Uprzejmie donoszę, chociaż się brzydzę…

…tu dzieją się rzeczy dosyć straszne. Triggery po „czytaj dalej”.

Przez dłuższy czas postrzegałem siebie jako „ja” i mój „mózg-dupek”. Mózg-dupek wygląda tak:

(Sarah Anderssen, „Sarah’s Scribbles”)

W ostatnich miesiącach do mózga-dupka doszlusowało ciało-dupek. Bolą mnie plecy, o tym wiadomo. Od dyskinezji późnej skaczą mi powieki, konwulsyjnie mrugając raz-raz-raz-raz-raz niezależnie od otoczenia, wykonywanej czynności lub oświetlenia. Serdecznie zachęcam do próby zaśnięcia z mrugającymi bez przerwy oczkami. A dwa tygodnie temu pojawiła się nowa atrakcja, którą nazwiemy Nie-Przepukliną.

Najpierw objawiła się bez większego szumu. Od początku roku schudłem już 16 kg, toteż nie zdziwiło mnie jakoś specialnie, gdy nagle domacałem się blizny pooperacyjnej z 1992. To znaczy – zdziwiło o tyle, że nie przypominałem sobie, żeby była taka twarda i jakby… ubita w sobie. Pośrodku wystaje z niej jakby guzek. Dłuższe zastanowienie i konsultacja z Josem zadziałały tak, że wybrałem się biegusiem na USG, a potem z powrotem do lekarza, zadręczając się myślą, że ZARAZ UMRĘ. Po czym bum tralala chlapie fala: nie mam przepukliny. Pan doktor zdiagnozował mi zapalenie mięśnia, pokiwał głową, że kiepski mam rok i wysłał do domu z receptą na tramadol, czyli tramal.

Zdołowałem się, ponieważ przepuklina ma, że tak powiem, deadline. Z wyjątkiem oczywiście komplikacji dokonuje się operacji, po operacji zdrowieje 10 dni, a po 10 dniach można robić, co się chce. Nietypowe zapalenie mięśnia będzie sobie zdrowiało, ile zechce, na lek może w ogóle nie odpowiedzieć i ogólnie stanowi dla mnie dodatkowy, bezsensowny sygnał bólowy do mojej kolekcji.

Po spożyciu pierwszej pigułki wpadłem najpierw w głęboką depresję. Potem w nadmiar złej energii, wyróżniającej się. np. obsesywnym myśleniem o pewnym ostrym przedmiocie. Potem depresja wróciła, ale obsesja nie odeszła, napędzały się nawzajem. Plecy przestały boleć, ale nie-przepuklina dawała dalej. Na dyskinezję wpływu nie odnotowano żadnego. Napisałem wystraszonego maila do psychiatrki, która odpisała, że tramadol się z dwubiegunówką nie kłóci. Mi się kłóci i co teras lewagi? Wziąłem drugi i zrobiło się tak źle, że postanowiłem zadziałać nietypowo. W Internecie wyszukałem sobie gatunek ziela, które pomaga na ból, paranoję, depresję i myśli różnego rodzaju, pojechałem, nabyłem drogą kupna, po czym spożyłem, kiedy już sobie przypomniałem, jak działa mały bong. Problemy znikły.

Jak bum cyk cyk. Zdaję sobie sprawę, że medyczne marihuanen jest wśród większości moich znajomych powodem do niewybrednych żartów. W moim jednak przypadku różnica bez i z jest różnicą między gapieniem się na bardzo ostry przedmiot i wizualizowaniem, co sobie z nim zrobię; przygotowywaniem listy osób, którym trzeba zostawić jakoweś notatki, a potem rozważaniami na temat treści owych notatek. Z ziołem zaś spędzam dzień, owszem, nader mało kreatywnie, głównie na jedzeniu i czytaniu głupot, niemniej jednak NIC mnie nie boli, mogę siedzieć jak chcę, nie muszę usypywać kopy poduszek. Gdyby to miało potencjał długotrwałego rozwiązania, byłoby super, ale ani zioło, ani tramadol na bazie opiatów nie są rzeczami, od których chcę się uzależnić.

Pani psychiatrka informację o jaraniu przyjęła z wielkim brakiem zainteresowania, zaciekawiło ją jednak to coś, co nie jest przepukliną. Zadzwoniła do mojego doktorka rodzinnego, który przyznał jej się, że nie wie, co to, więc powiedział mi byle co, żebym sobie poszedł. Pani doktór dodała sobie chroniczny ból pleców, nowy ból w podbrzuszu, skaczące powieki i ogólną dwubiegunówkę i wyszło jej, że mam prawo być roztrzęsiony i myśleć głupoty nawet bez tramadolu. Tak więc dołączyła mi lorazepam celem sprawdzenia, czy zmniejszy mi się stopień nerwowości (jej teoria jest taka, że moje nerwy nie wyrobiły i przełączyli się w tryb jałowy – w tej chwili nie posiadam żadnych uczuć, myśl o wpadnięciu pod samochód wydaje mi się zachęcająca, otrucie się lekami nie, bo wiem, że na ogół kończy się obudzeniem w szpitalu bez nerki). Hm. Na razie jestem przez cały dzień śpiący.

Tak więc w tej chwili postrzegam siebie jako trzy istoty: wredne ciało, wredny mózg i ja. Te pierwsze w ogóle nie słuchają, co się do nich mówi i robią sobie, co chcą. Ta trzecia, ja, rzuca się od jednej ściany małej klatki do drugiej, skowycząc o wypuszczenie.

 

Poza tym zacząłem mieć serdecznie dosyć bycia dobrym chłopcem. Umowa, której w zasadzie nigdy nie podpisałem, ale chyba oczywista, wyglądała tak:

  1. Pojawia się jakieś uszkodzenie lub choroba
  2. Wrzucamy w otwór gębowy różnorakie leki
  3. Profit

Owszem, odnotowuję, że wygłupiłem się nie podając, jak długo będziemy owe leki wrzucać. Niemniej jednak moje ciało zawsze było czymś w rodzaju samochodu, samochód się zaciera, albo bucha z niego para, przyciągamy go do warsztatu, po trzech dniach jest gotów do odbioru. A tu nagle wtem: mojego samochodu nie da się naprawić już od roku, podczas prób naprawy pojawiło się kolejne uszkodzenie, a dodatkowo kierowca ma uciążliwe myśli samobójcze i nie do końca bezpiecznie jest go sadzać za kółkiem, bo diabli wiedzą, co wymyśli.

Niczego mądrego, o Islandii czy nie, chwilowo nie piszę. Po jaraniu nie mogę się skupić (nie mogę się skupić też na ostrych przedmiotach, byle inna myśl przyfrunie i już rozważam np. jak piękne są nasze świece). Przez mogę się skupić laserowo tylko na tym, jakie mamy w domu przedmioty nadające się do wiadomego wykorzystania. Jos i mój sponsor z NA wiedzą, co się dzieje, uaktualniam ich na bieżąco. Teraz wiecie i Wy.

No więęęc wracam do dobrego chłopca. Chłopiec ma w dupie kierowanie się poradami doktorów, ponieważ nie otrzymuje w zamian niemal nic. Owszem, fajnie jest być na lamictalu, chociaż wyklucza on kompletnie picie alkoholu. Na tym zalety właściwie się kończą. Od proszku na ból ciała boli dusza. Od proszku na ból duszy chce mi się spać. (Dużo ostatnio sypiam w ciągu dnia, dzięki temu wieczór nadciąga prędzej.) W aptece zapomnieli mi zamówić rozluźniacza mięśni, którego nie wolno odstawiać z dnia na dzień, więc czeka mnie withdrawal. Na miejsce tramadolu pan doktor zasugerował mi ibuprofen i dopuściłbym się aktu przemocy, gdyby nie to, że z bólu byłem nieco niemrawy.

Mam podobno pękniętą chrząstkę w kręgosłupie. Chrząstka zahacza o nerw i wysyła mi bezsensowne sygnały, że coś mnie boli w plecach. Organizm przybiera pozycję, w której w tym miejscu nie boli, po czym naciąga sobie coś innego. Powtórzyć przez rok.

Szczerze mówiąc, mam trochę tej planety dosyć. I to mimo faktu, że dostałem dzisiaj 2 koszulki z Ragnarem i ciągle mam nadzieję na „3D And The Art Of Massive Attack” od kogoś sympatycznego na urodziny. Jest mi źle i narzekam. Czy może mi pobyć źle i ponarzekać? Dziękuję *kłania się, na wszelki wypadek nie słuchając odpowiedzi*.

Fotka: mam ochotę się tak znowu ufarbować, bo kiedy mi źle, dobrze mi robi oglądanie w lustrze czegoś/kogoś nowego