No więc (nigdy nie zaczynaj od no więc) cały rok 2013 spędziłem permanentnie spłukany, bezrobotny, odwiedziłem oddział psychiatryczny pobliskiego szpitala tak z 50 razy i był to najlepszy rok mojego życia.
Zdaję sobie sprawę, że to nieco konfundująca informacja, więc nieco ją rozwinę. Pewne światło może rzucić informacja, że 8 grudnia miała miejsce druga rocznica pierwszego spotkania ze Zbrojmistrzem, a 11 grudnia druga rocznica pierwszego spotkania z młotem kowalskim. Moje obie miłości kwitną i nigdy nie byłem tak dokładnie pewien, czego chcę od życia. W kuźni wykonałem w międzyczasie między innymi krzesło i moją pierwszą lampę wiszącą (tzn. wisząca będzie, jak przezwyciężę lenistwo i powieszę). Ze Zbrojmistrzem zaś — co ja mogę powiedzieć — jest jakby coraz lepiej. W 2014 roku życzę samemu sobie, żeby moje obie #miłościpo30 nadal kwitły tak pięknie, jak w 2013.
2012 nie był rokiem dobrym. Smutki usiłowałem utopić w alkoholu i przysypać śniegiem, co się nie udawało mimo powtarzania prób często i namolnie, więc w marcu 2013 postanowiłem ich zaprzestać i sprawdzić, co się wydarzy. Ostatnie piwo — jedno — spożyłem w dzień św. Patryka. I było niesmaczne. Od tej pory jestem obrzydliwie wręcz trzeźwy, w moim ulubionym barze zamiast „tego pancura, co siedzi przy kominku z piwem” jestem „tym pancurem, co siedzi przy kominku z herbatą” i jest mi o wiele lepiej. No i oszczędzam kasę, co tu mówić więcej.
Za chorobą, zmianą trybu życia na, że tak powiem, siedzący i odstawieniem używek poszła zmiana kręgu przyjaciół. Nie jest to absolutnie doświadczenie wyjątkowe dla mnie, większość osób podejmujących decyzję o trzeźwości lub dostających diagnozę o chorobie umysłowej odkrywa ze zdziwieniem, że telefon nagle jakby umilkł. Ja na szczęście nie przeżyłem takiej przyjemności, bo telefon dzwoni nadal, tyle, że teraz rozmawiam z innymi osobami i o czym innym.
Ludzie, wśród których się teraz obracam, to w dużym stopniu osoby z problemami psychicznymi, uzależnieniowcy i tak zwana „scena gejowska” (lesbijska, queer, etc.) Oraz, rzecz jasna, kowale i podobni im szaleńcy, którzy są chyba z tego wszystkiego najdziwniejsi. Rząd holenderski robi, co może, żeby obrzydzić ludziom uprawianie sztuki, którą premier określił mianem „lewackiego hobby”, ale my się nie poddajemy. Bardzo mi dobrze z moim kręgiem znajomych i przyjaciół. Ze sobą samym też mi dobrze. Dwa lata temu nie uwierzyłbym, że coś takiego będzie w ogóle możliwe, zwłaszcza w okresie przedświątecznym — oto ja: bez pieniędzy i bez ogromnych perspektyw zmiany tego stanu, za to z długami, nie mogę się nawet wina napić, nie łażę po imprezach, ważę 92 kg, pracuję fizycznie i jestem naprawdę szczęśliwy.
Nie wiem zupełnie, co będzie w przyszłym roku, finansowo, zdrowotnie i mieszkaniowo, ale jakoś tak… nie muszę tego wiedzieć. W tym roku rzeczy działy się z miesiąca na miesiąc, ale jakoś tak się to ułożyło, że w grudniu nadal mam gdzie mieszkać, czuję się bardzo dobrze i moje długi nie powalają na kolana swoim ogromem (chociaż istnieją). Szczerze mówiąc, myślałem, że będzie o wiele gorzej. Ilość dobrej woli wśród moich znajomych i przyjaciół jest tu ogromnie pomocna. Sąsiedzi ze wspólnoty mieszkaniowej nie popędzają moich wpłat na fundusz remontowy, kumpel sprezentował mi swojego ajFołna na gwiazdkę, dzięki czemu mogę przestać obrzucać klątwami Szajsunga Crapaxy, Casper the Friendly Kowal pomaga w kuźni, nie przegina z obciążaniem mnie finansowo i jest dobrym przyjacielem.
Jeden blog umiera — My Bipolar Lives jakoś się nie oderwało od podłoża. Nowy blog powstał — The Seven Incher, jak sama nazwa wskazuje poświęcony muzyce — zobaczymy, jak będzie się rozwijać w przyszłym roku. Planuję mniej nagrywać, więcej pisać, rysować i kuć — oraz wrócić do pracy zarobkowej. Z postanowień noworocznych mam tym razem jedno: że tak elegancko stranswestuję zalinkowaną Beyonce, w nadchodzącym roku planuję być szczęśliwy.