Dawno nic o miłości nie było na Miłości, więc spieszę z aktualnościami.

Wczoraj odbyło się zaplanowane od jakiegoś czasu zerwanie z Drwalem. Drwal jest uroczy, miły, słodki, sympatyczny i, niestety, nudny. Na blogu Bohater Pozytywnej przeczytałem, że najpierw przydarzył się jej normalny mężczyzna, który zyskał pseudonim Antychemiczny, potem zaś nawiedził ją dla odmiany pan Sinusoida. Mi przydarzyło się to samo, tylko w odwrotnej kolejności; po DJ-u chciałem bardzo spotkać mężczyznę normalnego, bez odchyleń, udziwnień i wyskoków. I spotkałem.

Po trzech miesiącach spotykania się nasza chemia kompletnie zdechła. W trzecim miesiącu znajomości czułem się, jakby to był trzeci rok. A jednocześnie Drwal jest zwyczajnie porządnym facetem i myśli o zerwaniu wzbudzały we mnie silne poczucie winy oraz, po prostu, irytację na samego siebie. Aż w końcu nie mogłem przestać odsuwać od siebie myśli, że dokładnie dzięki takiemu podejściu i trzymaniu się pracy, która mnie nudziła, ale za to jakże była stabilna i porządna wyhodowałem sobie wypalenie zawodowe.

Temat poruszyłem wczoraj, zaserwowawszy wcześniej klopsiki wegetariańskie (Drwal jest wege, ja lubię się żywić jak wilkołaki w serialu True Blood — na śniadanie trzy steki, a potem coś z kurczaka; nawet żywieniowo jesteśmy niedopasowani). Drwal zaś ku mojemu zaskoczeniu zareagował następująco:

— Dobrze, że to mówisz, bo czułem się tak samo, planowałem porozmawiać o tym z tobą w weekend.

Najpierw nie do końca zrozumiałem, co słyszę. Potem przez chwilę zastanawiałem się, czy na pewno powiedziałem to, co chciałem. Po czym przeżyłem ogromną ulgę. Wyściskaliśmy się, wyznaliśmy sobie, że obaj czuliśmy, że nie do końca do siebie pasujemy, po czym obiecaliśmy sobie pozostanie w przyjaźni.

Po wyjściu Drwala poczułem, że nie mam ochoty siedzieć w domu i zadzwoniłem do najbliższego kumpla z książki telefonicznej, którym okazał się niejaki Starszy Cubs. Zameldowałem się u niego pół godziny później, opowiedziałem mu o wydarzeniach, po czym okazało się, że jemu tego samego dnia również przydarzyło się zerwanie z kimś, z kim spotykał się od kilku tygodni, tyle, że w jego przypadku nie było ono ani obustronne, ani przyjemne. Tak więc jako nadzwyczaj świeżo upieczeni single ruszyliśmy najpierw do mojego ulubionego baru, zaś gdy o 1:30 wyproszono nas stamtąd — do pobliskiego klubu, w którym w czwartek grają muzykę taneczną.

Wstęp do klubu w zasadzie jest płatny. Byłem tam do tej trzy razy i ani razu nie kazano mi zapłacić. Wczorajsza noc nie była wyjątkiem. (Najwyraźniej wyglądam nadzwyczaj ubogo i z litości wpuszczają mnie za darmo. Note to self: rozważ kupno nowych butów.) Tańczyliśmy do 4, kiedy to skończyły nam się fundusze na napoje oraz siły do tańców.

W trakcie wieczora kumpel dziękował mi jakieś osiem razy za to, że się z nim spotkałem i zaoszczędziłem mu samotnego wieczoru w towarzystwie chardonnay, ja zaś bawiłem się doskonale — ku własnemu zdziwieniu. Nie spodziewałem się, że będę się czuł tak dobrze. Nie spodziewałem się, że zerwanie okaże się najlepszym rozwiązaniem dla nas obu. Może trzeba zastosować te same zasady, co przy wyborze nowej pracy, do mojego życia osobistego? Najwyraźniej szukanie partnera metodą „chcę kogoś normalnego” w moim przypadku nie działa. A może po prostu pogodzić się z faktem, że przeznaczone mi zostać singlem po wieki wieków, amen?