Poprzedni post brzmi trochę, jakbym spoglądał z góry na maluczkich, z pobłażaniem klepiąc ich po główce, ponieważ nie mają szans osiągnąć tak niezwykłego poziomu wyzwolenia i odwagi, jak ja. Żeby nie było tak różowo, dzisiaj przyznam się, czego się boję.
Najbardziej boję się chorób. Fajnie jest być sobie kreatywnym imprezowiczem bez zobowiązań. Nieco trudniej jest być kreatywnym imprezowiczem z rakiem płuc, na przykład. Albo ze stwardnieniem rozsianym. Albo z nadciśnieniem. Albo… Jakiś czas temu udało mi się chorować cztery razy w ciągu trzech miesięcy — przeziębienie, infekcja błędnika, grypa i znowu przeziębienie — i zaniepokoiło to zarówno mnie, jak i mojego lekarza na tyle, że przetestował mnie na okoliczność WSZYSTKIEGO, od HIV przez cukrzycę, nerki, tarczycę, białe ciałka aż do białka w moczu i właściwie wszystkiego, co mu się udało pozaznaczać na formularzu. Pielęgniarka, przekazująca mi wyniki, powiedziała: „jest pan wyjątkowo zdrowym człowiekiem… no, oprócz tego, że jest pan chory, rzecz jasna”. Bardzo mnie ucieszyła, psia noga…
Boję się trochę amsterdamskiego środowiska gejowskiego, które, ujmijmy to delikatnie, jest takie troszkę niepodobne do warszawskiego. Pogląd, że można by w ogóle chcieć być w monogamicznym związku wielu ludzi zaskakuje i należy się z niego tłumaczyć. Odpowiedzenie na „cześć” w oczach wielu ludzi oznacza, że chcemy z nimi uprawiać seks. Narkotyki są do tego stopnia na porządku dziennym, że jeśli ktoś przypadkiem ich nie używa, też się musi z tego tłumaczyć. Ja bardzo lubię panującą tutaj nadal (pomimo rządów koalicji chrześcijańsko-faszystowsko-korwinistycznej) atmosferę wolności, ale nie lubię być rozliczany z tego, czy aby jestem wystarczająco liberalny i czy aby na pewno korzystam z życia w wystarczającym stopniu i nie zaniżam średniej. Dla mnie wolność polega na tym, że pewne rzeczy MOGĘ wybrać, a nie MUSZĘ. (Mówiłem już, że w Polsce jestem na lewo od zdziczałych lewaków-anarchistów, a w Holandii jestem konserwatywnym centrowcem?) A jeszcze w tym środowisku są tacy, którym się nie podoba, jak komuś jest za dobrze…
Co do wierności i monogamii jeszcze: zanim spotkałem DJa żyłem, hm, pełną piersią. Po czym pożegnałem przeszłość uprzejmie i poprosiłem, żeby raczej nie dzwoniła. Przeszłość niestety nie pogodziła się z tym tak do końca i co jakiś czas obłudnie się upewnia, czy aby na pewno wszystko dobrze w moim związku. Bo gdyby nie, to przeszłość chętnie by mi użyczyła ramienia (i innych części ciała) do przytulenia i masażu z happy endingiem. A ja co jakiś czas się obawiam, że wpadniemy na przeszłość na imprezie, przeszłość zacznie się za bardzo przymilać, DJa trafi szlag, a na koniec ktoś dostanie po mordzie. (DJ też ma przeszłość, ale zdecydowanie mniej rozwydrzoną, po części dlatego, że ja singlowałem sobie przez osiem miesięcy, a on trzy.)
Boję się codziennie rano jazdy na rowerze, zwłaszcza od kiedy miałem swój pierwszy i jak do tej pory jedyny wypadek. Ja jeżdżę W MIARĘ ostrożnie, ale stanowię wyjątek. Większość rowerzystów nie staje na czerwonym świetle, nie rozgląda się, podczas jazdy pije kawę, wysyła SMSy, rozmawia przez telefon, widziałem takiego, co czytał gazetę, drugi zaś golił się golarką elektryczną. Sytuacje grożące śmiercią przydarzają mi się średnio 3 razy w tygodniu i poniekąd już do nich przywykłem, ale nie mogę jakoś odgonić myśli, że właściwie wystarczy tylko jedna taka sytuacja, której nie zdołam uniknąć — ot, jedna pani z telefonem komórkowym nie zwróci uwagę przy zakręcie, czy ktoś koło niej nie jedzie — i resztę życia spędzę na wózku inwalidzkim. A ta opcja też mi się średnio podoba.
Boję się utraty pracy. Jakoś tak się składa, że posiadanie kredytu na mieszkanie powoduje, że człowiek ma mniejszą ochotę na gwałtowne ruchy, mniej się przejmuje problemami z szefem, czy też różnymi pierdołami typu „moja wizja artystyczna nie do końca się pokrywa z profilem firmy”. Nie jest tak, że utrata pracy mi grozi w jakiejkolwiek perspektywie, po prostu, no, wiecie. Kryzys jest…
Żadnej z tych rzeczy nie boję się paraliżująco, ot, takie tam drobiazgi, które czasami się narzucają naszym myślom, czy chcemy, czy nie.