Czego ja właściwie chcę?

Przyznam szczerze: nie podoba mi się moje życie. Jest mi w nim niewygodnie, duszę się jak w przyciasnym gorsecie i chciałbym je zmienić. Problem jest taki: nie wiem, jak.

Załóżmy na przykład, że jutro budzę się cudownie uzdrowiony z dwubiegunówki. Oczywiście tracę rentę inwalidzką, bo czemu niby miałbym ją nadal otrzymywać. Otrzymuję minimalny zasiłek, który wystarczy mi na połowę raty kredytu i nic więcej, mogę też wystąpić o darmowe ubezpieczenie zdrowotne, o wiele mniej mi przydatne, gdyż oprócz dwubiegunówki choruję na ogół na przeziębienia, ale zawsze coś. Muszę się pełną parą wziąć za poszukiwanie pracy na wyjątkowo trudnym rynku — grafików jest zwyczajnie za dużo, a co roku robi się coraz więcej, bo studia są nadal głupio modne mimo szalonej nadprodukcji. Ja zaś nie mam zdolności menedżerskich, tylko projektanckie, a w CV trzyletnią dziurę. Więc może wolałbym nie zostać gwałtownie uzdrowionym…

Załóżmy, że wygrywam milion w totka. Ze Zbrojmistrzem dawno już zdecydowaliśmy kupić wtedy dom na wsi, z kuźnią dla mnie, wielkim studio dla niego i ogrodem dla nas obojga. Dom wcale nie jest taki drogi, problem w tym, że dom na wsi znajduje się na wsi, a holenderska prowincja niekoniecznie kocha freaków, włączając w to gejów (tak!). Oczywiście możliwe, że trafimy dobrze, ale skąd mamy to niby wiedzieć z góry? Zrobić ankietę wśród sąsiadów metodą CBOS „czy miałby pan coś przeciwko posiadaniu homoseksualnych sąsiadów” i liczyć, że powiedzą prawdę? No i milion się rozejdzie szybko, dom, który upatrzyliśmy to niby raptem 265 tysięcy, ale trzeba go odremontować, a potem z czegoś żyć. Ja nie jestem jeszcze zawodowym kowalem, a Zbrojmistrz nie sprzedaje swoich dzieł aż tyle, żeby nastarczyć. Tak więc znowu pojawia się problem przychodów, tylko tym razem na wsi. Ja będę dostawać rentę, ale nie w nieskończoność, a on? (Co nie znaczy, że NIE chcemy wygrać miliona. Milion byłby bardzo mile widziany. Poprosimy milion. Kthxbai)

Załóżmy, że jutro budzę się o 30 kg chudszy. To by się bardzo przydało, bo na lekach przybyło mi dokładnie tyle, 30 kilogramów obywatela z wyższym wykształceniem. Obywatelowi właśnie się skończyły spodnie, w jakie wchodzi, została jedna para bojówek, tylko nie wie gdzie, bo je gdzieś schował, żeby było łatwo znaleźć. Jednak nagła utrata 30 kg byłaby równą katastrofą, bo spodni w rozmiarze 29 się pozbyłem — zwyczajnie mi źle robił ich widok. Czyli tak jakby chciałbym schudnąć, ale — żeby garderoba też schudła. W szczególności powinny schudnąć koszulki, chociaż też nie do końca, bo lubię mieć ramiona i klatkę piersiową w rozmiarze XL. Ale nie stać mnie na nowe ciuchy, w żadnym rozmiarze, ani mniejszym, ani większym. Kolana narzekają, że 103 kg to za dużo. I co tu robić?

Powtarzam sobie, że powinienem być szczęśliwy: finansowo sobie jakoś radzę (choć kluczowe jest słowo „jakoś”), mam ukochanego mężczyznę klasy ekstra, mam gdzie mieszkać, co jeść, ba, udało mi się tak wykoncypować, że mam nowy telefon komórkowy i abonament zmniejszony o połowę w porównaniu z tym, którym uszczęśliwiono mnie przy okazji Szajsunga Crapaxy. Leczą mnie za darmo i leki dostaję za darmo, a przy ilości leków, jakie wcinam co dnia to jest naprawdę bardzo ważne. Sam nie wiem, co chciałbym poprawić. Więc o co mi chodzi? Po prostu #whitegirlproblems?

Chciałbym, żeby mi było łatwiej…

Zdjęcie: ROFLBOT

 

PS. Ostatnie dwa dni sprzedaży kalendarza. Otrzymałem komentarz, że niektórym do niczego nie jest potrzebny kalendarz, ale chętnie wspomogliby ulubionego bloggera 🙂 Zapraszam — mój paypal to ray@raygrant.com — nie domagam się rzecz jasna miliona, chyba, że ktoś ma drobne…