Rydzyk fidzyk

Na początek disclaimer. No więc otóż postanowiłem, że blog jednak nie zostanie zdezaktywowany (patrz tu), tylko będę pisać notki wtedy, gdy przyjdzie mi na to ochota i pomysł, a nie dlatego, że od paru dni nic nie napisałem i trzeba. Myślę, że zyskamy na tym wszyscy, a Ray And The Husby pozostaje przy życiu chociażby dlatego, że Jos śmieje się przy lekturze, co sprawia mi wielką przyjemność. MPO30 Jos nie czytuje.

Czytam książkę, w której zacytowano artykuł, a konkretnie pytanie: co zrobił(a)byś, gdybyś wiedział(a), że cokolwiek zrobisz, nie wiąże się z żadnym ryzykiem?

Moją pierwszą myślą było, obawiam się, „…”. No dobrze, pierwszą było kupno wielkiego domu na wsi, z kuźnią, ogrodem i wszelkimi szykanami. Jednak artykuł nie wspomina o ryzyku, że zajrzę na konto i zobaczę tam o trzy zera za mało. Prawdopodobnie chodzi jednak o to, że gdybyśmy mogli zrobić wszystko, co jest WYKONALNE i nie wiązałoby się z tym żadne ryzyko, to co byśmy zrobili?

Myślę nad tym od dłuższego czasu i albo jestem naprawdę mniej inteligentny, niż mi się kiedyś zdawało, albo to pytanie wcale nie jest takie proste. Tak naprawdę udało mi się wykoncypować tylko tyle, że kupiłbym motocykl i jeździłbym nim po Europie. W związku z przyjmowanymi przeze mnie lekami jazda motocyklem jest mi niedozwolona (pozostaje też drobiażdżek – nie posiadam prawa jazdy), ale w odróżnieniu od wielkiego domu na wsi na motocykl jakoś tam byłoby mnie stać. Nie nowy, nie na Harleya (i tak nie lubię), ale dałoby się załatwić. No i gdybym dał swojej mamie na piśmie zaświadczenie, że nie ma absolutnie żadnego ryzyka wypadku, może przestałaby się trząść w momencie, gdy wymawiam sylabę „mo” i boi się, że za nią pójdą pozostałe.

Jakie ja mam ambicje w życiu? Generalnie mam dwie. Spełniać się kreatywnie i pomagać ludziom. Problem w tym, że brak ryzyka nie ma większego wpływu na żadną z tych rzeczy. Chyba, że zaczniemy naginać reguły i wymyślimy, że unikamy ryzyka niezostania bogatymi, ale nie o to chodziło chyba autorom artykułu. Blogi piszę, muzykę nagrywam, do kuźni wracam… o, chciałbym uniknąć ryzyka, że już nigdy nie naprawią mi się plecy, ale na to może być za późno. Mebli z IKEA nie będę podnosić już nigdy, chyba, że będą to krzesła. Nie z uwagi na ryzyko, tylko dlatego, że nie zapomniałem, jakie to uczucie, gdy się leży na łóżku przyjaciółki i zdławionym głosem oświadcza, że muszę jechać do domu, bo jej łóżko ma niewłaściwą krzywiznę. Z tych trzech rzeczy właściwie chciałbym tylko wiedzieć na pewno, że podczas pracy z metalem nie utnę sobie żadnej części ciała, nie przepalę jej na wylot i nie stracę oka – kiedyś nie chciało mi się nosić okularów ochronnych i kawałki rozgrzanego śmiecia, który pojawia się na żelazie (zdaje się, że po polsku zowie się to „szlaka”) trafiały mnie np. dwa milimetry poniżej gałki ocznej. Teraz noszę okularki. Ale gdzie te ekscytujące zmiany?

Brak ryzyka nie oznacza automatycznego sukcesu. Mógłbym wziąć udział w konkursie piękności, ale na pewno wiedziałbym tylko tyle, że np. nie spadnę ze sceny i nie złamię z nogi. Mógłbym zostać politykiem i brać łapówki, ale po pierwsze primo najpierw musiałbym w tej polityce odnieść taki sukces, żeby ktoś mnie chciał w ogóle łapówkować, a po drugie się brzydzę – zarówno tej ścieżki kariery, jak i sposobu zarobkowania. Na nowym blogu będę niedługo pisać o największych kompromitacjach swojego życia, numer jeden zajmuje zapomnienie tekstu piosenki, którą wykonywałem na scenie. No dobrze, bez ryzyka bym nie zapomniał. Ale talentu by mi od tego nie przybyło, moje życie nie uległo wielkim zmianom, nie byłbym teraz nowym Michaelem Jacksonem (sądząc po tym, jak pieśniarz skończył, to dobrze). Chociaż z uwagi na to, że nie przeczytałem całego artykułu, a cytat był dwuzdaniowy, teraz się zastanawiam. Może gdybym miał prawnika, udałoby nam się wygenerować wiążący dokument, dzięki któremu mógłbym np. wystawić na allegro pudełko zapałek i nie ryzykować, że sprzeda się poniżej miliarda złotych? Wysłać do wydawnictwa książkę i nie ryzykować, że nie wydrukują jej w stu tysiącach egzemplarzy, nie zostanie przetłumaczona na 50 języków i dzięki niej nie stanę się bogatszy niż pani od 50 twarzy Greya?

Interesują mnie skoki z bungee, ze spadochronem, rollercoastery i generalnie różne rzeczy generujące adrenalinę i NIEwiążące się z zimnem i byciem mokrym. Tak więc narty, łyżwy i skoki do wody odpadają. Ale czy skacząc ze spadochronem miałbym ten sam kop adrenaliny wiedząc, że nie ma ŻADNEGO ryzyka? Mógłbym może zostać policjantem, antyterrorystą, bandytą, anarchistą z czarnego bloku, złodziejem diamentów. Ale żadna z tych rzeczy mnie jakoś strasznie nie pociąga, po części dlatego, że wymagają dużo treningu, a ja jestem jednak dość leniwy. Mógłbym uprawiać więcej seksu i zrezygnować z zabezpieczenia, ale naprawdę wydaje mi się to marnowaniem braku ryzyka, nie mówiąc o tym, że gdybym chciał uprawiać więcej seksu, to bym to robił. Zapewne moją supermocą mogłoby być przebieganie przez jezdnię bez rozglądania się, czy coś nie jedzie. Wyobrażacie sobie, jak wyrywam na to faceta w barze? „Hej, czy wiesz, że mogę przebiec przez autostradę sto razy i nie uderzy mnie samochód?” Kiedy już pozbierałby z podłogi szczękę, nagle przypomniałby sobie, że zostawił żelazko na gazie i uciekł. Mógłbym jeść bardzo dziwne rzeczy, ale jestem człowiekiem, który w tajskiej knajpie zawsze zamawia to samo, bo wie już, że Magic Hands to potrawa absolutnie przepyszna i nie ma potrzeby szukania ciut lepszej za pomocą trafienia najpierw na sto gorszych. No dobrze, nie bałbym się, że w Amsterdamie przydarzy mi się wypadek drogowy dlatego, że inni traktują czerwone światła jak coś w rodzaju niewiążącej wskazówki. Ale znowu, czy to naprawdę tak niezwykle podniecające? Mieszkam tu od 10 lat, wypadek miałem raz, nie był na światłach i nic mi się nie stało. Gdyby artykuł działał retrospektywnie, miałbym działające plecy, ale przecież wiem, że nie o to w pytaniu chodzi. I co ja biedny miałbym niby zrobić?

Skoro mowa o chorobach – my, starzy ludzie, ZAWSZE o tym gadamy – zrobiłbym sobie operację laserową oczu. Tak, wiem, że ryzyko jest bardzo małe, nie piszcie mi tego w komentarzach. Niemniej jednak gdy chodzi o moje OCZY, nie przekonuje mnie żadna liczba niższa od 100%. Zwłaszcza, że mam tendencje do przynoszenia lekarzom nietypowych objawów – któż inny dostałby halucynacji od litu? (Właściwie nie wiem, czemu nie powstały o mnie jeszcze żadne dysertacje.)

Na koniec wymyśliłem więc trzy rzeczy: procedury medyczne, motocykl i tatuaż na twarzy. Tego drugiego nie mam tylko dlatego, że istnieje ryzyko, że nikt by mnie więcej w żadnym charakterze nie zatrudnił, z wyjątkiem może pracy na bramce w klubie nocnym. No i mógłbym przestać zmieniać imiona i detale postaci opisywanych na blogach, bo nie ryzykowałbym, że któraś się rozpozna i śmiertelnie na mnie obrazi. A na koniec odważyłbym się włączyć iCloud Music Library (patrz obrazek na początku) i nie bałbym się, że Apple skasuje mi wszystkie utwory i zastąpi kopiami najnowszego przeboju Biebera. Och, to jest adrenalina. Aż się spociłem.

PS. Skończyłem całość, zadowolony przeczytałem od początku i nagle do mnie dotarło, że mógłbym zostać zawodowym pirotechnikiem. Szlag. Nie piszę od nowa. Zaryzykuję opublikowanie w tej postaci.