Mam nadzieję, że przyciągnąłem Waszą uwagę i blog pobije wszelkie rekordy odwiedzin.
Zjawiskiem Tindera zajęli się ostatnio Marta Gołębiowska i Marcin Brzozowski. Osobiście Tindera nigdy nie używałem, ale z uwagi na to, że gejowskie lobby wszystko wymyśla najpierw, mam za sobą doświadczenia z Grindrem, Scruffem, Growlrem i Gayromeo. Trzy pierwsze to typowe apki telefoniczne, ostatnie to portal. Opiszę je – z punktu widzenia Amsterdammersa, oczywiście.
Wydaje mi się, że notka jest SFW, chyba, że ktoś jest BARDZO zdesperowany i wygłodzony, albo ma naprawdę dziwne fetysze.
Na Grindrze generalnie bywają ludzie młodzi, niesympatyczni i posiadający tylko jedną potrzebę, tzn. czasami dwie, bo i top i bottom. Zdarzyło mi się poznać dwie ciekawe osoby – jedną był Ray (tak, spotykałem się z chłopakiem imieniem Ray), a drugą był niejaki DJ, po którego odsyłam do archiwum i w sumie statystycznie wyszło średnio na jeża. Na Grindrze królują zdjęcia bezgłowych ciał – nie, żeby martwych, po prostu uczestnicy wolą się chwalić wydepilowanymi, wyrzeźbionymi ciałami, nie zawracając, eee, głowy widokiem, eee, głowy. Z doświadczenia wiem, że część z nich po prostu nie interesuje się nikim, kto nie spędza tej samej ilości czasu na siłowni, dobieraniu diety i czytaniu o sterydach, a część ma twarze, którym ogromnie pomaga założenie na głowę papierowej torby.
Na Grindrze jest też najwięcej osób, których nie trawię nieważne, jak by nie były piękne, mianowicie umieszczających sobie w profilach frazy „no blacks no asians no fats no fems”. Zdaję sobie sprawę, że można preferować blondynów i nie interesować się niczym innym, jednak osobiście uważam, że „szukam blondynów” brzmi lepiej niż „no blacks no asians”. Z doświadczenia również – osoby piszące „no fems” lub „masc only” wyglądają na ogół jak nieudane drag queens i najczęściej pochodzą z Europy Wschodnio-Środkowej, nie wiem, dlaczego.
Przykładowa konwersacja z Grindra: napotkałem całkiem interesującego pana, miał zdaje się 32 lata (jak na Grindra to staruszek), już mieliśmy się spotkać, kiedy napisał mi:
„Nie mogę się doczekać, nigdy wcześniej nie seksiłem się z tłuściochem”.
Zdaje się, że to miał być komplement, ale przypadkiem go zablokowałem i nigdy się nie dowiedziałem, jak bardzo spodobałby mu się seks z tłuściochem.
Growlr i Scruff to aplikacje z targetem – Growlr nieco bardziej misiowaty, Scruff nieco bardziej brodaty. O wiele częściej pojawiają się tu zdjęcia twarzy, co więcej wiele z nich jest uśmiechniętych. Za pomocą Scruffa udało mi się zaaranżować kilka naprawdę przyjemnych randek, a za pomocą Growlra przeprowadzić wiele ciekawych konwersacji. Jakoś tak jest, że osoby ze Scruffa lubią kontakt twarzą w twarz, a te z Growlra rozmawiają chętnie, ale gdy padnie pytanie „to gdzie i kiedy” nagle okazuje się, że nie mają czasu NIGDY. Ewentualnie po prostu zapada martwa cisza, a po kilku tygodniach pan odzywa się ponownie w stylu „no hejka, co u ciebie”.
Przykładowa konwersacja z Growlra, którą zapamiętam do końca życia:
on: widzę, że lubisz fetysze 🙂
ja: no lubię, owszem 🙂
on: ja lubię naprawdę ekstremalne, co Ty na to?
ja: zależy, co to są fetysze ekstremalne?
on: najbardziej to mnie kręci kazirodztwo, ale lubię też scat
(Sami sobie sprawdzajcie, co to jest scat, kazirodztwo pewnie rozumiecie bez sprawdzania.)
Za pomocą Scruffa poznałem niejakiego Guido, który przypadkiem przyczynił się do mojego kowalstwa. Oprócz tego, że był diabelnie przystojny i uważał, że ja również taki jestem był też grafikiem z wypaleniem zawodowym (jak ja w tym czasie) i pokazał mi swoje portfolio. Było fantastyczne, a w pewnym momencie doszliśmy do czegoś dziwnego, co okazało się płotem.
– Zaprojektowałem w Ilustratorze, a wykonał kowal – powiedział Guido.
Rzuciłem coś w stylu „zawsze mnie ciekawiło kowalstwo”.
– To do niego napisz – odparł interlokutor – udziela kursów.
I w ten właśnie sposób poznałem Svena de Langa i po raz pierwszy w życiu wziąłem do ręki młot kowalski.
Najciekawsze jest mimo wszystko Gayromeo. Za pośrednictwem tego portalu nawiązałem jeden związek (z Wikingiem), kilka przyjaźni, kilka niezobowiązujących znajomości i kilka jednorazowych spotkań. Drogą prób i błędów nauczyłem się rzeczy następujących:
– nie ma sensu pisanie na profilu rzeczy negatywnych („rasistów, prawaków i wyborców Wildersa proszę o nieodzywanie się…”), ponieważ ludzie sympatyczni poczują się odepchnięci negatywizmem, a niesympatyczni nie czytają.
– nie czytają, nawiasem mówiąc, NICZEGO, łącznie z kategoryczną informacją, że nie używam narkotyków i używam prezerwatyw
– jeśli na zdjęciu nie ma głowy, interlokutor jest: 1. księdzem 2. politykiem 3. żonaty 4. Polakiem, Rosjaninem lub muzułmaninem
– nigdy nie należy zgadzać się na spotkanie natychmiast, ponieważ istnieje bardzo duże prawdopodobieństwo, że piszący jest pod wpływem np. metamfetaminy.
Wypracowana latami technika, jaką stosuję, wygląda tak: po pierwsze primo, jak wspomniałem, nigdy nie mogę się spotkać natychmiast (nawet jeśli siedzę sam w domu i oglądam w TV program „Patrzcie, Jak Schnie Farba”). Po drugie primo, zaczynam konwersację od dowcipu – a poczucie humoru mam specyficzne – i sprawdzam reakcję. Osoby, które się obrażają, nie odpowiadają lub po prostu odpisują bardzo poważnie „aaaleee jak to że ten góral nie widział koniaaaa?” – won. Mój profil bardzo wyraźnie informuje, dużymi literami, że nie reaguję na wiadomości od osób nieposiadających twarzy lub przysyłających mi zbliżenia członków, chyba, że członki są nadzwyczaj ciekawie zdeformowane. Oczywiście, ponieważ ludzie nie czytają, robią to i tak, ale wtedy mogę ich z czystym sumieniem zignorować.
(Nie, nie umawiam się na randki zbyt często…)
Zdjęcia zmieniam w zależności od nastroju. Bardzo szybko oduczyłem się fotoszopowania, ponieważ zdarzyło mi się zbyt wiele spotkań z osobami, które do swoich zdjęć były, powiedzmy, odrobinę podobne w odpowiednim oświetleniu. Własna reakcja na ten typ spowodowała, że postanowiłem nigdy nie zrobić tego komuś innemu. Generalnie nie chwalę się psipsiurkiem i pupunią, ponieważ jestem zdania, że te części ciała posiada właściwie każdy mężczyzna. W ostatnim okresie na Gayromeo umieszczam wyłącznie zdjęcia z kuźni i jeśli pominąć fakt, że mój profil jest chwilowo nieaktywny, zdziwilibyście się, jak wielu facetów można wyrwać nie pokazując żadnej części ciała oprócz twarzy i wytatuowanej łapy trzymającej duży młotek.
Przykładowa konwersacja – z bardzo pięknym Włochem, który mieszkał z mężem, ale mąż chodził do pracy, a Włoch miał dużo czasu:
on: mam kolegę i lubimy bardzo ostre S/M, jako masterzy
ja: wchodzę w to
on: ale pasuje ci werbal?
ja: co to jest werbal?
on: będziemy ubrani w mundury nazistowskie, a ty będziesz Żydem i będziemy cię zjebywać i wysyłać do gazu
(nawiasem mówiąc, kolega miał na profilu napisane, że pochodzi z Izraela)
Na koniec opis najgorszych randek, jakie mi się w życiu przydarzyły.
Pewnego dnia spotkałem się z drugim grafikiem. Zarabiałem nieźle, ale sądząc po mieszkaniu nie tak nieźle, jak on, rozglądałem się w zachwycie, podziwiałem gust muzyczny i tak dalej. Odebrał mnie z pracy, czułem, że telefon wibruje w kieszeni, ale spieszyłem się, żeby skończyć i lecieć do absztyfikanta. Wylądowaliśmy w łóżku, zacząłem robić to, co miałem za zadanie robić, po czym dżentelmen zaczął płakać i wołać „mama, mama”.
Odrobinę mnie to zdeprymowało.
– Wszystko w porządku? – zapytałem troskliwie.
– Ee, no jasne? – odparł tonem, który wskazywał, że mam halucynacje.
Kiedy wróciłem do wykonywania czynności, a on wrócił do płaczu i wołania „mama”, niestety odnotowałem zanik zainteresowania dalszym zbliżaniem, ubrałem się i udałem do domu. Po drodze zauważyłem, że gdy czekał na mnie pod pracą, wysłał mi 134 SMSy o identycznej treści.
Innego dnia napotkałem na gumnie pacjenta, który, tak się składało, był trenerem fitness. Przesyłane mi zdjęcia wyglądały… interesująco, nie brzmiał jak osoba o IQ stołka, umówiliśmy się więc cnotliwie na film. W roli filmu wystąpił „Seks w wielkim mieście”, który w zasadzie już widziałem, ale mogłem się poświęcić i obejrzeć go jeszcze raz – w takim towarzystwie! Oczyma wyobraźni widziałem, jak trzymamy się za rączki, albo zgoła nieśmiało dotykamy udami, po czym dotarłem do kina i przystąpiłem do rozglądania się. Nie widziałem nikogo, kto odpowiadałby obrazowi zapamiętanemu ze zdjęć, dopóki nie przytoczyła się do mnie kuleczka wzrostu metr sześćdziesiąt i nie pochwaliła, że właśnie „buduje masę”. Budowanie polegało na tym, że miał przy sobie pudło popcornu większe niż moje mieszkanie, a sądząc po okrągłości kształtu budował masę już od dłuższego czasu. Zanim zdążyłem wymyślić elegancki sposób na zapytanie, ile lat temu powstały zdjęcia, które mi wysyłał, Romeo oświadczył:
– Kilku moich przyjaciół jeszcze nie widziało tego filmu, więc przyszli ze mną.
Po czym przedstawił mi trzech Hiszpanów.
Cały film panowie spędzili z ożywieniem rozmawiając po hiszpańsku i ignorując moją obecność, ja zaś z natężeniem myślałem nad tym, jak się urwać z grupowej randki z Misiem Kuleczką i jego przyjaciółmi. Wymyśliłem: trwało albo Euro, albo inny World Cup, w każdym razie grano w piłkę. Po zakończeniu filmu podziękowałem za tak miłe i przyjemne doświadczenie, z żalem dodając, że jestem OGROMNYM fanem futbolu i niezbędnie muszę się natychmiast oddalić, aby obejrzeć mecz. W drodze do domu kupiłem butelkę Chardonnay, wieczór spędziłem oglądając „The L Word” i ciesząc się doświadczeniem, które będę mógł opowiadać wnukom.
Na tym zakończę, choć temat można ciągnąć tygodniami. Jednak jeśli macie ochotę podzielić się ze mną swoimi przemyśleniami z używania Internetu do randkowania lub opisać najgorsze doświadczenia, koniecznie to zróbcie, bo nie może być tak, żebyście Wy się ze mnie śmiali, a ja z Was nie. 🙂
Zdjęcie pochodzi z mojego profilu na Gayromeo. Seksi?