O pięknie

Zaczęła Szprotest.

To znaczy, oczywiście nie zaczęła Szprotest, bo to nie ona wymyśliła, że kobieta ma ładnie wyglądać, a mężczyzna dobrze zarabiać. Ale Szprotest napisała posta „Nie ja rządzę moim ciałem”, w którym można przeczytać między innymi:

Spora część znajomych mi kobiet jest wychowywana w przeświadczeniu, że ich pierwszym i podstawowym obowiązkiem jest wyglądać atrakcyjnie (przy czym przez atrakcyjność rozumiemy tutaj przystawanie do aktualnie modnych standardów, mierzone kilogramami i jędrnością skóry), nawet jeśli odbywa się to ze szkodą dla zdrowia i samopoczucia psychicznego. […] Atrakcyjność obowiązuje do czasu, gdy kobieta staje się matką (mnie zatem będzie obowiązywać do śmierci): jak wiadomo, wówczas niewiastę winno cechować całkowite poświęcenie progeniturze. Zbyt wypiękniona matka to znak, że dzieckiem zajmuje się za mało, kto to bowiem widział martwić się czymkolwiek innym, może jeszcze własnym wyglądem: ZŁA MATKA.

Kilka dni temu temat podchwyciła Naima, która w swym poście „Lokatorzy bez prawa do remontów i wyburzeń” zawarła przegenialny passus o tatuażach:

Tymczasem przytrafiła nam się kultura i społeczeństwo, i oto (w gigantycznym skrócie) ciała zostały podzielone na te, które mają służyć zabijaniu i byciu zabijanymi oraz te, które mają służyć produkowaniu nowych ciał. […] Zaniedbujących swoje role i użytkujących ciała zgodnie z własnym widzimisię szykanowano w sposób formalny lub symboliczny. Spektrum kar wahało się od zwiększonych podatków dla bezdzietnych/singli, przez zakaz pełnienia niektórych zawodów przez mężczyzn z tatuażami (osoba, która modyfikuje własne ciało zgodnie ze zwoim gustem najwyraźniej wyłamała się z umowy dzierżawnej i nie nadaje się na mięso armatnie ni służbowe – jest w tym pewien piękny symbolizm, że ucieczką od munduru i ujednolicenia kamaszem było wypalenie własnych znamion na skórze, permanentne odróżnienie się od reszty rozebranych do naga ciał na targowisku komisji rekrutacyjnej) po ostracyzm i wyzwiska względem zniewieściałych, niemęskich, słabych czy hipsterów.

To, co napisała Naima, jest bardzo dobrą odpowiedzią na pytanie, dlaczego mam tatuaże, ale o tym za moment.

*

Spędziłem wczoraj wieczór z moim przyjacielem, który w pewnym momencie wsiadł na temat, który regularnie ujeżdża, dokarmia i podlewa: temat „jaki ja jestem gruby”. Przyjaciel waży 67 kilogramów i nosi dżinsy rozmiaru 28-29. Nie widzi sprzeczności między „jaki ja jestem gruby” i faktem, że nie może dostać spodni w swoim rozmiarze, bo Holendrzy generalnie zaczynają się od rozmiaru 30.

Ja noszę rozmiar 34 i na ogół nie cierpię przesadnie z tego powodu. Dzięki moim medykamentom przybyło mi na wadze 18 kg i zacząłem wyglądać jak kowal, a nie jak pływak, ale na ogół — znów — się tym nie przejmuję. A jednak po słuchaniu przez 15 minut wałkowanego z upodobaniem „oczywiście wyglądam już nieco lepiej niż pół roku temu, ale to ciągle nie jest to” przerwałem przyjacielowi dość brutalnie:

— Czy mógłbyś przestać? Bo Ty może nie masz anoreksji, ale ja zaczynam powoli jej dostawać.

Zaśmialiśmy się obaj i porzuciliśmy temat, ale tak naprawdę, oczywiście, ta dyskusja się nie zakończyła i nie zakończy jeszcze bardzo długo.

Chorobę ujawniającą się w różnych postaciach, jako anoreksja, manoreksja, bulimia czy też body dysmorphic disorder obserwujemy na ogół u kobiet i homoseksualnych mężczyzn. Jak napisał elegancko mały obrzydluszek, och! literówka! pan Ziomecki w cytowanym w poprzedniej notce artykule, „mężczyźni są wzrokowcami”. (Miss Olgu postanowiła naprawić ten niesprawiedliwy stan rzeczy czepiając się hipsterów za to, że są hipsterami, a pani Cieślik niewysokich za to, że nie urośli — i to jest właśnie ten sposób, w jaki możemy pozbyć się dyskryminacji wobec pewnych grup społecznych — zacząć dyskryminować kolejne!)

Tymczasem nie istnieje obiektywny wzorzec atrakcyjności. Poważnie. Nie ma czegoś takiego. Nie istnieje kobieta obiektywnie piękna. Nie istnieje mężczyzna o obiektywnie pięknym ciele. Nie istnieje obiektywnie odpowiedni wzrost, owłosienie czy ubiór. Najlepszym dowodem na to są eksperymenty z komputerowym uśrednianiem najpiękniejszych twarzy, rezultatem których są twarze idealnie… nudne. No owszem, nie ma na nich pryszczy, krzywych nosów, zeza czy zmarszczek. Nie ma na nich w ogóle niczego, na czym chciałoby się zawiesić wzrok dwa razy.

Powtarzam to moim przyjaciołom i przyjaciółkom, kiedy jęczą, że czują się grubi (są i tacy, którzy narzekają, że są zbyt chudzi, ale jest ich mniej). Nie istnieje idealny obwód ciała, do którego należy aspirować, a odstępstwo od niego będzie karane. Istnieje natomiast MAINSTREAMOWY obwód ciała, odstępstwo od którego będzie wytykane przez mainstream. Podobnie istnieje też mainstreamowa fryzura, mainstreamowy ubiór i mainstreamowa muzyka. I tutaj muszę się zgodzić. Jeśli Waszym celem jest bycie jak najbardziej średnim średniakiem, będziecie musieli nad tym popracować. Bo natura, Bóg czy też Potwór Spaghetti nie stworzyli nas wszystkich tak znowu na swoje podobieństwo (to dotyczy zwłaszcza Potwora Spaghetti) jak się nam wmawia. Jednych stworzyli wyższych, jednych — niższych, niektórzy z nas mają tendencję do tycia, inni do chudnięcia, jedni mają włosy proste, inni kręcone. I to jest właśnie fajne.

Nigdy nie narzekałem na brak zainteresowania płci tej samej. Moja przyjaciółka kilka razy wytknęła mi, że to dlatego, że ja jestem „przystojny facet”. Ale przecież to nie jest OBIEKTYWNA prawda. Owszem, jeśli lubimy dużych misiów pokrytych grubą warstwą tatuaży, jestem dramatycznie przystojny. Jeśli natomiast lubimy wątłych blondynków, jestem ohydny. W artykule na Gazecie (spędzam tam zdecydowanie za dużo czasu) na temat męskiego zarostu większość damskich komentarzy brzmi mniej więcej tak: „a fuj, zgolić to”. Nie dogadałbym się z tymi damami. A to jest naprawdę większość. Podobnie jest z gejowskim życiem Amsterdamu — naprawdę nie podobam się WIĘKSZOŚCI. Różnica między mną, a moim przyjacielem i moją przyjaciółką leży tak naprawdę nie w obwodzie, tylko w tym, że ja wcale nie chcę się podobać większości, bo uważam, że większość nie ma gustu i się nie zna.

Zdaję sobie sprawę z faktu istnienia „forum dla brzydkich ludzi”, ale nie do końca wierzę w to, że osoby piszące na tym forum są „brzydkie” — bo nie do końca wierzę w istnienie czegoś takiego, jak obiektywna brzydota. Brzydkie to są reklamy wieszane na zruinowanych budynkach na warszawskim Tarchominie oraz Comic Sans. Ludzie są co najwyżej mniej lub bardziej średni. Claudia Schiffer, supermodelka, jak dla mnie wygląda jak budyń z pianką. Większość modeli płci męskiej wzbudza we mnie rozpaczliwe ataki ziewania. David Beckham i jego żona kojarzą mi się z insektami. To są podobno ci „obiektywnie atrakcyjni” ludzie. Dla mnie tymczasem obiektywnie atrakcyjny jest pewien 60-letni rugbysta z Berlina, z którym kiedyś zrobiłem sobie zdjęcie, bo mnie zżerało pożądanie. Zrobię powtórkę ze zdjęcia, bo jestem pewien, że by mu to nie przeszkadzało.

Docinanie samemu sobie za to, że „jestem za gruba” albo „jestem za niski” (tu wstawić sto wariacji na ten sam temat) kojarzy mi się nieodparcie z syndromem sztokholmskim, w którym oprawcą są media, ale też my sami. 99% reklam dręczy nas różnymi wersjami państwa Beckham i ich kręgu znajomych żywiących się kostkami lodu i amfetaminą, a pozostałe 1% wmawia nam, że kobieta ubrana w rozmiar 0 jest „puszystą modelką”. Główny przekaz, jaki ja wynoszę z reklam jest taki, że muszę się ubierać wyłącznie w marki niereklamowane, ponieważ nie jestem targetem właściwie żadnej firmy. Nawet ostatnio modni brodaci modele wciąż mają figury patyczaków. Ja nie mam i nigdy nie będę w majtadasach Calvina Kleina wyglądać tak, jak modele Calvina Kleina. Czy mnie to boli? Nie. To powoduje wyłącznie, że nigdy nie przejdzie mi przez myśl zakup majtek Calvina Kleina. (Dzięki czemu zaoszczędzę masę pieniędzy, one są przerażająco drogie.) Ale przecież wiem, że to ja jestem w mniejszości. Reklamowane towary przecież ktoś kupuje, skądś firmy mają pieniądze do wydania na reklamy.

Owszem, dzięki moim tatuażom, fryzurom i innym modyfikacjom wyróżniam się z prawie dowolnego tłumu, w którym się znajdę. Jestem z tego bardzo zadowolony. Kiedyś wyglądałem tak, jak wyglądałem, bo byłem okropnie nieśmiały i nie chciałem, żeby ludzie się do mnie odzywali. Teraz traktuję swój wygląd jako artystyczną wypowiedź na temat stereotypów „piękna”. Moje prywatne piękno ma krzaczastą brodę, brzuszek, tunele w uszach i feniksa na plecach. Jeśli Ci się to nie podoba, zalecam spoglądanie w innym kierunku. Ta porada dotyczy zwłaszcza Fochów, Kafeterii, komentatorów internetowych, a w szczególności osób, które mają problem z istnieniem drag queens.