Temu, że setki osób wylądowały w szpitalach po zażyciu dopalaczy, winny jest rząd.
Aktualna polityka „zwalczania narkomanii” funkcjonuje tak. Co jakiś czas rząd publikuje uaktualnioną listę substancji zakazanych. Chemicy pracujący dla producentów dopalaczy biorą się do roboty i generują substancje bardzo podobne do tych na liście, ale różniące się jednym malutkim drobiazgiem, ot, dodatkowy atom tu czy tam. Dzięki temu substancja nie pojawia się na rządowej liście. A testy? Nie rozśmieszajcie mnie. Ot, może jeden odważniejszy chemik spróbuje swojego produktu, przeżył, znaczy, można puszczać na rynek. W ładnym opakowaniu z nazwą i napisem „odżywka do kwiatów, nieprzeznaczona do spożycia przez człowieka”.
Kar za sławnego „Mocarza” nie będzie, bo nie ma w nim żadnej substancji z rządowej listy. No i poniekąd słusznie. Wszystko jest w zgodzie z obowiązującym prawem, które jest idiotyczne. Tymczasem zamyka się w więzieniu za posiadanie oleju z marihuany. W ogóle nie będę się podejmować roztrząsania tematu pt. „czy to aby na pewno pomaga”, bo to najmniej ważne – nie zamyka się przecież w więzieniu osób handlujących „lekami” homeopatycznymi, a w odróżnieniu od białych pigułeczek z cukru olej z marihuany przynajmniej COŚ zawiera. Nigdy nie słyszałem o wypadku, żeby ktoś używał oleju po to, żeby się „upalić” (naoliwić?), chociażby dlatego, że wyszłoby to tej osobie okropnie drogo. Ale prawodawcy nie przejmują się brakiem sensu, z uporem maniaka „walcząc z narkomanią”.
Ludzie zawsze używali substancji poszerzających/zmieniających świadomość i nadal będą to robić. Dzięki polityce rządu jest to dla nich coraz mniej bezpieczne. Boją się kupić zwyczajną maryśkę, bo za to idzie się do paki, więc kupują legalne dopalacze. Setki osób w szpitalach mogą serdecznie podziękować rządowi, który dba o to, żeby dopalacze stawały się coraz bardziej trujące. Dodawanie atomu tu i ówdzie nie jest obojętne. Oczywiście można nadąć się moralizatorsko i wygłosić, że „teoria Darwina” i „nikt im tego nie kazał zażywać”. Ano, nie kazał. Nastolatkom zachodzącym w ciążę nikt nie kazał uprawiać seksu, księżom molestującym ministrantów nikt nie kazał molestować, Januszom, wsiadającym za kierownicę po paru piwkach nikt nie kazał wsiadać za kierownicę, etc. Ludzie robią różne głupie rzeczy i będą je robić nadal, bo tak jesteśmy skonstruowani. Sam nie jestem święty i używałem różnych substancji, ale dzięki polityce rządu holenderskiego nigdy nie wylądowałem przez to w szpitalu.
Posiadanie narkotyków w Amsterdamie na ogół nie grozi niczym, ewentualnie policja może nam je odebrać i pouczyć, żebyśmy tego więcej nie robili w miejscu publicznym. Dealerów też nie zamykają, dopóki nie zrobią się zbyt bezczelni (kiedyś policja zrobiła nalot na klub Cockring i okazało się, że było tam więcej dealerów, niż klientów). Mojego dawnego dealera zamknięto tylko dlatego, że stanowczo domagał się tego rząd francuski. Dopalacze też mamy, co mamy nie mieć. Sprzedawane są legalnie w środku miasta w smartshopach. Przyznam, że dawno mnie w smartshopie nie było, ale za mojej ostatniej wizyty można tam było nabyć między innymi grzybki halucynogenne (zakazane są wyłącznie grzybki suszone, świeże nadal można kupić), salvię divinorum, wszystkie możliwe akcesoria do zażywania kokainy oraz same dopalacze. Ponieważ w Holandii nikt nie zawraca sobie głowy produkowaniem list substancji zakazanych, prawdopodobnie w tej chwili można kupić dokładnie to samo, co pięć lat temu. A większości wystarcza pół-legalna marihuana, której w Holandii nie pryska się dodatkowymi środkami „dla wzmocnienia”.
Jakiś czas temu na rynku pojawiła się substancja trująca, mianowicie jeden z dealerów sprzedawał białą heroinę zamiast kokainy. Pisałem o tym. Reakcją rządu było wystawienie tablic informacyjnych z napisem „Biała heroina sprzedawana zamiast kokainy – 3 osoby zmarły, kilkadziesiąt w szpitalach – unikajcie ulicznych dealerów”. Dealera w końcu złapano, czeka na proces na wolności. Nie śledziłem sprawy zbyt dogłębnie, ale o ile wiem długo nie był świadom, co sprzedaje. Pozostałych dealerów zostawiono w spokoju. Władze holenderskie wychodzą z założenia, które opisałem powyżej: ludzie używają dragów i będą ich używać nadal, najważniejsze, żeby robili to bezpiecznie.
Jestem zdania, że wszystkie narkotyki powinny zostać zalegalizowane i być sprzedawane w ściśle kontrolowanych punktach wraz z informacją o tym, jakie są skutki uboczne ich zażywania i jakie niosą za sobą niebezpieczeństwa. Legalna marihuana i MDMA w Polsce błyskawicznie zlikwidowałaby problem dopalaczy. Po co zażywać coś, od czego można się rozchorować, skoro można pójść do smartshopu i kupić towar, za czystość którego ręczy sprzedawca i rządowi testerzy? Wiem, że moje poglądy w tej kwestii są ekstremalne i prawo unijne uniemożliwia wprowadzenie ich w życie (dlatego marihuana w Holandii nie jest legalna, o czym większość ludzi nie wie). Ale jest przecież precedens – nikotyna i alkohol, silnie uzależniające i mające ogromną ilość skutków ubocznych narkotyki są legalne we wszystkich krajach unijnych. Jeśli ktoś chce zażyć heroinę, to znajdzie sposób, żeby to zrobić – centra leczenia uzależnień pełne są ludzi, którzy mimo nielegalności zdołali jakoś się uzależnić (czyli użyć heroiny więcej, niż raz). A jeśli Basia z Wólki Dolnej jedzie na disco z kolegami i ma ochotę na coś „mocniejszego” niż wódka z Red Bullem, to zamówi sobie w Internecie dopalacz. Może będzie miała szczęście i nie skończy w szpitalu.
Na ten sam temat pisze Jacek Żakowski.
Zdjęcie: Grzegorz Celejewski, Agencja Gazeta