Bardzo serdecznie witam Państwa, bardzo serdecznie. Dzisiaj w głównej roli wystąpi bliżej mi nieznany publicysta Konrad Kołodziejski, który popełnił na łonie Rzeczpospolitej niezwykle ciekawy tekst pt. „Single kontra rodziny”. Myślę, że niewiele zaspoiluję, informując, że zdaniem pana Konrada single są beee, a rodziny cacy, ALE – tyle dobra, że żal nie skomentować.
Już na początku dowiadujemy się, że:
Z singlami jest trochę tak jak – nie przymierzając – z gejami. Pożytku dla państwa z nich raczej nie ma, ale domagają się wszelkimi sposobami, aby uznać ich za szczególnie cenne dobro społeczne.
Bardzo podoba mi się stwierdzenie, że z singli i gejów nie ma pożytku dla państwa. Jak wiemy, single i geje (lesbijki nie istnieją) zwolnieni są z płacenia podatków, nie sprzątają po sobie psich kup, w święta państwowe złośliwie nie wieszają flag, a dodatkowo ciągle hajlują, twierdząc, że zamawiają piwo. A nie, to nie single, to Młodzież Wszechpolska. Czasami łatwo o pomyłkę. Ale, dzięki zrównaniu singlów z gejami, mogę z czystym sercem przejechać się po panu ałtorze – nie jestem co prawda singlem, ale skoro pożytku ze mnie również nie ma, nadam się na honorowego singla.
Ciekawy paradoks. Według różnych statystyk mamy dziś w Polsce od 2,5 do 5 mln dorosłych ludzi żyjących poza stałym związkiem (skądinąd interesująca rozbieżność w statystykach – czyżbyśmy ciągle wstydzili się przyznawać do samotności?).
O tak, wstydzimy się jak diabli, ale tylko w co drugim sondażu.
Stare panny i starzy kawalerowie przeistoczyli się w szczęśliwe single, które nie muszą dzielić z nikim życia, nie przejmują się tradycją ani opinią innych, są prawdziwie wolne. To bohaterowie i władcy nowych czasów.
Zostaw pan Jarosława Kaczyńskiego w spokoju.
Mieliśmy już w przeszłości wielu apologetów niczym nieskrępowanej wolności. Problem zaczynał się wtedy, gdy z nadmiarem wolności trzeba było coś zrobić. Markiz de Sade proponował wyżywanie się w morderczych instynktach. Bolszewicy wolność od rodziny i tradycji zamieniali na służbę partii i państwu. A na co zamieniają swoją „odzyskaną” wolność współczesne single? Na zaspokojenie materialnych pragnień? Na spełnienie seksualnych fantazji?
De Sade, bolszewicy i single. Niekoniecznie w tej kolejności.
Tak twierdzą kolorowe magazyny dla pań. Jednak kolejnych samochodów, mieszkań oraz partnerów, których kolekcjonowanie jest jakoby głównym zajęciem singli, nie dostaje się za darmo. Dlatego też wolność singli zamieniana jest na służbę karierze, pieniądzom i korporacji, w których najczęściej pracują (tak przynajmniej wynika ze statystyk).
Zrobiłem prędki sondaż na jednoosobowej grupie znajomych singli i niestety grupa nie pracuje w korporacji i nie posiada kolekcji mieszkań i samochodów. To znaczy mieszkanie jedno w zasadzie posiada, więc zalążek kolekcji niezgorszy. A mógłby pan Konrad podrzucić te statystyki, zgodnie z którymi od 2,5 do 5 milionów Polaków kolekcjonuje samochody i mieszkania?
Dziś wolność – i to nie tylko na Zachodzie – nie jest zobowiązaniem, lecz wyłącznie prawem. I to prawem niepodzielnym. O ile kiedyś wolnym człowiekiem nazywano kogoś, kto dzielił się swoją wolnością z innymi, o tyle dziś wolnym człowiekiem jest ten, kto gotów jest zniewolić siebie i wszystkich innych, byleby tylko zagarnąć jak najwięcej.
SINGLU, TY ZNIEWALACZU-ZAGARNIACZU. Jak Ci nie wstyd?! Marsz wiązać się świętym węzłem małżeńskim, dzięki któremu cudownie unikniesz zniewalania siebie i wszystkich innych!
Ale wolność egoisty nie jest prawdziwą wolnością, bo w jego świecie nie ma miejsca dla innych.
Nie podejrzewałem pana Konrada o taki samokrytycyzm.
Postępowa nowomowa nie pierwszy raz próbuje nazwać niewolę wolnością i odwrotnie. Skoro bowiem egoizm stał się wolnością, to altruizm zamienił się w niewolę. Nic dziwnego, że rodzina, która opiera się w dużym stopniu właśnie na wzajemnym altruizmie jej członków, jest obrzydzana przez postępowców jako forma patriarchalnej niewoli.
Można prosić jakieś cytaty z postępowców obrzydzających rodzinę? (Nb. moja rodzina opierała się w dużym stopniu na ojczymie-alkoholiku, który w końcu dał dyla i zwiał z inną kobietą, zabierając ze sobą wszystkie pieniądze mojej mamy. Jak rozumiem, mama wykazała się altruizmem.)
Tymczasem rodzina ciągle ewoluuje, dawny podział ról między mężczyznę i kobietę stał się dziś znacznie mniej sztywny. Patriarchalna przemoc ma znacznie mniej wspólnego z rodziną, niż mogłoby się wydawać. Przeciwnie, można próbować dowieść, że jest dokładnie odwrotnie.
Właśnie tak! To samotne kobiety najczęściej są bite przez mężów, bezdzietne zaś regularnie padają ofiarami napaści własnych dzieci.
To przecież oczywiste. Oto prosty test: czy łatwiej byłoby nam skrzywdzić osobę bliską czy zupełnie obcą? Tylko człowiek chory lub idiota mógłby mieć problem z właściwą odpowiedzią na to pytanie.
Single, jak wiadomo, nie posiadają żadnych osób bliskich (geje też nie), więc z pewnością mają ogromne problemy z odpowiedzią na to pytanie. (Nawiasem mówiąc, osobiście staram się żyć tak, aby nie krzywdzić nikogo, ale rozumiem, że pan Konrad nie.)
Postępowcy odpowiedzą na to, że z rodziną różnie bywa, że ludzie po pewnym czasie mogą się stać sobie obcy. Absolutna zgoda. Ale obcy nie znaczy wrodzy. Nawet zobojętniali wobec siebie małżonkowie mają wspólny cel, jakim jest wychowanie i pomyślność ich dzieci. Siłą rzeczy będą się starali współpracować, aby ten cel osiągnąć.
Pan Konrad to chyba niewielu ludzi w życiu poznał, co?
A jaki wspólny cel mogą mieć single? Jako osoby samotne z natury rzeczy nie mają wokół siebie bliskich. No, są pewnie jeszcze rodzice, może jest rodzeństwo – ale przecież, jak uczą postępowcy, od rodziny można się spodziewać wyłącznie przemocy. Pozostają zatem koledzy ze studiów, znajomi z pracy, przelotne miłości.
Zachęcam pana Konrada do sprawdzenia w słowniku definicji wyrazów „przyjaźń”, „pokrewieństwo” oraz „bliska osoba”. A skoro ałtor używa metody pt. „ustawianie przeciwnika” – patrz drugie zdanie – to i ja sobie nie pożałuję: dalszą część notki piszę, zakładając, że pan Konrad ma 17 lat, wspiera partię KORWiN, a swój artykuł spłodził za paczkę papierosów.
Czy to są bliscy? Czy wspólnym celem łączącym dwoje samotnych ludzi może być praca nad projektem kampanii sprzedażowej lodówek? Nawet gdy trwa ona dniem i nocą, wymuszając w ten sposób pewną intymność relacji?
Jasne, bo single nic nie robią, tylko sprzedają lodówki. Nie mają przyjaciół, krewnych, kochanków, tylko twardo wciskają rodzinom lodówki. Dniem i nocą.
Jeśli taka znajomość przerodzi się w stały związek, to wszystko w porządku. Ale przecież singiel jest singlem z wyboru, jest szczęśliwy z tego powodu. Jakże więc chciałby tworzyć stały związek?
Wiem, że w wieku ałtora jeszcze się pewnych rzeczy nie rozumie, ale tak się składa, że szczęśliwy singiel może pewnego dnia poznać kogoś naprawdę wyjątkowo dobrze wciskającego rodzinom lodówki i – O ZGROZO – zakochać się. Gdy występujemy do Urzędu Miasta o specjalne Karty Singla, regulamin nie zakazuje nam zmiany tego stanu rzeczy. Co prawda jako gej jestem kompletnie bezużyteczny dla państwa, mimo to jednak w grudniu 2011 poznałem Zbrojmistrza, będąc w tym czasie szczęśliwym singlem, a po trzech miesiącach wciskania lod… chciałem powiedzieć, znajomości doszedłem do wniosku, że fajnie byłoby zawrzeć z nim związek. Jak mniemam, zdaniem kuca Konrada w ten sposób stałem się osobą połowicznie w porządku, bo z jednej strony stały związek, a z drugiej bezużyteczny gej.
Wszystko to zmierza do tego, że brak bliskości, brak wspólnego celu, brak oparcia emocjonalnego prowadzi do zapiekłej rywalizacji i – nierzadko – agresji. Przemoc jest owocem samotności, a nie silnych więzi rodzinnych.
O tak, najwięcej przemocy doświadczyłem, siedząc samemu w domu. Meble się na mnie rzucały, a lodówka wrzeszczała „SPRZEDAJ MNIE!!! CHAMIE JEDEN!!!”.
Singiel, żeby być szczęśliwym singlem, musi się ciągle utwierdzać w przekonaniu, że postępuje słusznie. W przeciwnym razie stanie się zwykłym singlem albo – co jest już nawet gorsze od założenia rodziny – stoczy się do pozycji starego kawalera albo starej panny. Dlatego nie wystarczy mu obojętność, on musi z gorliwością neofity walczyć z rodziną na każdym niemal kroku.
Panie Konradzie, niech pan swoje mądrości zacznie wysysać z innego palca, ten się już chyba zużył. I proszę nie sugerować Jarosławowi Kaczyńskiemu, że się stoczył.
Szczególną jego niechęć budzą małe dzieci. One bowiem są najbardziej widocznym symbolem rodzinnego szczęścia. Dlatego singiel – ten szczęśliwy, oczywiście – będzie za wszelką cenę unikał miejsc, w których gromadzą się wstrętne „rozwrzeszczane bachory”. A że jest atrakcyjnym klientem, coraz więcej usług oferowanych jest pod jego kątem.
O tak, kiedy siedzimy w restauracji, a na stoliku obok mamusia przewija dziecko, które zrobiło rzadką kupkę, nie możemy się po prostu oprzeć, by nie wrzasnąć „wą mi z tym rodzinnym szczęściem!”. Po prostu – brzydzi nas szczęście. Wolimy przemoc zrodzoną z samotności i reklamowanie lodówek.
Przykładowo hotele. Znakomita większość z nich oferuje pokoje jedno- albo dwuosobowe. Masz rodzinę, zapomnij o pokoju rodzinnym, musisz wynająć dwa dwuosobowe. W rezultacie niewiele rodzin korzysta z usług hotelowych.
Szczerze mówiąc, nie chce mi się teraz dokonywać obliczeń, ile hoteli oferuje pokoje większe, niż dwuosobowe, ale zapewniam kuca Konrada, że takowe istnieją. W ostateczności pozostaje noclegownia, dwanaście łóżek w jednym pomieszczeniu, nawet Terlikowscy się zmieszczą.
Zniżki dla dzieci w restauracjach, na kolei, w samolocie, kinie, teatrze? Jeśli jakieś są, to symboliczne. Te miejsca nie są przeznaczone dla rodzin z dziećmi. Nie oznacza to oczywiście, że dzieci nie chodzą do kina lub nie bywają w restauracjach. Oznacza jednak, że rodziny mają utrudniony dostęp do tych usług. Zwłaszcza wielodzietne. Trzeba dużego samozaparcia i niezłych pieniędzy, żeby odpowiedzialnie decydować się na więcej niż dwójkę dzieci.
Popatrz pan, to ja myślałem, że rodziny nie decydują się na więcej, niż dwójkę dzieci, bo wychowanie, ubranie, wyżywienie i edukacja potomka kosztuje, a tymczasem w rzeczywistości problemem są zniżki w samolocie i teatrze. Tusku! O, przepraszam. Kopacz! Ty musisz wprowadzić zniżki dla małoletnich w samolocie!
Jakiś czas temu na łamach bodaj „Wysokich Obcasów” pojawił się artykuł o prawie singli do urlopu podczas wakacji. Otóż napisano w nim, że singiel – ten szczęśliwy – ma takie samo prawo do wolnego w lipcu i sierpniu jak jego dzieciaty kolega lub dzieciata koleżanka z pracy.
Nie ma z tym problemu, gdy dzieci są małe, kłótnia zaczyna się wtedy, gdy potomstwo kolegów i koleżanek z pracy pójdzie do szkoły. Zdaniem postępowców, w imię równouprawnienia, rodzice powinni ustąpić singlowi, jeśli ten zażyczy sobie urlopu podczas szkolnych wakacji. Jest przecież dla ich dzieci „Lato w mieście”.
To oczywista brednia. Single powinni brać urlopy wyłącznie w styczniu… nie, wtedy są ferie… w kwietniu i w październiku. I tak nie ma z nich żadnego pożytku, właściwie nie widzę powodu, dla którego mieliby dostawać urlopy kiedykolwiek. Nb. ładne słowo „postępowcy”, panie kucu.
Propagowanie takiej postawy jest oburzające. Otóż w tej kwestii nie ma mowy o żadnym równouprawnieniu. Nie trzeba tęgiego umysłu, aby pojąć, że przerwa szkolna jest jedyną szansą spędzenia wspólnych rodzinnych wakacji. Rok ma jeszcze dziesięć innych miesięcy, a singiel – ten szczęśliwy – może wybrać każdy z nich. Zwłaszcza że – jak można wyczytać w kolorowych pismach – szczególnie gustuje w wycieczkach do ciepłych krajów.
Oburzające ESCANDALO! Przerwa szkolna jest jedyną szansą spędzenia rodzinnych wakacji, albowiem w międzyczasie zlikwidowano święta, ferie, Nowy Rok oraz weekendy i nieszczęsne dzieci muszą zachrzaniać do szkoły siedem dni w tygodniu, z wywieszonymi jęzorami czekając na upragniony lipiec. (Za moich czasów udawało się wyjechać rodziną na tydzień również podczas roku szkolnego, ale wtedy był jeszcze komunizm, a łatwo zgadnąc, co pan kuc myśli na temat komunizmu.)
Nie da się wykluczyć, że kolejnym elementem tej strategii będzie próba odebrania – i tak żałośnie skromnych – przywilejów podatkowych dla rodzin z dziećmi. Oczywiście w imię równouprawnienia. Bo z jakiej paki szczęśliwy singiel ma się dokładać – w jego mniemaniu – do utrzymania czyichś dzieci?
Nie da się wykluczyć, że kolejnym elementem tej strategii będzie próba zmuszenia – i tak żałośnie niedożywionych – rodzin z dziećmi do jedzenia trawy i robienia „muu”. Oczywiście w imię równouprawnienia. Bo z jakiej paki szczęśliwy singiel ma ryzykować – w jego mniemaniu – że w sklepie zabraknie jarmużu?
Ano z takiej paki, że potem dzięki pracy tych „czyichś” dzieci będzie mógł mieć wypłaconą jakąkolwiek emeryturę. Bo jego naiwna wiara w prywatne fundusze emerytalne jest prawdopodobnie równie mądra jak wiara sprzed kilku lat, że trzydziestoletni kredyt we frankach jest całkowicie bezpieczny.
Drogi panie kucu, wiara w to, że za 30 lat będzie istniał system emerytalny, a zwłaszcza w to, że emerytury będą wypłacane dzięki pracy „czyichś” dzieci, jest dowodem, że warto wziąć solidny rozbieg i tryknąć baranka w ścianę. Zwracam też nieśmiało uwagę, że single (i geje) nie są zwolnieni z konieczności opłacania ZUS-u, niezależnie od tego, czy inwestują w prywatne fundusze, czy nie. A poza tym JKM jest przeciwny „przymusowi emerytalnemu”, więc musi się pan dokształcić, zanim idol poklepie pana po główce.
Ciąg dalszy nastąpi, ponieważ ten artykuł jest naprawdę bardzo długi…
Zdjęcie: „Single Ladies” Felipe Beiza (CC 2.0)