Zdaje się, że nadszedł czas przyznać się, czemu jestem taki zajęty…
Dalsze Informacje nadeszły. Dotyczyły spotkania z urzędem pracy celem akceptacji mojego biznesplanu, który w pocie czoła tworzyłem przez bity tydzień. Spodziewałem się Thor wie czego, a przynajmniej urzędniczki w stylu Pani Halinki. Tymczasem spotkanie trwało 25 minut, polegało na tym, że sympatyczna blond pani imieniem Linda przeczytała moje dzieło, pochwaliła, zdziwiła się uprzejmie, że zajęło mi TYLKO tydzień i życzyła miłych wakacji w Polsce.
Tak więc będę w Polsce przez parę dni. Gdybyście zobaczyli na ulicy pancura z czerwonym irokezem pokrytego grubą warstwą tatuaży, istnieć będzie możliwość, że to ja. Należy się wtedy upewnić, czy pancur ma na szyi łańcuszek z kowadłem, ale jeśli będziecie się upewniać zbyt nachalnie, mogę się zrobić nieuprzejmy, więc łatwiej podejść i spytać, czy to Ray. Obiecuję się przyznać pierwszym 10 osobom.
Po powrocie z wakacji biorę się za ostatni etap researchu — poszukiwanie taniego ubezpieczenia, wizytę w Izbie Handlu, rozmowy z drukarnią, z którą chcę znów pracować, etc. Planowany termin otwarcia to 23 lipca i wtedy też podam więcej szczegółów, albowiem na razie prawo holenderskie mi na to nie pozwala. Wiąże się to z rozruchem na zasiłku — ponieważ dostaję bardzo przyjemny i przydatny zastrzyk gotówki, dostaję również pewne obostrzenia celem, jak mniemam, wyrównania szans.
Towarzyszą mi przy tym nieco mieszane uczucia. Nie mam zielonego pojęcia, czy to ma szansę się udać. Czy czerwony irokez na pewno zadziała na korzyść, czy raczej zniechęci potencjalnych klientów. Czy moje pomysły na marketing mają sens. Czy w ogóle znajdę jakichś klientów, jeśli tak, to czy będą oni aby mieć jakieś pieniądze i CO W OGÓLE BĘDZIE. Tyle, że przez poprzednie lata ignorowałem swoją intuicję, która mi mówiła, żeby szukać nowej pracy, uciekać, nie trzymać się ułudy bezpieczeństwa. Teraz idę za głosem intuicji, która twardo powtarza: dobrze robisz! Uda się! Nie: uda się, jeśli… z wyjątkiem… chociaż oczywiście… tylko po prostu: UDA SIĘ.
Rozum miota się w kajdanach wychowania, przesądów, obaw i „co będzie jeśli”. Ciężko jest czasami tego nie słuchać. Jednocześnie wiem jednak, że właśnie to powstrzymuje większość ludzi od działania — obawa „a co jeśli”. Tak wielu osobom jednak osobiście powtarzam, że zawsze przegrywa tylko ten, kto nie gra, że nie mógłbym nie zagrać sam. Celem przekabacenia losu na swoją stronę wykułem sobie żelazne kości, które teraz mogę rzucić w nadziei, że wypadną same szóstki, ale tak naprawdę nie spodziewam się problemów. Bo 2012 to mój rok, a zostało go jeszcze, chwalić Thora, ponad sześć miesięcy.
A co z tego wszystkiego wyniknie, nie mam, rzecz jasna, zielonego pojęcia… ale będę zawiadamiać na bieżąco.