej samej płci. Wyrazem obyczajowych przemian jest to, że państwo nie żąda od nich sformalizowania związku, a nie to, że taką formalizację im proponuje. To właśnie próba sformalizowania ich relacji nieuchronnie prowokuje drażliwe pytania, bowiem oznacza domaganie się legalizacji, a nie jest obojętne, co w ten sposób miałoby zostać zalegalizowane. Sugestia, że także partnerskie stosunki łączące rodzeństwo, sprowadza cały pomysł do absurdu. Czy nie lepiej więc pozostawić obywatelom swobodę kształtowania nieformalnych relacji między sobą, a państwo trzymać od nich z daleka?

Profesorze Majcherek, prezentuje profesor przerażającą obłudę.

Problem nie polega na tym, że państwo za bardzo się wtrąca w życie obywateli i należy je trzymać od obywateli z daleka. Problem polega na tym, że państwo dzieli obywateli na lepszych i gorszych, podobnie dzieląc ich związki (małżeńskie, bądź nie) i niektórym związkom nie przyznaje niektórych praw, bo nie. 

Czy uczciwe jest piętnowanie jako zacofańców i homofobów wszystkich mających takie wątpliwości? 

#łojezujakieemo prezentuje nam napiętnowany profesor.

Chyba że idzie faktycznie o legalizację związków homoseksualnych i nadanie im statusu zbliżonego do małżeństwa. Ale wówczas trzeba to postawić jasno, jak ostatnio władze Nowego Jorku legalizujące małżeństwa jednopłciowe, bez wikłania się w kuriozalne przykłady partnerskich związków dwóch sąsiadek.

Oczywiście rozumiem, że profesor Majcherek pisze to z przekąsem, jako dowód na Zepsucie Złego Zachodu. Ale zgadzam się z nim PRAWIE w stu procentach.

Dywagacje o rejestracji związków profesora Winczorka oparte są na wewnętrznym przekonaniu profesora, że ślub jest dobry, hetero jest dobre, a nieślub jest zły i niehetero jest złe. Dywagacje profesora Majcherka są jeszcze dalsze od rzeczywistości, ponieważ opierają się na założeniu, że małżeństwo i konkubinat różnią się wyłącznie tą smutno-wstydliwą obrączką na palcu. Otóż profesorze Majcherek, mam dla pana wielce zaskakującą wiadomość: TAK NIE JEST. Polskie prawo odmawia osobom niepozostającym w związku małżeńskim bardzo zwyczajnych rzeczy, od decydowania o leczeniu partnera przez odbieranie poczty z urzędu aż do podatku spadkowego, który w przypadku dwóch kobiet mieszkających razem od 50 lat wyniesie tyle samo, co w przypadku osób kompletnie sobie obcych. 

Co gorsza, profesor Majcherek podminowuje Tradycyjną Rodzinę o wiele bardziej, niż mój związek z DJem, kiedy pisze:

Tradycyjny związek małżeński rozumiany był jako społeczne i prawne zezwolenie na współżycie seksualne, poza takim związkiem niedopuszczalne i karalne. Postęp obyczajowy polega jednak na tym, że dziś ani prawo, ani otoczenie nie wymaga od dorosłych ludzi stanu wolnego uzyskania czyjejkolwiek (poza partnerem) zgody na współżycie seksualne.

W takim razie należy sobie zadać wiele pytań (z wyjątkiem profesora Winczorka, dla którego pozostają one poza sporem): po co nam w ogóle małżeństwo? Po co nadawać mu wyjątkową rolę i zapisywać ją w konstytucji? Po co zmuszać ludzi do zawierania ślubów tylko po to, żeby mogli zadecydować o tym, gdzie pogrzebana zostanie ukochana osoba? Skoro związek małżeński to społeczne i prawne zezwolenie na współżycie seksualne, widać jasno, że pojęcie związku małżeńskiego dawno się przeżyło i zdezaktualizowało. Co robimy, profesorze? Likwidujemy? Rozszerzamy na wszystkich chętnych?

Przywołany wcześniej Scheffer tłumaczy bardzo przystępnie sposób, w jaki Holendrzy postrzegają tworzenie prawa: prawo ma regulować zjawiska, które i tak występują. Holendrzy wiedzą, że ludzie palą ziele, więc aktywność dekryminalizują, bo nie jest ich celem zapchanie wszystkich cel w kraju palaczami ziela. Wiedzą, że pary homoseksualne żyją razem latami, niezależnie, co na ten temat sądzą pp. Majcherek, Winczorek i Niesiołowski, więc legalizują śluby osób homoseksualnych. Wiedzą, że nie każdy chce wziąć ślub, więc legalizują związki rejestrowane. Osoba, która spróbuje udowodnić mi, że to ZUO i moralna degrengolada, ryzykuje wiele: mianowicie to, że będzie musiała wytłumaczyć mi, na czym konkretnie polega moralna destrukcja społeczeństwa pod wpływem legalizowania rzeczy, które społeczeństwo i tak robiło, robi i robić będzie.

*

Wyautowałem się jeszcze bardziej, patrz nowy nagłówek bloga.

Dawno, dawno temu Newsweek przeprowadził ze mną wywiad. Pracowałem i mieszkałem wtedy nadal w Warszawie i bałem się pokazać twarzy w ogólnopolskim tygodniku; bałem się, nie wiedzieć czemu, konkretnie pani w sklepie spożywczym naprzeciwko. Była to osoba nadzwyczaj chamska i nieuprzejma, która jednakowoż traktowała mnie względnie miło (jak na swoje standardy), a mi z jakiegoś powodu wpadło do głowy, że zacznie mnie oplotkowywać i pluć mi w biały ser. Tak więc pokazałem kawałek brody wystający spod wielkiego kapelusza.

Do tej pory jest mi z tego powodu wstyd. Mógłbym się powołać na okoliczność łagodzącą w postaci pierwszego rzutu depresji, ale naprawdę, depresja i tchórzostwo to nie jest tak do końca to samo. Teraz, rzecz jasna, to nie do końca to samo, ale jednak jakoś czuję, że warto się pokazać. Jakby ktoś się kiedyś pytał, to możecie pokazać moje zdjęcie i powiedzieć, że tak wygląda homoseksualista.

Uprzejmie zawiadamiam, że czuję się doskonale trzeci dzień z rzędu, co oznacza, że skończyły mi się wymówki i muszę opierdolić posła Gowina za gadanie strasznych bzdur.

Poseł Gowin porozmawiał otóż z Jarosławem Stróżykiem (a doniosła o tym niezawodna pani Formela) na temat związków partnerskich, a oto mądrości, które mu się z ust ulały:

– Ustawa o związkach partnerskich tylnymi drzwiami wprowadzałaby małżeństwa homoseksualne. Dla mnie z definicji małżeństwo to związek kobiety i mężczyzny. Tak zresztą definiuje je nasza konstytucja. Natychmiast rozpoczęłaby się też walka o przyznanie homoseksualistom prawa do adopcji. Tak stało się też w innych krajach, w których również zaczynano od ustawy o związkach partnerskich. Mam nadzieję, że u nas do tego nie dojdzie. Dzieci należy wychowywać w przekonaniu, że zgodny z porządkiem moralnym jest związek kobiety i mężczyzny, a nie dwóch kobiet czy dwóch mężczyzn.

Poseł Gowin oczywiście nie zauważa paru drobiazgów: po pierwsze, „porządek moralny” to rzecz bardzo dyskusyjna i nieujęta w żadnym prawodawstwie, z uwagi na problem z jednoznaczną definicją; po drugie, homoseksualiści też kiedyś byli dziećmi i niekoniecznie musiało być tak, że na ich szczęście w dzieciństwie pozytywnie wpływało wpajanie im, że w przyszłości będą niezgodni z porządkiem moralnym; po trzecie zaś, porządek moralny porządkiem moralnym, a tymczasem większość dzieci, które mieliby ewentualnie adoptować homoseksualiści albo już ma homoseksualnego rodzica z partnerem/partnerką i w razie śmierci rodzica ryzykuje przenosiny do domu dziecka, albo już się w owym domu dziecka znajduje i ma w dupie porządek moralny, który powoduje, że chętne osoby nie mogą im dopomóc w wyniesieniu się z owej placówki.

Jednak zwolennicy tej ustawy mówią, że jej brak sprawia, iż w Polsce nie ma równości między obywatelami. Małżeństwa są uprzywilejowane.

– I bardzo dobrze. Pojedynczy obywatele mają w Polsce identyczne prawa. Co innego, jeśli chodzi o ich związki. 

A podziału związków na te dobre i niedobre dokonuje, jak wiadomo, Bóg usty posła Gowina.

Konstytucja gwarantuje uprzywilejowaną pozycję małżeństwa z uwagi na to, że dźwiga ono na sobie ciężar wychowywania dzieci.

Zwłaszcza w przypadku par bezdzietnych z wyboru lub z braku in vitro, oraz par po 50. A propos, małżeństwa, które dzieci już wychowały i więcej nie mają, powinny zapewne zostawać odgórnie zakończone, tak?

Zobowiązania, które mąż ma wobec żony, czy żona wobec męża, są bez porównania silniejsze niż te, które mają partnerzy w takich związkach. Trwałość tych związków też jest nieporównanie mniejsza.

Niewątpliwie, zważywszy na ilość par pozostających w związku małżeńskim Dla Dobra Dzieci.

Związki homoseksualne nie mają tych obowiązków, dlatego nie powinny mieć też przywilejów.

O, poseł Gowin domaga się zezwolenia parom homoseksualnym na adopcję i zawieranie małżeństw, żeby mogły mieć obowiązki i przywileje!

Zresztą, skoro akceptujemy związek dwóch mężczyzn, to dlaczego nie zalegalizować od razu związku czterech mężczyzn lub kobiet?

Ależ to doskonały pomysł. Dlaczego właściwie państwo ma prawo dzielić związki na dobre i niedobre? Bo poseł Gowin dostaje wysypki na myśl o czterech mężczyznach naraz w USC? Wysypka posła Gowina mię nie interesuje, niech sobie maścią posmaruje i nie zawraca głowy.

Nieprawdą jest też, że homoseksualiści żyjący razem nie mają dzisiaj żadnych praw, np. dziedziczenia po sobie. Nie ma z tym żadnych problemów, tak samo jak w przypadku osób heteroseksualnych żyjących ze sobą bez ślubu. Rozpowszechnia się takie opinie celowo, by wprowadzić społeczeństwo w błąd.

Oczywiście, a podatek spadkowy w razie potrzeby poseł Gowin zapłaci osobiście, jako osoba zajebiście bogata i przepełniona dobrem i miłością bliźniego.

Ostatnio w mediach aż roi się od tematów dotyczących homoseksualistów, ich problemów i rzekomego prześladowania. Dziwi to Pana?

– Niestety jest to element próby pewnej rewolucji obyczajowej podejmowanej przez środowiska lewicowo-liberalne. 

Bardzo lubię słyszeć o rzekomych prześladowaniach i pewnych środowiskach. Szkoda, że coś o żydowskiej mafii się posłu nie wymkło, ale rozumiem, że nie był w humorze.

Cieszy się ona sporym poparciem części mediów głównego nurtu, zwłaszcza „Gazety Wyborczej”. Środowiska te przyjęły sobie za cel jak najszybsze upodobnienie Polski do krajów Europy Zachodniej w sferze obyczajowej. Niestety zupełnie nie zwracają uwagi przy tym na naszą tradycję i tożsamość. Próbuje się na siłę wykorzenić z serc i umysłów Polaków przywiązanie do tradycyjnej moralności.

Rozumianej jako tradycyjne dopierdalanie bliźniemu w imię miłości i dobroci.

Nie wychodzi to chyba najgorzej, skoro – jak wynika z badań – za związkami partnerskimi opowiada się dzisiaj blisko połowa Polaków. Również w Pana partii nie brakuje głosów poparcia dla takich zmian. Nie wyklucza ich m.in. premier Donald Tusk, który jeszcze w 2006 r. był im zdecydowanie przeciwny.


– To prawda, ale nie znaczy to wcale, że za takimi zmianami opowiada się większość polityków Platformy. 

Słusznie, żałuję, że przed wyborami ta informacja nie jest upowszechniana szerzej.

Coraz częściej pojawiają się jednak głosy, że Platforma skręca w lewo.

– Dziś jest zdecydowanie za wcześnie, by mówić o skręcie w lewo. Nowoczesne, duże partie mają szeroki charakter. W Platformie musi być więc miejsce dla nurtów liberalno-lewicowego i konserwatywnego. Nie ma w tym nic złego. Jeśli PO chce wygrać wybory, to musi się poszerzać.

Nie ma jak partia, której program brzmi „Wszystkiego wszędzie wszystkim!”.

Jednym z największych problemów Polski jest kryzys demograficzny. Czy PO ma zamiar w przyszłej kadencji zająć się tym tematem?

– Przez ostatnich 20 lat nie dopracowaliśmy się żadnej sensownej polityki prorodzinnej. Jako Platforma musimy uderzyć się w tej sprawie także we własne piersi. Mam nadzieję, że w przyszłym Sejmie to się wreszcie zmieni i uda się takie prorodzinne rozwiązania wprowadzić w życie.

Na czym miałyby one polegać?

– Przede wszystkim na odejściu od rozwiązań pozornych takich jak np. becikowe na rzecz zmian kompleksowych. Konieczne jest wprowadzenie ulg podatkowych dla rodzin mających trójkę lub więcej dzieci. Trzeba też pomóc promować pozytywny obraz rodzin wielodzietnych, które dzisiaj są często przedstawiane w sposób nieprawdziwy jako siedliska różnych patologii społecznych. Konieczne jest też ułatwienie młodym matkom powrotu na rynek pracy oraz dostęp do przedszkoli.

Poseł Gowin w sposób typowy dla konserwatysty uważa, że jeśli społeczeństwo nie chce się dopasowywać do jego wizji porządku moralnego, tym gorzej dla społeczeństwa, a ludzie nie chcą zawierać małżeństw i mieć mnóstwa dzieci dlatego, że pewne środowiska promują negatywny obraz rodzin wielodzietnych, oraz rzekomych prześladowań osób homoseksualnych celem wprowadzenia społeczeństwa w błąd. Wprowadzone społeczeństwo żyje złośliwie w konkubinatach i nie rodzi mnóstwa dzieci celem skrzywdzenia uczuć Jezusa oraz posła Gowina (niekoniecznie w tej kolejności). Wprowadzenie ulg podatkowych i niewprowadzenie związków rejestrowanych błyskawicznie scali pary heteroseksualne w wierne Bogu i Gowinowi małżeństwa z obrzydzeniem odmawiające in vitro, zaś pary homoseksualne wyleczy z ich zboczenia i skłoni do nawrócenia na heteroseksualizm.

I tylko życie popiskuje, że niezupełnie tak wygląda, ale kto by zwracał uwagę na życie, skoro jest ono sprzeczne z nauką Kościoła.