Wzlot i upadek mojej miłości do firmy Apple

Dzisiaj notka będzie mocno nerdowska (nie enerdowska) i okropnie długa, za co z góry przepraszam.

Po raz pierwszy Macintosha zobaczyłem na własne oczy w roku 1999. Widziałem je oczywiście wcześniej na zdjęciach i wiedziałem, że to komputery dla grafików (w Polsce ich ceny były jeszcze bardziej zaporowe, niż są dzisiaj). Model Maca, na którym dane mi było uczyć się, co to Finder, na zdjęciu powyżej. Urządzenie miało procesor o prędkości 300 MHz (prawdopodobnie w tej chwili Wasz telewizor ma szybszy), dysk twardy 6 GB (prawdopodobnie w tej chwili Wasz tablet z Biedronki ma więcej pamięci) i było niesamowite.

Przyznam się od razu do czegoś naprawdę głupiego: kiedy zaczynałem pracę jako asystent grafika, nie wiedziałem o projektowaniu do tego stopnia nic, że chciałem mierzyć wysokość strony na ekranie linijką. Taką plastikową. No bo skoro what you see is what you get… Szybko mi to wyperswadowano i nauczono korzystania z QuarkXPress oraz eksportowania plików do druku na dyski ZIP, które nazywaliśmy pieszczotliwie zipkietkami. Pojemność dysku ZIP była zawrotna, wynosiła całe 100 MB (tyle zajmuje na Waszym komputerze JEDNA płyta zgrana w niezłej jakości do MP3/M4A) i mogłem na nim zmieścić całą książkę gotową do druku.

ZIP_Drive_100,_2

 

Ale co tam zipkietki, najważniejszy był system operacyjny. Mac OS 8 wyglądał ślicznie:

MacOS81_screenshot

Do tej pory widywałem głównie Windows 95 i 98, ale szybko się przestawiłem, w czym pomagał wybitnie fakt, że pliki Maca były kompletnie niekompatybilne z pecetowymi. Chociażby czcionki – nie było takiej opcji, żeby wykorzystywać makowe czcionki pod Windows. Próbowałem otwierać pliki Quarka w domu, wychodziły z tego straszne rzeczy. Tak więc pracowałem na Macu i marzyłem, żeby mieć takie cudo w domu.

Lata leciały, ja ciągle nie miałem Maca, bo cholerstwa były okropnie drogie, aż przyjechałem do Holandii i dostałem do pracy śliczny projekt Jony’ego Ive:

Imac17pouces

Był rok 2006, na komputerze zainstalowano mi Mac OS X Tiger (albo Panther, nie do końca jestem pewny), który wyglądał ślicznie, ale okropnie się krzaczył. Moja firma w ramach pozapłacowych benefitów zaoferowała mi w prezencie komputer. Mając do wyboru Maca lub PC wybrałem PC, po czym pojawił się upgrade systemu, Mac zaczął działać aż miło, a ja plułem sobie w brodę, walcząc (i przegrywając) z Windowsami. W końcu odkryłem, co to Hackintosh, wymieniłem niektóre podzespoły i na moim domowym pececie zaczął działać Mac OS, zaoszczędzając mi siwych włosów i nerwicy. Jedynym produktem firmy Microsoft, jaki chciałem mieć, była klawiatura (tak jest do dziś). Po trzech latach firma znowu zasponsorowała mi komputer i tym razem postawiłem bez namysłu na Maca.

780px-Imac_16-9

Komputer był kosmiczny i cudowny. Do kompletu dokupiłem sobie iPhone’a 4, a później iPada 2, dwa iPody Shuffle i jednego Mini (nie naraz). Moja miłość do firmy Apple była pełna i wielka. Czułem się jak prawdziwy fanboj, minusując na gazecie komentarze androidziarzy i tym podobnych zazdrośników. Wierzyłem, ba – wiedziałem, że tak naprawdę oni po prostu bardzo chcieliby mieć iPhone, tylko ich nie stać. Aż pewnego dnia nadszedł moment, kiedy odszedłem z pracy, mój budżet przestał się dopinać i zamiast nowego iPhone’a (starego popsułem, używając go w kuźni – jak się okazuje, telefony Apple nie przepadają za brudem) kupiłem Szajsunga Crapaxy S III, najgorszy telefon, jaki kiedykolwiek miałem.

Cierpiałem okrutnie (o czym pisałem pięćset razy, więc nie będę się powtarzać). Pewnego dnia mój kumpel wymienił sobie iPhone’a 4S na 5S i dał mi 4S w prezencie. Sielanka trwała trzy dni, po czym odkryłem, że brak widgetów na głównym ekranie powoduje, że nie pamiętam o spotkaniach. Ponieważ Android potrafi wyświetlać kalendarz przez cały czas na głównym ekranie, zapomniałem o tym, że w iPhone’ach trzeba wciskać ikonkę kalendarza, żeby sprawdzić, co dziś porabiam. To był początek końca mojego romansu z Apple.

Kiedy wreszcie nadszedł czas wymienić telefon, sprzedałem Szajsunga i iPhone’a 4S i kupiłem Sony Xperię Z3 Compact. Służy mi do dzisiaj. Androida uważam za system o wiele lepszy niż iOS, mimo głupiego sposobu wprowadzania aktualizacji, dzięki któremu na dzień dzisiejszy 32% urządzeń z Androidem używa systemu Jellybean zaprezentowanego w 2012 roku. Z drugiej strony, aktualizacje iOS potrafią zamienić doskonale funkcjonujące urządzenie w przeraźliwie powolny złom (czego doświadczyłem, niebacznie aktualizując 4S), a raz zrobionej aktualizacji cofnąć się nie da. W ten sposób odkryłem, co oznacza określenie planned obsolescence: wydawanie nowej wersji systemu, która do tego stopnia utrudnia używanie urządzenia, że musimy kupić nowe. Moja miłość do Apple zaczęła się sypać.

iMaca popsułem. Posiadana przeze mnie śliczna, kosmiczna maszyna, miała głupią wadę produkcyjną: pod szkłem zbierał się brud. Nie: na szkle, tylko pod. Nie dało się go usunąć bez rozkręcenia komputera, a iMaca rozkręcić jest dość trudno. Apple pracowicie udawało, że problem nie istnieje. Kiedy po raz setny zorientowałem się, że plama na zdjęciu, którą usiłuję usunąć w Photoshopie w rzeczywistości znajduje się pod ekranem, zdecydowałem, że będziemy szukać w necie sposobu na wyczyszczenie urządzenia (gwarancja skończyła się już dawno). Sposób znalazłem, z pomocą Zbrojmistrza wprowadziłem go w życie, po czym odkryłem, że na ekranie wyświetla się coś w rodzaju glitch artu. Zdenerwowany rzuciłem się ponownie na wątek o czyszczeniu, odkryłem, że pięć różnych osób ma podobne problemy, na koniec zaś wyczytałem, że ekran należy podnieść tylko odrobinkę, bo inaczej łamie się kabelek. Ja podniosłem ekran kompletnie i położyłem go obok, oczywiście z zachowaniem pełnej ostrożności. W ten sposób mój iMac stał się ofiarą głupoty, która nie pozwoliła mi poczytać wątku o czyszczeniu dalej, niż do końca pierwszej strony.

Na nowego iMaca nie było mnie stać, bo bycie na rencie nie sprzyja kupowaniu komputerów ze znakiem jabłka. Mozolnie złożyłem więc nowego Hackintosha, który działa doskonale, jeśli nie przeszkadza Wam fakt, że usypianie komputera czasami kończy się restartem, a myszka zaczyna wesoło skakać po całym ekranie. Celem dorobienia do Hackintosha sprzedałem iPada, którego do tego stopnia nie używałem, że nie mogłem go znaleźć. iPoda Shuffle sprezentowałem Casperowi The Friendly Kowalowi, Mini używam czasami na siłowni, gdy pamiętam, żeby go naładować, bo bateria trzyma może tydzień. iPod Mini to w tej chwili moje jedyne urządzenie firmy Apple.

*

Po śmierci Steve’a Jobsa stery przejął Tim Cook. Fanboje na forum Macrumors uspokajali się nawzajem, że na pewno Steve zostawił Plan, więc przez najbliższe trzy lata nie wydarzy się nic, czego nie zaplanował. Rzeczywistość wyglądała trochę inaczej: rok po śmierci Jobsa pojawił się iPad Mini. Niby nic specjalnego, gdyby nie fakt, że Jobs powiedział, rzecz jasna przed śmiercią:

Chciałbym skomentować lawinę tabletów, które mają wejść na rynek w następnych miesiącach. […] Po drugie, prawie wszystkie wykorzystują 7-calowe ekrany, w odróżnieniu od niemal 10-calowego iPada. Zacznijmy od tego. Może się wydawać, że siedmiocalowy ekran zaoferuje 70% zysków z posiadania ekranu 10-calowego. Niestety jest to dalekie od prawdy. Ekrany mierzymy po przekątnej, więc siedmiocalowy ekran ma tylko 45% wielkości dziesięciocalowego ekranu iPada. […]

Ekrany na siedmiocalowych tabletach są nieco mniejsze, niż dolna połowa ekranu iPada. Ten rozmiar, w naszej opinii, nie jest wystarczający do tworzenia wspaniałych aplikacji na tablety.

W rok po śmierci Jobsa pracę stracił Scott Forstall, odpowiedzialny za Mac OS od 2006 roku, twórca iOS i wróg Jony’ego Ive. Forstall forsował styl designu znany jako „skeumorfizm”, gdzie ikony i aplikacje imitowały przedmioty znane ze świata realnego. Po odejściu Forstalla Ive – absolwent wzornictwa przemysłowego – zaczął projektować interfejsy. Dzięki temu skeumorfizm został niemal całkowicie usunięty z Mac OS i iOS, eleganckie tekstury skóry i papieru zastąpił kolor biały, a ikonki zmieniły się jak poniżej (disclaimer: nie wszystkie ikony są autorstwa teamu Jony’ego Ive; zdjęcie pochodzi stąd)

Screen Shot 2015-08-08 at 19.33.29

Jony Ive jest również projektantem odpowiedzialnym za nowego (o tym za chwilę) Maca Pro, którego ochrzczono pieszczotliwie „koszem na śmieci”:

New_Mac_Pro_(12093123884)

Tak, to jest komputer. Fajny, co? Kosztuje 14299 zł w najtańszej wersji.

Oglądam i śledzę keynote’y Apple od, bo ja wiem? 2010 roku. Z pasją śledzę rozwój produktów. W ostatnim czasie głównie zgrzytam zębami i cierpię. Przed śmiercią Jobsa Apple zajmowało się produkcją wysokiej jakości produktów elektronicznych, systemów operacyjnych i oprogramowania dla nich. W roku 2015 Apple zajmuje się:

  • produkcją zegarków
  • tworzeniem teledysków (np. Drake, M.I.A.)
  • streamingiem muzyki
  • posiadaniem własnej stacji radiowej (po co?)
  • pracowitym zamienianiem wszystkich interfejsów na bielsze, zaś urządzeń na cieńsze (wśród makowców funkcjonuje dowcip o Jony’m Ive – jego ulubiona fraza to „make it thinner”)
  • utrudnianiem życia osobom nie posiadającym idealnego wzroku
  • dewastowaniem bibliotek muzycznych osobom, które niebacznie kliknęły „zintegruj z iCloud” w nowym iTunes
  • ciągłym ulepszaniem aplikacji Maps, dzięki której nieuważny kierowca wjedzie do rzeki, a rowerzysta wpadnie na budynek, który według aplikacji nie istnieje
  • zmuszaniem ludzi do używania wspomnianego iCloud (wraz ze Zbrojmistrzem spędziliśmy upojnie czas na wyłączaniu integracji z iCloud na naszych komputerach i zastanawianiu się, czy bać się komunikatów typu „po wyłączeniu integracji z Twojego komputera znikną wszystkie kontakty, czy kontynuować?”)
  • produkcją komputera z JEDNYM złączem, które służy do podłączenia ładowarki, dysków zewnętrznych i w ogóle wszystkiego, bo po co komu więcej niż jedno złącze? (jedno złącze should be enough for everyone…)

Według plotek i wywiadów (w tym celuje Jimmy Iovine, którego powinno się zamknąć gdzieś w piwnicy, może w tej, gdzie PiS trzyma Macierewicza) Apple planuje zająć się też:

Czym Apple się za to nie zajmuje:

  • Macem Pro, który z wielkimi fanfarami wszedł na rynek w 2013 roku i do tej pory nie dokonano w nim żadnych ulepszeń, ale cena pozostała ta sama
  • monitorem Thunderbolt, który nie zmienił się od września 2011 i kosztuje 4999 zł (mój Asus tej samej wielkości, rozdzielczości i – moim zdaniem – zbliżonej jakości kosztuje 2299 zł)
  • nowym iTunes, który od pięciu tygodni rżnie ludziom biblioteki muzyki i nikomu to najwyraźniej nie przeszkadza
  • iPadem i iPhone – to może brzmi nieco paradoksalnie, bo we wrześniu pojawią się nowe modele, ale od czasu wprowadzenia czytników odcisków palców dwa lata temu i zwiększenia ekranu w zeszłorocznych modelach największe spodziewane zmiany w 2015 to „make it thinner” (iPad Mini ma mieć 6 mm grubości), nieco lepsza kamera, nieco lepszy procesor i Force Touch, który brzmi raczej jak Forced Idea.

Jedną z pierwszych decyzji Jobsa, podjętych po jego powrocie do Apple, było zredukowanie asortymentu. W 1997 roku Apple produkowało cztery grupy komputerów: Quadra, Power Mac, Performa i PowerBook. Każda z tych grup dzieliła się na tuzin modeli o nazwach tak zachęcających, jak Performa 5200CD, Performa 5210CD, Performa 5215CD i Performa 5220CD. Do tego dochodziły drukarki, skanery, monitory i tablety Newton. Dodatkowo poprzedni CEO, Gil Amelio, zezwolił zewnętrznym producentom na klonowanie Maków. Jobs jednym śmiałym posunięciem zakończył tę orgię kreatywności i zmniejszył asortyment do czterech wersji komputera: desktop i laptop, oba w wersjach domowej i profesjonalnej. Zwolnił również połowę pracowników firmy. W 1998, Apple zatrudniało 6658 osób (źródło: „Jony Ive – The Genius Behind Apple’s Greatest Products”). W 2014 – ponad 92 tysiące. (W 2015 więcej, bo setki nowych pracowników zajmują się generowaniem wystrzałowych playlist)

W tej chwili Apple jest najbardziej wartościową firmą (i marką) świata. Daleko, daleko za nimi plasuje się Microsoft. Może się wydawać, że hegemonia Apple jest pełna. Ale były kiedyś takie czasy, gdy najpopularniejszym serwisem społecznościowym było MySpace. Atarowcy i Komodorowcy walczyli kiedyś na noże o to, kto ma najfajniejszy komputer do gier. Potem na wszystkich komputerach chodził MS DOS, a 640 kB pamięci miało wystarczyć każdemu. Każdy biznesmen chciał mieć BlackBerry. Walkman Sony był najpopularniejszym urządzeniem do słuchania muzyki. Wszyscy używaliśmy Netscape Navigatora, z wyjątkiem niegrzecznych chłopców, którzy upierali się przy Internet Explorerze. Szajsung Crapaxy S III sprzedał się w 80 milionach egzemplarzy. Z bliżej nieznanych powodów (chłe, chłe) Samsung nie chce podać ilości sprzedanych S6 i S6 Edge, ale analitycy wyliczają, że prawdopodobna sprzedaż obu modeli to 45 milionów.

Gdyby spróbować policzyć wszystkie usługi, produkty i projekty, którymi w tej chwili zajmuje się Apple, z pewnością wyszłoby ich więcej, niż modeli Macintosha przed powrotem Jobsa w 1997. Można powiedzieć, bogatemu wolno. Tylko – po co? Apple zdobyło swoją aktualną pozycję dzięki temu, że robiło kilka rzeczy najlepiej na świecie. W tej chwili robi kilka rzeczy dobrze, kilkadziesiąt tak sobie, kilkanaście beznadziejnie, a na podorędziu czeka pięćset kolejnych pomysłów. iPhone zmiótł konkurencję z rynku, ponieważ nikt wcześniej nie zrobił niczego podobnego. iPad zmiótł konkurencję z rynku, ponieważ nikt wcześniej nie zrobił niczego podobnego tak dobrze. Apple Music to wypadek przy pracy, który najlepiej byłoby podlać benzyną i podpalić. Patrząc na śliczny interfejs Photos (to żart – Photos w ogóle nie posiada interfejsu, do tego stopnia, że po instalacji musiałem się upewnić, czy na pewno ściągnęła się cała aplikacja) jęczę cichutko, zaś Zbrojmistrz okropnie klnie, usiłując odczytać wpisy w swoim kalendarzu, wyglądające tak:

Screen Shot 2015-08-08 at 20.33.37

(Czcionki nie da się powiększyć ani zmienić, ale za to jak ślicznie biało, prawda? Zostawię miłosiernie fakt, że godzina nie jest wyrównana ani do tekstu, ani do daty, a kropka po lewej stronie NIE jest wyśrodkowana w pionie)

Kiedyś, dawno temu, Apple usiłowało podbić świat usługą o nazwie MobileMe. Steve Jobs odkrył, że usługa po pierwsze jest powolna, a po drugie czasami nie działa wcale i co nam pan zrobi. Zażądał od jednego z inżynierów tłumaczenia, co MobileMe ma w zasadzie robić. Inżynier odpowiedział, na co Jobs warknął: „Więc dlaczego, kurwa, tego nie robi?!” Jobsa nie ma i nie wróci, Tima Cooka cenię za jego wkład w promocję homoseksualizmu w świecie, ale resztka pozostałego we mnie fanboja Apple po cichutku marzy, żeby ktoś – ktokolwiek – zebrał wierchuszkę Apple do kupy, spytał o to, jak w tej chwili wygląda wizja i misja firmy, potem wywalił Ive’go za drzwi, zamknął Iovine’a w piwnicy, kopnął Eddy’ego Cue (to ten od usług) tak, żeby leciał aż do Księżyca, a na koniec spytał kogoś, CO Apple Music, Apple TV, Apple Car, Apple Watch, Apple Maps, Apple Calendar, Macbook z jednym złączem, Mac Pro z 2013 i wszystkie pozostałe twory mają robić, a na koniec wrzasnął, ale tak, żeby każdy z 92 tysięcy pracowników usłyszał, „Więc dlaczego, kurwa, tego nie robi?!”

PS. Znęcam się niemiłosiernie nad Apple Music, bo całym sercem pragnąłem, żeby było świetne. Marzyłem o pełnej integracji streamingu z moją biblioteką offline, o przechowywaniu kolekcji muzyki w chmurze, dzięki czemu mógłbym sobie ściągać na telefon w kuźni to, czego akurat zechciałoby mi się słuchać, o aplikacji na Androida która pozwoliłaby mi wykasować pełen błędów iSyncr, o spersonalizowanych rekomendacjach, dzięki którym odkrywałbym nowe horyzonty muzyczne, o eleganckim designie. Dostałem koszmarek pełen błędów, który powinien być wydany ze statusem „developer preview”, a nie jako gotowy produkt.