O przepraszaniu

Dzisiaj Jos powiedział mi, że nareszcie wyglądam normalnie. Przez moment nie rozumiałem, co ma na myśli, bo wyglądałem jak widać powyżej. (Specjalnie go poprosiłem o zdjęcie na blogaska.)

Jak pisałem kilka tygodni temu, działo się bardzo źle. Wprowadzałem w życie kolejne ograniczenia: zero alkoholu, zero używek, zero wyjść wieczornych, spanie w określonych godzinach. Potem straciłem kuźnię i na jakiś czas siłownię. Ale nawet nie zauważyłem, kiedy dodałem kolejne: zacząłem się ubierać „normalnie” i wyglądać „normalnie”. Nosić zwyczajne dżinsy, zwyczajne kurtki, zwyczajne fryzury. Oczywiście do pewnego stopnia, bo większość ludzi nie ma na głowie tatuaży, ale w jakiś sposób chciałem się przebrać za kogoś, kto nie nosi w sobie choroby umysłowej. Aż okazało się, że wszystkie moje ograniczenia w połączeniu z bólem ciała i mózgu elegancko wyprowadziły mnie z życia do egzystencji.

Z pancura z czerwonym czubem zmieniłem się z powrotem w grzecznego chłopca, którym byłem piętnaście lat temu. Przepraszam, że nie przyszedłem. Przepraszam, że mam depresję. Przepraszam, że nie piję piwa. Przepraszam, że mnie boli. Przepraszam, że mam alergię. Przepraszam, że jestem gruby. Przepraszam, że noszę ze sobą poduszkę, bez której nie mogę siedzieć. Przepraszam, że bez przerwy mrugam. Listę można ciągnąć w nieskończoność. Oczywiście moje przeprosiny nikomu się na nic nie zdały, bo nie poczułem się od nich ani trochę lepiej, a przepraszana osoba na ogół nie zauważała, że zgrzeszyłem. Przeprosiłem Josa, że kupiłem sobie książkę. Benjamina za to, że nie spotkałem się z jego przyjaciółką (którą od dawna chcę poznać). Lekarkę za to, że zawracam jej głowę. Aż nadszedł dzień, który określam Czarnym Wtorkiem. Przed południem chciałem już tylko nie czuć niczego nigdy więcej. Po południu wstąpiła we mnie furia i jak ręką odjął przestałem przepraszać.

Najpierw chciałem pozwać lekarza, rzucać przedmiotami, miotała mną wściekłość i wcale nie chciałem jej hamować. Zrobiła mi dobrze. A potem przestałem patrzeć na stare zdjęcia z irokezem i wzdychać, że moje życie tak bardzo się popsuło i nigdy już nie będę takim człowiekiem. Spróbowałem kontrolnie napić się piwa i okazało się, że mi nie smakuje – mam wrażenie, jakbym jadł łyżeczką cukier. Nie o to chodziło. Z przyzwyczajenia przeprosiłem Josa z góry, po czym poprosiłem, żeby pomógł mi ufarbować włosy. Zamówiłem sobie widoczne na zdjęciu spodnie, co prawda nie w rozmiarze 30, tylko 34, ale pieprzyć to. Napisałem do lekarki asertywnego maila, którego przeczytałem cztery razy, żeby upewnić się, że nie ma w nim niczego pasywno agresywnego, lub obraźliwego. Nie zacząłem go od „I am very sorry, but…” tylko od „Could you please explain the decision process…”. Okazało się, że może się ze mną spotkać, chociaż ma wielu pacjentów. Specjalistka od bólu spotkała się ze mną w dzień po Czarnym Wtorku, a nie w połowie października. Lekarz rodzinny, który najpierw powiedział Josowi, że jeśli chcę się zabić, to należy zadzwonić do psychiatry przyjął mnie dwie godziny po telefonie. Nie wymieniam tych rzeczy w kolejności chronologicznej, przep…

Okazuje się, że nie muszę ubierać się jak „normalny człowiek”. Nikt tego ode mnie nie oczekuje. Nie robię się od tego szczęśliwszy, zdrowszy ani ładniejszy. To znaczy, możliwe, że niektórym podobam się bardziej z czarnymi włosami i w zwykłych dżinsach, ale to nie mój problem. Nie chodzi oczywiście o to, że zacznę teraz wszystkich obrażać i traktować z góry, ale znudziło mi się grzeczne kiwanie główką, mówienie: proszę, dziękuję, oczywiście, że mogę zaczekać dwa miesiące na zabieg, tak, wezmę proszek przeciwbólowy. Zamiast ukrywać swój stan, bo ile razy można powtarzać, że bolą mnie plecy zacząłem go opisywać szczegółowo. Zaprosiłem na weekend braci, bo chcę się z nimi zobaczyć. Nie poleciałem do Polski, bo nie czułem się na siłach i nie zmusiłem się, bo przecież inni chcą mnie zobaczyć.

Jak wiele osób z depresją i chronicznym bólem mam tendencję do ukrywania skali przypadłości. W moim przypadku „źle się czuję” oznacza „nie wstałem od rana z kanapy, z wyjątkiem podróży do wucetu i z powrotem”, a „boli” oznacza „napierdala jak Roman młotem pneumatycznym”. W końcu przestaję się skarżyć, bo ile razy można powtarzać, że dzisiaj boli i źle się czuję, wczoraj bolało i źle się czułem, a jutro zapewne będzie bolało i będę się źle czuć? Przyjaciele, a nawet lekarze przywykają. Nawet Jos. Zwłaszcza, że skalę cierpienia ukrywam, jak mogę. W Czarny Wtorek czułem się bardzo, bardzo źle. Ale co to znaczy dla osoby postronnej? Grypa, może ból głowy? Nie. Roman z trzema młotami, z czego jeden mam w głowie i nie mam nawet zatyczek do uszu. Od dawna już eksternalizuję swój mózg, z przyjaciółką ukuliśmy określenie „asshole brain”. Ale w międzyczasie pojawiło się „asshole body” – o czym też pisałem w zalinkowanej notce – i ze mnie samego nie zostało już nic.

Czytam (oprócz stu innych rzeczy) książkę Sary Benincasy „Real Artists Have Day Jobs”. Mam wrażenie, jakby Sara wzięła mojego bloga i napisała go lepiej. Powyższą notkę zainspirował jeden z jej felietonów – o uzależnieniu od przepraszania. Dno osiągnęła, kiedy przeprosiła kochanka, że jej wagina jest zbyt wrażliwa. Dla mnie był to moment, kiedy w dzień przed Czarnym Wtorkiem potulnie pozwoliłem psychiatrce, żeby przekonała mnie, że bardzo dobrze sobie radzę, nie potrzebuję żadnych zmian leków i nie muszę się z nią umawiać przez trzy miesiące. Kilka miesięcy wcześniej terapeutka powiedziała mi szczerze, że ma stu dwudziestu pacjentów. Myślałem sobie, że to zrozumiałe, że nie mają dla mnie czasu, bo przecież niektórzy z tych pacjentów zapewne latają nago po ulicach, wrzeszcząc „TRUMP! TRUMP! TRUMP!” i wybijając pięścią okna w tramwajach. Potem pomyślałem, że będzie miała stu dziewiętnastu pacjentów. Aż mi przeszło. Powiedziałem nowej terapeutce – nie tej, która ma stu dwudziestu pacjentów – DOKŁADNIE jak się czuję. Była przerażona. Nie przeprosiłem.

Rozważałem pozostanie w domu i rezygnację z lotu do Francji. Nie zrobiłem tego. Jestem z tego powodu ogromnie zadowolony. Zamiast przepraszać Josa, Eugenię i tak dalej zacząłem im dziękować – za to, że są przy mnie, otaczają mnie miłością i dobrocią, słuchają, kiedy tego potrzebuję. Do tej pory słuchałem ja. Eugenia powiedziała mi kiedyś, że czasami można uratować albo twarz, albo dupę. Do niedawna ratowałem twarz – z miernym, zresztą, powodzeniem. Może kiedyś jeszcze upadnę tak nisko, ale nie będzie to dziś.