Trzy recenzje

Książkę Allie Brosh “Hyperbole And A Half” zjadłem na trzy kłapnięcia paszczą. Jeśli podobał Wam się blog, spodoba Wam się książka. Jest ona rozwinięciem bloga — więcej poczucia humoru Allie Brosh, więcej przygód Helper Doga i Simple Doga, więcej moich ulubionych przygód z dzieciństwa autorki.

Poczucie humoru Brosh jest specyficzne i dość typowe dla depresantów. Po angielsku nazywa się to self-deprecating i prowadzi do licznych problemów w dorosłym życiu, jak np. zostawanie zawodowym komikiem i przyciąganie na występy tłumów. Do humoru tego typu łatwo się odnieść każdemu, kto kiedyś miał mdlące uczucie, że nie jest do końca doskonały (tak więc Korwinowi się nie spodoba). Nam, odmieńcom, “Hyperbole” wchodzi doskonale, tak samo, jak kiedyś pierwsza “Bridget Jones”.

Skoro mowa o Bridget, ukazała się trzecia część jej dzienników i w odróżnieniu od Allie Brosh, nowe dzieło Helen Fielding czyta się ciężko. Nie dlatego, że jest napisane zupełnie inaczej niż poprzednie dwie części, albo — że Bridget zmieniła się na gorsze. Jest naprawdę źle: Bridget nie zmieniła się wcale. Dodano jej kilka nowych atrybutów, jak np. dzieci, iPhone i Twitter, ale fakt, że jej rozwój emocjonalny zatrzymał się kompletnie 20 lat temu nieco jednak rozczarowuje.

Książka popełnia grzech kardynalny: jest kompletnie przewidywalna. Całość da się zaspojlować w stu procentach w ciągu pięciu minut. Kiedy już wiemy, że X adoptował niedźwiedzia, Y mieszka w Chinach, a Z kupił statek kosmiczny, z książki pozostaje wyłącznie poczucie humoru Fielding, które można określić mianem “charakterystycznego”. Rezultat jest taki, że nadal tej książki nie zmęczyłem, ponieważ świadomość, że potrafię przewidzieć zakończenie zupełnie nie motywuje do lektury.

Na koniec pozostawiłem “Thora: Mhroczny Świat”. Swoją recenzję napisała już Nina, ja dodam do niej kilka spostrzeżeń. Po pierwsze primo, film jest śmieszny zarówno wtedy, kiedy próbuje, jak i wtedy, kiedy nie próbuje. Po drugie primo, Hemsworth świeci klatą przez może 30 sekund, co jest wielkim rozczarowaniem, jako, że jego klata stanowi jeden z najjaśniejszych elementów filmu. Po trzecie, Natalie Portman w kluczowej scenie mdleje bez żadnego innego powodu, jak tylko ten, że jest wszakże kobietą, a kobiety mdleją. WTF, scenarzyści, WTF.

hammerfail

Poziom WTF w “Thorze MŚ” jest zresztą wysoki. Całość obija się, jak wspomniała Nina, o Aether, który na moje oko jest latającym sokiem malinowym. Sok ów jest też bronią masowego rażenia. Skoro mowa o broniach masowego rażenia, bóstwa nordyckie zamieszkałe w Asgardzie oraz Czarne Elfy z Svartalfheim również posunęły się technicznie, wynajdując laserowe włócznie, drony, statki kosmiczne, holo-projekcje i tym podobne bomby neutronowo-magiczne, jednak z nieznanych powodów w Asgardzie w ramach oświetlenia wciąż używa się ognia (jako piroman akceptuję, ale brak konsekwencji bóstw jednak mnie zastanawia), a jako podstawowej broni w przypadku najazdu kosmitów — mieczy.

Thor-A-Dark-World-2

Kostiumy w filmie są świetne, z wyjątkiem Thora, który jest ubrany w to, co dawno temu wymyślił Marvel. Czyli w czerwony płaszcz (piękny) oraz gumowy kombinezon (WTF) z klapką dla ptaszka i sześcioma świecącymi sutkami, które — cóż pocznę — zmuszają mnie do myślenia o krowach. Statki kosmiczne i drony są przepiękne, wykonany głównie ze złota Asgard też, mroczna planeta Svartalfheim też i wszystko to ma z mieczami i magicznym młotem wspólnego konkretnie nic. Wizualnie “Thor MŚ” stanowi coś jakby filmową interpretację pizzy ze wszystkimi dodatkami zmiksowanej z sałatką owocową.

Na koniec zostawiłem sobie gwałt na Asatru, czyli co Marvel i scenarzyści zrobili z religii nordyckiej. Naprawdę dobrze i szczegółowo rozpisał to nieoceniony Dr Karl E. H. Seigfried na swoim blogu, ja powiem tyle — bogowie nordyccy NIE są w rzeczywistości skrzyżowaniem chrześcijańskiego Boga, Zeusa i Ateny oraz balu przebierańców. To, że Odyn bywał nazywany Wszechojcem nie oznacza, że jest Bogiem Ojcem the Wszechmogącym z Biblii. To, że Thor bywał nazywany bogiem grzmotu i pioruna nie oznacza, że jest lekko przygłupim właścicielem latającego młotka (niekiedy brakowało tylko, żeby puścił bąka i żebyśmy usłyszeli głośne uderzenie pioruna). Najtrudniej jest wytłumaczyć, co właściwie zrobiono z Lokim, ponieważ Loki jest najzwyczajniej w świecie bardzo skomplikowaną postacią — nie do końca bóstwem, nie — diabłem, nie — przystojnym i dowcipnym Angolem rzucającym kąśliwymi złośliwościami w stronę nudnego Thora i jego równie nudnych kumpli. W filmie Loki został uproszczony do kalki Alexis z Dynastii.

“Thor MŚ” dla wyznawcy Asatru jest mniej więcej tym, czym dla chrześcijanina byłby “Jezus 2: The Powrót of Jezus”, w którym Jezus grany przez Gerarda Butlera z czasów 300 uzbraja się w bazookę, jego niezawodni kumple św. Piotr i Paweł (Jason Statham i The Rock) łapią laserowe włócznie i przy pomocy teleportacji zapewnionej przez Wszechmogącego (Ian McKellen) ratują Marię Magdalenę (Anne Hathaway), przetrzymywaną przez Diabła (John Hurt) w Piekle (redakcja Vogue). Wszystkie niezgodności z Biblią wyjaśnia się podróżą w czasie, ewentualnie wypala laserową włócznią. Pod koniec filmu następuje plot twist, gdy okazuje się, że św. Piotr był nawiedzony przez demona, którego wypędza zeń zabawny egzorcysta-owadolog (Stefan Niesiołowski), lecz po ostatniej scenie, w której Jezus w ostatniej chwili przytłukuje Diabła do ziemi olbrzymim płonącym krzyżem, obserwujemy malowniczo zapadające się piekło, udaje się uratować ludzkość, a Jezus i Maria Magdalena razem odlatują do nieba, aby zasiąść u boku Wszechmogącego.