Dziś będzie o miłości

No więc wczoraj wybrałem się do kuźni.

2016-11-23-12-36-50

Jak wiadomo, w ostatnich 15 (lub 16, zgubiłem się) miesiącach żyłem z bólem. Najpierw takim, że spędzałem dnie leżąc na odpowiednio usypanych poduszkach, usypane nieodpowiednio nie działały. Potem jeździłem komunikacją miejską i odwiedzałem znajomych, mając przy sobie odpowiednią poduszkę – ciekawe, jak szybko mija człowiekowi wstyd i „co ludzie powiedzą”, kiedy go, excusez le mot, JEBIE. Dzięki współpracy dwójki fizjoterapeutów i specjalistki od bólu od tygodnia nie boli mnie właściwie nic, z wyjątkiem tego, że czasami przez kilka minut przypomina mi się jakieś miejsce, które trzy miesiące temu doprowadzało mnie do łez – z frustracji i cierpienia.

W ukochanym miejscu spędziłem trzy godziny, z czego jedną na gadaniu z Casperem The Friendly Kowalem, a dwie na sprawdzaniu, czy coś w ogóle jeszcze pamiętam. Ogień rozpaliłem od pierwszego kopa, co sprawiło mi wiele radości. W ogóle takie doświadczenie, jak ponad rok z bólem, tramal, dwubiegunówka w szalonej krasie czyni człowieka bardzo skromnym, bo w ciągu ostatnich sześciu miesięcy wiele radości sprawiło mi to, że:

  1. Udało mi się usiąść w autobusie bez poduszki pod plecami
  2. Raz przespałem osiem godzin
  3. Nie przestałem brać leków, chociaż wiedziałem na pewno, że lekarka mnie nimi truje
  4. Rozpaliłem ogień za pierwszym razem 😛

2016-11-23-12-56-42

Co to jest, wy się mnie pytacie, owieczki i baranki? Otóż to jest macka. Macka na miarę naszych możliwości!!! Tak poważnie, nie zacząłem oczywiście od napastowania ciężkim młotem 50 kilogramów stali, tylko wziąłem stary kawałek i zacząłem w niego bezmyślnie pukać, a potem walić. Jakoś tak po kwadransie przyszło mi do głowy, że właściwie mógłbym to robić z jakimś celem, więc zacząłem sobie zaokrąglać ten kawałek na górze, a resztę rozciągać.

2016-11-23-12-56-47Mam już w domu coś, co nazywam Alien Plant, czyli Rośliną z Kosmosu. Ma macki. Nie widzę powodu, żeby nie zrobić nowej, w nieco innym kształcie. Tak więc z kawałka metalu, który właściwie miałem wyrzucić po obstukaniu go pod różnymi kątami wykonałem mackę.

Oprócz tego podnieśliśmy mi kowadło, bo Casper przyjrzawszy mi się dokładnie ustalił, że nie stoję tak prosto, jak mógłbym. Szczerze mówiąc nie do końca wiem, jak stoję, bo nie opanowałem jeszcze sztuki przyglądania się samemu sobie z boku podczas, gdy pracuję, a w kuźni wisi bardzo mało luster, rzekłbym zgoła, że jest ich zero. Ale skoro już zajmowaliśmy się kowadłem, postanowiłem wykonać zdjęcie moich współpracowników.

2016-11-23-12-57-52

Na zdjęciu widzą Państwo moje kowadło imieniem Bubba. Imienia nie wymyśliłem sam, spytałem o pomoc innych kowali na którejś Buniowej grupie. Jak każda macho-grupa, kowale również mają tendencje do mówienia o kowadłach per „she”, ciężkich dowcipów typu „my anvil is like my wife, it likes to be banged hard and hot”, więc tak 70% komentarzy nie nadawało się nawet do przeglądania, ale ktoś zasugerował Bubbę i w sumie przyznacie sami, że wygląda jak wielki, ciężki redneck. Nie, moje kowadło NIE głosowało na Frumpy’ego, bo nie ma obywatelstwa. Spokojnie.

Pierwszy młotek od lewej wykonałem sam. Kupiliśmy mianowicie zwykły młotek w sklepie typu Leruła Merlę (tutaj się nazywa inaczej) za 5 euro, po czym spędziliśmy dzień ciężkiej pracy na przystosowywaniu go do potrzeb kowala. To było ponad trzy lata temu i z wyjątkiem tego, że raz go trzeba było nieco wyczyścić – bo się poobijał – służy do dziś. Nazywa się Johnno. Nie wiem czemu, tak mi się przedstawił i już.

Młot trzeci, ten największy, dostałem jako prezent przy kupnie kowadła. Nie ma imienia, w sumie nie wiem, czemu. Natomiast waży bardzo słusznie, dwa kilo. Ludziom się wydaje, że młot, który waży dwa kilo to jest w zasadzie nic, bo nigdy nie próbowali sobie z rozmachem pomachać dwukilowym ciężarkiem na przykład przez pół godziny. Tak po prostu, w górę i w dół. Polecam. Młot Trzeci jest cięższy, ma inną ostrość zakończenia i muszę go wyczyścić i ozdobić tak, jak dwa pozostałe.

Ozdobne pozostałe nie mają jeszcze imion, ponieważ kupiłem je za pośrednictwem brata w Polsce, kiedy nie mogłem kuć. Ale chciałem mieć chociaż nową zabawkę do patrzenia na. Tak też się stało. Wypalarką umieściłem w nich wzory, moją runę (odczytywaną jako RG), po czym do wczoraj wisiały sobie w kuźni i czekały na lepsze czasy. No nie, popukałem jednym z nich kiedyś przez parę minut, po czym plecy zaczęły boleć tak strasznie, że poszedłem do domu cierpieć na poduszkach. Liczę na to, że poznam ich możliwości dogłębnie, a potem znajdę im imiona i NIE będą to Lech i Jarosław.

Wczoraj pracowałem w sumie półtora godziny. Niewiele. Miałem na sobie pas kulturystyczny, ale chyba nie będę go nosić, bo wygląda na to, że zdejmuje ciężar pracy akurat z tych mięśni, z których powinienem korzystać najbardziej. Po zakończeniu bolały mnie plecy – ale w inny sposób. Tak, jakbym poszedł na siłownię po dłuższej przerwie. Nie tak, jakbym strasznie potrzebował tramalu. Usiadłem na poduszce u Eugenii, posiedziałem pół godziny i ból przeszedł. W poniedziałek idę na trzy godziny.

Piszę tę notkę, bo jest dla mnie bardzo ważna. Czuję głęboko, że to jest now or never. Moje plecy bardziej naprawione już nie będą, chyba, że zrobi mi się przeszczep całości. Odpowiednie nerwy zostały przepalone, wystający kawałek kręgosłupa umieszczony na miejscu, zestaw 26 ćwiczeń na poprawianie kształtu kręgosłupa odwalam twardo, chociaż są potwornie nudne. Kupiłem taką piłkę do fitnessu, balansuję sobie na niej i wyrabiam mięśnie poprzeczne brzucha. Od siedmiu minut cardio dotarłem do godziny, zacząłem biegać (powoli, bo mięśnie bez problemu sobie radzą, ale kolana już sobie kiedyś zepsułem i raz wystarczy). Więc jeśli tym razem też się nie uda, to raczej nie uda się już nigdy. Znam ludzi, którzy mają ból pleców na stałe, lekarze nie znają powodów. Mam wielką nadzieję, że nie jestem jedną z tych osób. Ale straciłem już naiwne przekonanie, że pewne rzeczy przytrafiają się tylko Innym Ludziom.

Jednak dzisiaj jest dobrze. Czy w następnej kolejności będzie bardzo dobrze? Tego dowiemy się w kolejnym odcinku.

PS. Zapraszam na nowego bloga, Ray And The Husby i przypominam, że Miłość Po 30 jest w zasadzie zawieszona, z wyjątkiem ważnych ogłoszeń parafialnych takich, jak powyższe #stoserc