W Polsce właśnie ma się ukazać „50 szmir Greya”, czyli wielki hicior rynków wydawniczych, opowiadający o (rzecz jasna) niewinnej i dziewiczej Anastasii Steele i o (rzecz jasna) zdeprawowanym, lecz jakże przystojnym (rzecz jasna) milionerze Christianie Greyu. Grey, jak to przystojni milionerowie, lubi seks z udziwnieniami, a Ana, jak to dziewice, usiłuje go skłonić, żeby zamiast tego robił to po ciemku i w pozycji misjonarskiej. Tu wstawić 600 stron, na każdej z których Ana przygryza wargę.

Ja zaś kupiłem sobie na Kindle książkę Jaya Wisemana „SM 101: A Realistic Introduction” i czytam z zainteresowaniem. Wiseman, eks-pracownik pogotowia ratunkowego, opowiada o swoich doświadczeniach z BDSM, a ma o czym opowiadać — 25 lat praktyki, założony przez siebie klub Gemini w połączeniu ze świadomością ryzyka niektórych praktyk dla zdrowia i życia oraz talentem pisarskim dają lekturę absolutnie fascynującą.

BDSM to coś, co część ludzi przeraża, u części wywołuje obrazę i oskarżenia o zboczone praktyki seksualne, a u części nerwowy chichocik. Ci, którzy się BDSM oddają, nader rzadko gotowi są się do tego przyznać, a jeśli już, to raczej z zawstydzeniem i mamrotaniem pod nosem, że oczywiście bardzo rzadko i wyłącznie gdy skłoni ich do tego przystojny milioner. Wiseman przemyślał sprawę dokładnie i uznał, że z uwagi na prowadzenie własnej działalności szef go nie zwolni, z uwagi na nieposiadanie żony ta się z nim nie rozwiedzie, dzieci i tak nie widuje więc prawa do ich widywania nie utraci, a opinia obcych ludzi mu zwisa i powiewa. Po czym opublikował książkę i podpisał ją swoim nazwiskiem.

Bardzo interesujące jest spojrzenie na zdjęcie Wisemana, który opisuje siebie jako dominującego heteroseksualistę, lubi zadawać ból, ale otrzymywać niekoniecznie, a najbardziej kręci go wiązanie:

Nie wygląda jak groźny brutalny psychopata, prawda? Może dlatego, że nim nie jest.

*

Wiseman dużo pisze o pytaniu, które regularnie zadają sobie osoby lubiące BDSM: dlaczego? Czy jest to efekt traumy z dzieciństwa? (Według autorki „50 szmir Greya” jest, według psychologów nie.) Kompensowanie czegoś? Jakieś uszkodzenie mózgu? Nie będę streszczać odpowiedzi Wisemana na te pytania, podam swoją.

Jakiś czas temu wybrałem się do terapeuty opowiadać mu o swoich problemach związkowych i konwersacja zjechała na moje zainteresowanie BDSM. Rozważałem dość długo kwestię odpowiedzi na pytanie „dlaczego?” aż terapeucie się znudziło i poinformował mnie, że odpowiedź na to pytanie jest nieistotna, natomiast istotne jest znalezienie odpowiedzi na pytanie o jeden stopień głębiej: dlaczego pytam dlaczego? Przecież nikogo nie krzywdzę wbrew woli tej osoby, nikt nie krzywdzi mnie wbrew mojej woli, nie cierpi wskutek moich upodobań nikt niezainteresowany. Dlaczego potrzebuję uzasadnienia?

Umilkłem, zastanowiłem się i uznałem, że istotnie w sumie aż tak mnie to nie ciekawi.

Zainteresowanie BDSM potrafi być źródłem pewnych problemów. Zarówno po stronie domów (aktywów), jak i subów (pasywów) trafiają się psychopaci. Jedni lubią torturować bezbronne ofiary nie bacząc na błagania o zaprzestanie „zabawy”, drudzy chcą po prostu cierpieć, nieważne, jak bardzo autodestruktywnie i nie cofając się przed niczym. Dla żadnej z tych grup nie ma granic, czy zainteresowania odczuciami drugiej osoby. Nie ma to nic wspólnego ze „zdrowym” BDSM, jedno i drugie jest oznaką poważnych zaburzeń psychicznych, ale dla osoby „z zewnątrz” różnica może być ciężka do zrozumienia. Nawet dla osoby z dużym doświadczeniem napotkanie niebezpiecznego psychopaty może zakończyć się źle. Osobiście odmawiam spotkań, jeśli ktoś, z kim rozmawiam online lub w barze sprawia na mnie złe wrażenie, lub nie wydaje mi się szczery. Moja intuicja jak na razie nigdy mnie nie zawiodła. Często intuicję zawodzę ja, ignorując wskazania większej głowy na rzecz wskazań główki mniejszej, ale nigdy w przypadku BDSM. Jeśli nie czuję się stuprocentowo pewnie i nie ufam drugiej osobie, nie ma takiej siły, która by mnie skłoniła do spotkania.

*

BDSM, podobnie jak pornografia, przedstawia sobą zupełnie inne problemy w przypadku osób homo- i heteroseksualnych.

Para homoseksualna nie ma na ogół problemu poprawności politycznej (chociaż widziałem kiedyś protest przeciwko filmowi, w którym trzech blondynów dominowało czarnoskórego mężczyznę i przyznam, że mną ten widok również wstrząsnął o wiele bardziej, niż gdyby trzech czarnoskórych dominowało jednego blondyna). W przypadku pary hetero stereotypy dotyczące płci potrafią boleć o wiele bardziej niż razy batem — zarówno „mężczyzna dominujący kobietę” jak i „kobieta dominująca mężczyznę” niosą ze sobą bardzo nieprzyjemne konotacje dla osoby wychowanej na stereotypach płciowych, to pierwsze kojarzy się z przemocą domową, a drugie — z niemęskością i zniewieścieniem. (Rzecz jasna nie mi się kojarzy…)

Wiseman i temu poświęca dłuższy fragment tekstu, wymieniając 12 różnic między grą S/M uprawianą za obopólną zgodą, a przemocą domową, mniejsza które z partnerów znęca się nad którym. Różnice te dają się tak naprawdę streścić w tych dwóch słowach: obopólna zgoda. Nie: wymuszona, nie: brak zainteresowania jej istnieniem, nie: wmawianie „tradycyjnych ról w małżeństwie” typu „jak się kobity nie bije, to jej wątroba gnije”. Obopólna zgoda.

Wiseman wspomina o przeczytanym eseju autorstwa feministki (nazwiska niestety nie podał) która stwierdza, że kobieta „nie jest w stanie udzielić zgody na bycie stroną pasywną w S/M” ponieważ system patriarchalny zgodę na niej poniekąd wymusza. Jest to niestety podobny argument do tego, jakim niektóre gałęzie feminizmu posługują się zwalczając pornografię: kobieta nie jest w stanie zgodzić się na występ w filmie porno kręconym dla mężczyzn z własnej woli, ponieważ system ją uprzedmiotawia i czyni przedmiotem niezdolnym do podjęcia obiektywnej decyzji. Dotyczy to również prostytucji, etc. Osobiście uważam ten argument za nadzwyczaj nietrafiony i raczej antyfeministyczny — stwierdzenie, że kobieta nie jest zdolna do decyzji, czy ma ochotę być związana, czy nie wydaje mi się bardzo patriarchalne. Co tam będzie kobieta sama decydować, na co ma ochotę! My jej powiemy, a jak ona uważa inaczej, to znaczy, że system wyprał jej mózg i że ona się myli.

Nie jest to wyłącznie problem feminizmu i dominowanych kobiet. W 1990 roku w Manchesterze w ramach Operation Spanner skazano 16 homo- i biseksualnych mężczyzn, którzy uprawiali seks S/M. Domów skazano za napaść, a subów — za pomoc w napaści… na samych siebie. Brytyjskie prawo zostało wtedy zinterpretowane następująco: nie można udzielić zgody na uszkodzenie własnego ciała podczas seksu (mimo, że można jej udzielić podczas boksu i innych sportów walki, kolczykowania i procedur medycznych nieratujących zdrowia jak np. chirurgia plastyczna).

*

Nie potrafię ocenić, czy łatwiej jest być partnerem aktywnym, czy pasywnym.

Bywałem w obydwu rolach i łatwiej odnajduję się w pasywnej, ponieważ dokładnie wiem, gdzie leżą moje granice i jestem bardzo skłonny do mówienia „stop” w momencie, gdy partner zbliża się do ich przekroczenia. W aktywnej potrzebuję tego samego — sub musi mi okazywać, że podoba mu się to, co z nim robię. Trafił mi się kiedyś partner, który w milczeniu znosił wszystko i nie okazywał ani przyjemności, ani jej braku. Po pięciu minutach przerwałem sesję, ponieważ czułem się źle i zupełnie mnie to nie kręciło.

W BDSM najbardziej kręcą mnie chyba konotacje psychologiczne. Między domem w garniturze, z batem w dłoni i nagim subem, doprowadzonym do płaczu, ale żądającym kontynuacji rozgrywa się bardzo skomplikowana gra, której najmniej ważnym elementem jest sam bat. BDSM to łamanie tabu, i właśnie to łamanie tabu jest tym, co ekscytuje partnerów. Wiele gier S/M w ogóle nie zawiera w sobie tego, co „normalni” ludzie uważają za seks — nie następuje penetracja, seks oralny, nie następuje orgazm, często w ogóle nie występuje żadna stymulacja genitaliów. Zdarzyło mi się kiedyś odbyć bardzo satysfakcjonującą sesję, podczas której nie została zdjęta w ogóle żadna część garderoby, wszystko odbywało się w jednym z amsterdamskich barów, a nieuświadomiony świadek poprosił, żebyśmy „przestali się już bić”. Strasznie nas to rozbawiło.

Nie jestem pewien, co myśleć o popularności „Greya”. Mnóstwo bywało już powieści z BDSM w podkładzie, wiele z nich było o wiele lepiej napisanych, ale nie wiadomo czemu to akurat Ana Steele podbiła wyobraźnię czytelniczek. Być może dlatego, że autorka napisała zwyczajnego Harlekina z biczowaniem. Być może bardziej wyrafinowana proza była zwyczajnie za trudna i zbyt, bo ja wiem? przerażająca? realistyczna? Przeciętnej czytelniczce utworów o Greyu nigdy nie przydarzy się spotkanie z bogatym milionerem i zostanie jego kochanką. Lektura książki E. L. James jest równie bezpieczna, jak fantazje — wszystko pozostaje między autorką, a czytelniczką. A jeśli pod wpływem lektury pani Kasia z Poznania nabędzie seksowną bieliznę, a jej mąż Stefan — kajdanki z futerkiem, more power to them.

Z drugiej strony, jeśli już interesuje Was BDSM, polecam raczej utwór Wisemana. Występuje w nim o wiele mniej milionerów, za to o wiele więcej faktów.

Ciąg dalszy nastąpi, chyba, że sobie nie życzycie 😉