Wczoraj z przyjacielem ze snu (spotkaliśmy się! żyje! warto było mieć sen!) roztrząsaliśmy problem serii zdarzeń.
Zapewne już o tym opowiadałem, ale powtórzę. Otóż grafikiem zostałem dlatego, że moja przyjaciółka zjadła babeczkę z innej cukierni, niż zwykle. Dostała od tego wysypki i nie przyszła na zajęcia. Miałem dwie godziny wolne, które zwykle spędzaliśmy razem, zamiast tego poszliśmy do Empiku i kupiłem singiel Suzanne Vega. Pochwaliłem się nim na liście dyskusyjnej i okazało się, że singiel ukazał się TYLKO w Polsce. Godzinę później miałem 36 maili z prośbami o nabycie przedmiotu, a jeden mail przyszedł od świetnego grafika, który zgadł, że to się wydarzy, zgadł, że student trzeciego roku matematyki nie ma góry pieniędzy i zaoferował mi pożyczkę (to było przed Paypalem). Poszedłem, zobaczyłem studio grafika zapchane książkami, dostałem wściku, zostałem zdecydowanie za długo, bo nie łapię hintów, że on chciałby iść do domu i powiedziałem mu, że zawsze chciałem być grafikiem. Tydzień później zadzwonił telefon i grafik spytał, czy chciałbym zostać asystentem kogoś innego. Ktoś inny okazał się być wykładowcą ASP. Zostałem grafikiem. Do tej pory zdawało mi się, że to cała historia.
Ale ta historia rozciąga się w obie strony, co zrozumiałem wczoraj. Gdyby anonimowa osoba w wytwórni nie zadecydowała, że singiel ukaże się tylko w Polsce; gdyby Suzanne Vega nie miała dwóch przebojów, „Luka” i „Tom’s Diner”, dzięki czemu nie ukazałoby się jej best of; gdyby postanowiła jednak zostać poetką, a nie śpiewać – nie byłbym zapewne grafikiem. Teraz w drugą stronę: gdybym nie był grafikiem, nie dostałbym świetnej pracy w Amsterdamie; gdyby nie ta praca, nie miałbym wypalenia zawodowego; gdyby nie to, nie dostałbym antydepresantów, które wywołały hipomanię; gdyby nie hipomania, nie zostałbym kowalem i nie poznał Josa; gdybym nie poznał Josa, nie zbliżałbym się do rocznicy ślubu.
Tym sposobem fakt, że Suzanne Vega nie została poetką spowodował, że zbliżam się do rocznicy ślubu.
Więcej o koncepcie ørlog w następnej notce. Powyżej piosenka, która jest winna temu, że wziąłem ślub z Josem.