Miłość po 37-tce

Jak na bloga o takim tytule nader rzadko wspominam o swoim życiu osobistym… Życie osobiste tymczasem się toczy, choć może bardziej na miejscu byłoby stwierdzić, że rozstawiło namiot, rozpaliło grilla i rozkoszuje się urokliwą pogodą. (Powiedzmy, że moje życie osobiste jest gdzieś w Australii.)

Zamieszkaliśmy razem ze Zbrojmistrzem. Moja pierwsza próba współmieszkania wyglądała tak, że w wyniku depresji i jej różnych objawów Szacowny Eks-Małżonek wprowadził się do mnie, żeby mnie nie zostawiać samego i już jakoś tak zostało. Druga jest owocem dyskusji i przemyśleń i udaje się szokująco dobrze. Z rzadka Zbrojmistrz wykonuje coś, co nazywamy „mamowaniem”, tzn. wie Lepiej, gdzie powinna wisieć chochla lub jak się zmywa garnek (tu dygresja: Holendrzy nie spłukują płynu do naczyń. Gorzej. Nalewają gorącej wody z płynem do zlewu i myją w tym wszystkie naczynia, po czym odstawiają je — kapiące pianą — na suszarkę. To naprawdę nie jest wyjątkowy pomysł Zbrojmistrza, ten naród tak ma. Z drugiej strony rosną wyjątkowo dorodni i długo żyją, więc najwyraźniej to nie zabija. Ja jednak zmywam naczynia po swojemu i to Zbrojmistrz musi dopasowywać się do moich dziwacznych zwyczajów, zgodnie z którymi marnuje się mnóstwo wody na — pffft — płukanie naczyń. Koniec dygresji). Na ogół mamowanie odnotowuje sam i zaczyna się z siebie śmiać, czasami muszę mu na to zwrócić uwagę.

Od chwili zamieszkania razem pokłóciliśmy się raz. Kłótnia trwała 15 sekund i poszło o to, czy ja umiem dodawać zagęstnika do sosów, czy też alibo nie. (Przegrałem — dodawać umiałem, ale nie zwróciłem uwagi, że tej trutki są dwa rodzaje i drugi — który wziąłem w dłoń swą szlachetną — dodaje się inaczej.) Więcej nam się jakoś nie udało. Sam przewidywałem, że będziemy się żreć o sprzątanie, ale jak się okazuje obaj mamy do tej czynności podobne podejście (dość luźne), więc generalnie sprząta i zmywa ten, któremu bałagan w danej chwili przeszkadza.

Jak na człowieka, który zdaje się 12 lat spędził mieszkając samodzielnie Zbrojmistrz jest mistrzem kompromisu, co ułatwia fakt, że na ogół obaj chcemy tego samego. Ja zaś odkryłem u siebie zachowania mojej rodzicielki — pasywno-agresywne milczenia i trzęsienie się bródki — a z chwilą odkrycia żwawo przystąpiłem do tłuczenia ich łopatą po łbach i trucia muchozolem. Wygląda na to, że przez te 37 lat czegoś się nauczyłem, a mianowicie tego, o czym już wcześniej pisałem — jeśli w naszych kłótniach ważne jest to, kto wygra, a kto przegra, równie dobrze możemy się rozstać natychmiast. W kłótniach ważne powinno być jedno — ich jak najszybsze zakończenie w jak największym stopniu satysfakcjonujące obie strony. (Naszą kłótnię o sos zakończyło moje stwierdzenie „potem pogadamy, głodny jestem” i zjedzenie sosu, tudzież tego, co w nim pływało.)

Tak więc mieszka nam się doskonale, kochamy się nadal — a za miesiąc trzecia rocznica spotkania — i gdyby nie moja choroba, naprawdę nie byłoby na co narzekać. No, może pominąwszy drobny fakt, że zepsuł mi się komputer, a kiedy próbowałem odzyskać dane z kopii zapasowej, owa również się zepsuła. Aktualnie zgrzytając zębodziurkami testuję backup w chmurze, chociaż nie wierzę chmurom i wcale nie chcę im dawać swoich danych. Z drugiej strony aktualnie w dyski twarde też nie wierzę…

Na koniec zaś pochwalę się nowym teledyskiem, bo tu go jeszcze chyba nie było, a ładny jest moim skromnym zdaniem.