Od zeszłego poniedziałku trwa u mnie hipomania o różnym nasileniu. To oznacza, że 1) mało śpię, 2) bez przerwy myślę o seksie (to się robi naprawdę męczące, osoby nieobeznane z tematem mogą sobie chichotać, ale jeśli człowiek nie może się skupić na NICZYM innym, pojawia się problem), 3) mało jem (nigdy mi się to wcześniej nie zdarzyło) oraz 4) zdarza mi się pisać i mówić rzeczy, które są niewłaściwe w danej sytuacji. I wiem, że mówię rzeczy niewłaściwe, ale nie wiem, które i kiedy. Tak więc reszta notki za paywallem, znaczy, po kliknięciu.
Skupię się na punkcie drugim (i tak na niczym innym nie mogę się skupić). Ten objaw nazywa się hiperseksualność, ale ponieważ wyraz ma o wiele za dużo liter, zostańmy przy hipo. Mam dużo szczęścia, ponieważ mamy otwarty związek – nie korzystałem z tego faktu za często w poprzednich latach, ale od 10 dni się staram i odkryłem, że ahem – scena w międzyczasie się zmieniła.
Odbyłem mianowicie kilka konwersacji, które brzmiały mniej więcej tak:
On: Jesteś zajebiście przystojny!
Ja: Chcesz się spotkać?
On: Oczywiście! Bardzo chcę!
Ja: Kiedy masz czas?
On: Nie dzisiaj! Nie jutro! Nie w tym tygodniu! Nie w maju! Nie w czerwcu! Nie w 2017!
Hm.
Najbardziej jednak (negatywnie) zaskoczyła mnie konwersacja z parą, nazwę ich 1 i 2.
1: Jesteś zajebiście przystojny! (Tak, ludzie mają niesamowitą inwencję twórczą, jeśli chodzi o dobór otwarć. I tak lepiej niż „hi sexy”.)
Ja: Dzięki! Szukasz dla siebie, czy dla chłopaka też?
1: Jak wolisz!
2: Jesteś zajebiście przystojny!
Ja, do 2: Co dzisiaj porabiacie?
2: Mamy wolny dzień i żadnych planów!
Ja, do 1: Twój chłopak wygląda na zainteresowanego 🙂 to jak, spotkamy się?
1: Nie możemy, jesteśmy dzisiaj bardzo zajęci!
Resztę dnia ja spędziłem głównie na korespondencji ze znajomymi – zamiast seksu odnowiłem wiele zaniedbanych platonicznych znajomości, co jest też bardzo miłe – dzięki czemu mogę Wam powiedzieć, że panowie 1 i 2 resztę dnia spędzili online ze statusem „sex now”. Nie spotkaliśmy się do tej pory, bo jakoś mi się przestali podobać.
Na górze zaś konwersacja, którą zamordowałem i do tej pory nie wiem, jak i czemu. Miałem nawet ochotę spytać. Moje wypowiedzi są na niebiesko, a zaczęły się od tego, że interlokutor zostawił mi tzw. footprinta, sugerując, że jestem „very hot”.
*
Zaczęło mnie to zastanawiać. Zdaję sobie sprawę z tego, że jeśli ktoś wygląda jak ja, ryzykuje, że ludzie będą cierpieć na syndrom „i chciałabym, i boję się”. Ale aż tylu? Pewien skórzak napisał mi wprost – tym razem ja go zaczepiłem – „sorry, jesteś kompletnie nie w moim typie”. Podziękowałem i życzyłem zupełnie poważnie miłego dnia. Przynajmniej zaoszczędził mi czasu. Czy ci wszyscy ludzie się mnie boją? Oszukują, że im się podobam? O co chodzi?
Ponieważ nie było mnie na portalach przez ponad półtora roku, zagadnąłem ekspertów (tzn. osoby, które na portalach bywały w ostatnich miesiącach) i tutaj wstawię anegdotkę, którą pewnie już opowiadałem, ale co mi szkodzi się powtórzyć. Otóż Jos ileś lat temu chadzał na seks-imprezy. Wyglądało to na ogół tak, jak podobno wygląda w darkroomach – słowa eksperta, bo ja nie bywam – powiedzmy, że impreza kończy się o 4 nad ranem. Do trzeciej panowie łazili niemrawo i przyglądali się sobie, ale nic nie robili, ponieważ w każdej chwili mógłby się pojawić ktoś jeszcze seksowniejszy i cóż za stratą byłoby uprawianie seksu z tym kimś nieco mniej gorącym! W ten sposób ten gorętszy by uciekł! Tak więc do trzeciej szukali tego jeszcze seksowniejszego, po czym – mowa wszak o Holendrach – przypominali sobie, że zapłacili za wstęp, a nie zamoczyli jeszcze dyndadełka, więc muszą koniecznie dostać coś za swoją kasę. Tym sposobem lądowali z byle kim, kto akurat znajdował się w pobliżu, bo 15 euro (czy ile tam) piechotą nie chodzi.
Wedle ekspertów, na portalach aktualnie ma miejsce dokładnie to samo zjawisko. Owszem, może jestem piękny & gorący, ALE w każdej chwili może się pojawić online ktoś jeszcze piękniejszy, a cóż za stratą czasu byłoby, gdyby 1 i 2 w tym czasie widzieli się ze mną. W rezultacie wygląda na to, że 90% użytkowników portali, powiedzmy, randkowych nie spotyka się z nikim. Bo gdyby się z kimś spotkali, mogliby przeoczyć tego lepszego. Gdyby portal miał godzinę zamknięcia, powiedzmy o północy i otwarcie strony kosztowałoby 10 euro, około 23 zapewne oferty i prośby sypałyby się ze wszystkich stron. Ponieważ tak nie jest, odbywa się grupowe czekanie na Godota i teraz bardzo mnie ciekawi, czy tak samo wygląda użytkowanie Tindera przez osoby hetero.
Tak więc przystępuję do recenzowania różnych stron i apek gejowskich – ciekaw jestem, czy pewien rodzaj czytelników (ci, którzy mnie nie zablokują) się ze mną zgodzi, lub podzieli innymi obserwacjami. Oceny dotyczą zarówno samej aplikacji, jak też osób, które można dzięki nim poznać.
1. Gayromeo
Znane ostatnio jako Planetromeo. W skrócie GR. GR kiedyś reklamowało się jako platforma social media i w moim przypadku tym właśnie się stało, nawiązałem od nowa kontakty z pięcioma przyjaciółmi (skasowanie Facebooka ma zady i walety). Z jedną osobą udało się nawet spotkać w celach, w których miałem nadzieję, korespondujemy co dnia, facet jest bardzo ciekawy – jest pisarzem, ma dużo… pomysłów, nie zabija go moje poczucie humoru i nawet ma własne.
Darmowe GR udostępnia niemal wszelkie możliwości, co jest bardzo przyjemne. Przekrój użytkowników jest pełny, od nastolatków po siedemdziesięciolatków. Opcja blokowania działa, dzięki czemu osoby, um, kontrowersyjne (np. wysyłające mi bez powodu bluzgi) da się łatwo usunąć.
Najciekawsze konwersacje: 1) te powyżej, 2) jeden pan, któremu dragi zeżarły mózg, bo już CZTERY razy nalegał, żebyśmy się spotkali na seks bez gumki ubogacony „chemsami” – czyli na ogół metamfetaminą, ja cztery razy odpisałem, że mi to nie pasuje, a on cztery razy więcej się nie odezwał. Nie wiem, może nie umie czytać, bo „no chems and no bb” to pierwsza rzecz, jaką mam na profilu, a może liczy na to, że jest Wyjątkowy. Poza tym na GR rzeczywiście można poznać osoby, które po prostu lubią rozmawiać i jest to miłe.
To, że Gayromeo udostępnia tak wiele opcji za darmo paradoksalnie – być może – spowodowało, że była to jedyna usługa, za jaką kiedykolwiek płaciłem. Bo doceniam starania i uprzejmość, jeśli to właściwe słowo. Płacenie traktowałem jako coś w rodzaju Patreona.
Ocena: 8.5/10
2. Recon
Recon to portal fetyszystyczny, co mnie męczy. Nie posiadam otóż żadnego specjalnego fetyszu oprócz tego, że lubię S/M, ale „masterzy” na Reconie tracą zainteresowanie, jeśli nie wrzucę elegancko upozowanych i oświetlonych zdjęć w pełnym skórzanym stroju lub umundurowaniu. Noszę jedno i drugie, bo skóry bardzo lubię, a militaria mają mnóstwo kieszeni i są bardzo wygodne. Tylko nie jest to dla mnie żaden fetysz. Jestem też za leniwy, żeby specjalnie robić sobie sesję z stu ironicznych pozycjach i pełnym skórzanym stroju, zwłaszcza, że moim celem jest raczej zdjęcie tego całego barachła. A osoby w t-shircie nikt nie traktuje poważnie. Ale nawiązałem znowu (surprajs!) kontakty z dawnymi znajomymi i to jest miłe.
Użytkownicy Recona w 95% nie posiadają żadnego poczucia humoru i traktują się niesamowicie poważnie. Nie wiem, czy to jest typowe dla fetyszystów, bo oprócz jednej pani 😉 (już ona wie, o kim piszę) żadnych chyba osobiście nie znam. Ale dla mnie master to ktoś, kto mi umie pokazać, gdzie jest moje miejsce, a nie ktoś, kto pisze o sobie per master, a potem jęczy, że mam się z nim spotkać, bo jest masterem i mam się go słuchać. Kiedyś jeden chciał mnie wyciągać z domu podczas deszczu. Nigdy się wcześniej nie spotkaliśmy, więc odmówiłem usług. Na zdanie „jestem masterem i masz się słuchać” odpisałem „bitch, I don’t think so”. And this is why I don’t get laid. (To zdanie jest takie ładne po angielsku, że nie lubię go tłumaczyć na polski.)
Wersja darmowa Recona narzuca tyle ograniczeń, że jest nieomal nieużywalna. Na przykład ograniczenie ilości wiadomości, jakie można wysłać w ciągu miesiąca; brak dostępu do galerii oprócz zdjęć profilowych; przy czym o ile zdjęcia mało mnie na ogół ciekawią (chociaż czasami bardzo), o tyle ograniczenie ilości wiadomości okropnie mnie irytuje, bo nie ma ostrzeżenia z góry i w pewnym momencie okazuje się, że po prostu nie można odpisać i już. To „bardzo” miłe, bo interlokutor nie wie, co się dzieje i często uznaje, że straciłem zainteresowanie. W tej chwili mam wersję pełną, bo kiedy się nie logowałem przez rok Recon zaoferował mi dwa miesiące za darmo. Płacić nie planuję.
Z plusów dodatnich, Recon pokazuje, czy wiadomość została przeczytana, co też potrafi wyjaśnić brak odpowiedzi. Status online jest za to mylący, bo jeśli mamy wersję na telefon, online nie znika NIGDY, nawet po zamknięciu taba w przeglądarce. Tym sposobem niektóre osoby wyświetlają się jako online od np. marca 2016. O ile po zażyciu pewnych substancji ludzie nie sypiają, nie mogę uwierzyć, że nigdy nie poszli spać przez ponad rok.
Ocena: 4/10
3. Scruff
Scruff, jak być może nazwa wskazuje, to apka dla wielbicieli zarostu. Rzecz jasna do owych należę. Nawiązałem kilka kontaktów, ale na ogół kończą się w momencie, gdy spróbuję ustalić datę i miejsce spotkania – oczywiście panowie są bardzo zainteresowani, dopóki nie przyjdzie co do czego. A co jak co, ale zarost na pewno posiadam.
Darmowy Scruff nie ogranicza chyba zbyt wiele, oprócz ilości osób, które można zablokować. Ogólnie polecam, mimo, że osobiście mi się nie przydał, ale jeśli ktoś lubi owłosienie twarzowe, to da się tam (podobno) coś ciekawego upolować. Niestety działa tylko na urządzeniach mobilnych, co jest dla mnie niewygodne, bo nie lubię pukać w telefon i narażać się na autocorrect. Podobno aplikacja jest zorientowana na, uhm, randkowanie, w moim przypadku jest po prostu nieużyteczna, nawet żadnych znajomych nie spotkałem. Strata czasu, ale, bo ja wiem, ma ładny design.
Ocena: 5/10
4. Growlr
Podobnie, jak Scruff, z tym, że z jakiegoś powodu Growlr ma bardziej przyjaznych użyszkodników. Podczas, gdy defaultowo Scruff pokazuje osoby znajdujące się blisko, Growlr ma widok „użytkownicy na całym świecie”, co owocuje zaskakująco miłymi rozmowami z Amerykanami, Australijczykami i tak dalej. W sumie bardzo miłe miejsce do niezobowiązujących rozmów z ludźmi, których nigdy nie poznam na żywo. Z ograniczeń odnotowuję tylko pojawianie się reklam. Znowu brak mi aplikacji na komputer, stąd niższa ocena. Poza tym Scruff i Recon pokazuje, czy wiadomości zostały przeczytane, a Growlr nie – więc nigdy nie wiem, czy coś już dotarło, czy też nie.
Ocena: 6/10
Na koniec gwóźdź programu, czyli
5. Grindr
#jezujezunieczyt. Nawet w hipomanii nie jestem w stanie używać Grindra. Wydaje się, że celem tej aplikacji jest przyciąganie jak najbardziej niesympatycznych ludzi, zwłaszcza nastolatków. Najbardziej pamiętną konwersację w życiu odbyłem właśnie tam, a potem skasowałem aplikację. Oto konwersacja:
*umawiamy się na spotkanie, wymienione adresy i numery telefonów*
Niedoszły partner: Strasznie się cieszę, że Cię spotkam!
Ja: 🙂 To miłe!
NP: Nigdy nie uprawiałem seksu z kimś tak opasłym!
…nie spotkaliśmy się.
Nastolatki mnie nie interesują, co nie przeszkadza im bez powodu wysyłać mi wiadomości sugerujących mniej lub bardziej stanowczo, że takie staruchy jak ja nie powinny się w ogóle pojawiać w ich wynikach wyszukiwania, bo to obrzydliwe, gdy muszą patrzeć na zmarszczki. Grindr darmowy pozwala tylko na blokowanie 10 osób dziennie i uwierzcie mi, że to nie wystarcza. Gdybym chciał, żeby mnie obrażało jak najwięcej osób, poszedłbym na miesięcznicę smoleńską. Wersji na komputer, o ile wiem, brak, ale i tak nie jest mi do niczego potrzebna. Nie wiem, co oprócz blokowania ogranicza wersja darmowa, bo musiałbym sypiać na łóżku z banknotów, żeby spróbować płatnej.
Ocena: 1/10, dla twinków i desperatów, tudzież osób, które lubią być obrażane bez powodu.
Ogólnie nie żałuję powrotu, bo policzyłem i nawiązałem z powrotem kontakty z 12 osobami, które lubię, a po skasowaniu Bunia nie rozmawiałem z nimi bardzo długo. „Prawdziwe” randki odbyłem dwie. Pro-tip: 21-latki dostają telefon od mamy z pytaniem „gdzie jesteś” i w pośpiechu uciekają. A Libańczycy – mała próbka, ale zawsze – są BARDZO ładni, chyba, że ktoś leci wyłącznie na blondynów. Libańczycy – 8/10. 21-latki – 1/10.