`. . . and we’ll be introducing our new Springtime Slot,’ said Nick, „Suddenly Single” – a dilemma being faced by a growing number ofwomen. Anne.’
`And introducing spanking new presenter Pam Jones,’ said Anne. „’Suddenly Single” herself and making her TV debut. ’
While Anne was speaking my mother unfroze within the diamond, which started whooshing towards the front of the screen, obscuring Anne and Nick, and revealing, as it did so, that my mother was thrusting a microphone under the nose of a mousy-looking woman.
`Have you had suicidal thoughts?’ boomed my mother.
'Yes,’ said the mousy woman and burst into tears at which point the picture froze, turned on its end and whizzed off into one corner to reveal Anne and Nick on the sofa again looking sepulchral.
(Helen Fielding, „Bridget Jones’s Diary”)
Nie należę do osób, które po zerwaniu zalewają się łzami lub procentami i spędzają samotne wieczory na wzdychaniu, jak to im było dobrze z misiaczkiem, a teraz są taaakie samotne i w ogóle. Nie należę też do osób, które piszą o związkach w trakcie ich trwania — seks-bloga kiedyś miałem, bo niespecjalnie się przejmowałem tym, co o mnie myślą i co by poczuli czytając moje opowieści moi partnerzy bez zobowiązań, ale związko-bloga jakoś nie miałem i mieć nie będę. (Chociaż MPO30 poniekąd takim blogiem miała być.)
Z DJem mieliśmy już parę dwudniowych rozstań, które kończyły się pogodzeniem, ponieważ obaj nie mogliśmy bez siebie wytrzymać. Tym razem, obawiam się, okazało się, że jak najbardziej mogę bez niego wytrzymać. Od kiedy zerwał ze mną, kompletnie pijany, drogą sms-ową o godzinie 4:25 nad ranem w piątkową noc — po tym, jak sam udał się do klubu, narąbał jak szpadel i wdał się w bójkę, a ja do tegoż klubu się nie udałem, ponieważ spodziewałem się dokładnie takiego rozwoju wydarzeń i nie miałem ochoty brać w nim udziału — czuję trzy rzeczy: miotającą mną co jakiś czas wściekłość, triumfalne zadowolenie ze sposobu, w jaki działa karma (która czasami nie czeka ani chwili i od razu traktuje swoje ofiary z glana) oraz ulgę.
To, co łączyło mnie z DJem od początku traktowałem jako krótki romans. Po dwóch tygodniach z niechęcią przyznałem, że może potrwa, bo ja wiem, miesiąc. Po miesiącu — że może nawet dwa. Po dwóch — no, trzy, cztery. Trwał 197 dni. Możliwe, że trochę za długo, ale nawet w chwilach, kiedy najsilniej zdawałem sobie sprawę, że do siebie nie pasujemy — np. w okresie, kiedy najbardziej potrzebowałem wsparcia w walce z depresją, a naburmuszony DJ obwieszczał, że tak go stresuje moja choroba, że aż dostał migreny i musi iść do domu, zostawiając mnie sam na sam z myślami samobójczymi — ciągle byłem w nim zakochany. A teraz… chyba już nie jestem.
Chyba. Nie mam tak do końca pewności, czy nie wybaczyłbym, gdyby przyszedł do mnie i powiedział wprost i szczerze, że spierdolił sprawę, przeprosił i poprosił o jeszcze jedną szansę. Ale to najprawdopodobniej nie nastąpi, bo DJ, podobnie, jak moja ciotka, należy do osób, które nie przepraszają i nie lubią się poczuwać do winy. (DJ obraził się na mnie w piątek rano, ponieważ zrobił mi świństwo, a ja mu powiedziałem szczerze, że mnie to boli i jest mi przykro. W ten sposób — jak to ujął — zachowałem się egoistycznie, zepsułem mu nastrój oraz plany na weekend. Kiedy zaczął się domagać przeprosin, przestałem się do niego odzywać.) DJ należy do osób, które udają się w miasto, wypijają wszystkie procenty, jakie stają im na drodze, następnie wszczynają bójkę w klubie i zostają z niego wyrzucone, na koniec zaś obwiniają za to swojego (eks-)partnera, który przecież jest wszystkiemu winien, bo nie przyszedł i ich nie powstrzymał.
Jako honorowa kobieta niestety mam tendencję do lubienia złych chłopców. Tyle, że ja ich lubię wyłącznie w łóżku. Zdaje się, że najbardziej pasowałby mi facet, który przyszedłby do mnie o 2 w nocy, spocony, nieogolony i narąbany jak szpadel, kopniakiem rozsunął uda, brutalnie zgwałcił w ogóle nie zwracając uwagi na moje protesty, po czym magicznie wytrzeźwiał, zaczął pachnieć mydełkiem i świeżością, utulił w ramionach, czule wycałował i zasnął w moich objęciach. DJ pasował do tego obrazu całkiem nieźle, dodatkowo jako szalony imprezowicz wyciągał mnie w miasto, pokazywał miejsca, których w życiu sam bym nie znalazł i tak dalej. Tyle, że na dłuższą metę nie da się na tym budować związku i byłem tego świadom od początku, mimo tego, że DJ wmawiał mi, że tak naprawdę wcale nie jest taki znowu szalony i imprezowy i naprawdę mnie kocha i bardzo mu na mnie zależy. Niestety, poza gadaniem niewiele rzeczywiście robił; jak śpiewa Madonna, „your actions speak louder than words”.
W sobotni wieczór doniesiono mi pocztą pantoflową o piątkowej bójce, potem zaś DJ sam mi zakomunikował — zapewne licząc na moje współczucie — iż leży w łóżku, gdyż wypił tak dużo, że jest chory. Wiadomość ta wprawiła mnie w doskonały nastrój. Ubrałem się odświętnie (tzn. jak skinhead na wakacjach) i ruszyłem do kumpla, który ma zbliżonego rodzaju problemy z dziewczyną, celem wypicia paru piw i ruszenia w miasto w poszukiwaniu przygód. W planach było całowanie się z najseksowniejszym facetem w okolicy, zadbanie o to, żeby zdjęcia owego wiekopomnego wydarzenia znalazły się na Facebooku i ogólnie rzecz biorąc upewnienie się, że DJ dowie się, że nie siedzę w domu samotnie, tęskniąc za jego towarzystwem. Dojechałem do kumpla, piwo wypiliśmy, o problemach sercowych pogadaliśmy, po czym… kumpel udał się w miasto, a ja do domu. O pierwszej byłem w łóżku, rano wstałem bez kaca i udałem się na siłownię, gdzie wściekłość wyładowałem na różnych ciężkich przedmiotach, strasząc tylko współćwiczących wyrazem twarzy odzwierciedlającym mój nastrój.
Okazuje się, że może i jestem suddenly single, ale nie znaczy to, że muszę koniecznie zapychać dziurę po chłopaku obcymi penisami, jak to ujął poetycko mój przyjaciel Rysiu. Chyba, kurka Felek, mimo najlepszych chęci dorośleję, albo co. Powiedziałbym, że następny związek być może będzie nieco mniej romansem, a bardziej związkiem, ale chwilowo nigdzie mi się nie spieszy. Mam do dokończenia książkę, szukam nowej pracy, leczę się z depresji i ogólnie rzecz biorąc jestem zajętym człowiekiem, który nie myśli o sobie jako „między związkami” tylko jako całości z samym sobą. A seks? Och, jeśli poczuję się zbyt samotny, jeden czy dwa smsy do starych znajomych powinny wystarczyć. Dziura po chłopaku? Jaka dziura? (Bez wulgarnych podpowiedzi proszę.)