Życie autora

bipolar-coverJest 13 lutego, wieczór. Walczę z iTunes Publisherem, który z nieznanego powodu nie chce otworzyć formatu .epub. Aha — trzeba go przeciągnąć myszką, a nie kliknąć „open”. Pozostawiam wygenerowanie próbki książki firmie Apple i cieszę się, że jedno z głowy.

Kindle Publish okazuje się o wiele łatwiejszy w obsłudze i działa błyskawicznie. Wrzucamy wersję .mobi, próbka generuje się automatycznie, super, klik, klik, czekamy na akceptację.

Apple wyświetla książkę w iTunes Connect. Z nieznanego powodu cena ustawiona została na 39.99 euro (!!!) Błyskawicznie zmieniam ją na właściwą, czyli 3.99, are you sure you want to submit, jestem siur, klikam, ceny nadal wynoszą 39.99 EUR. Po dwóch kolejnych próbach poddaję się i wysyłam maila do supportu.

14 lutego, w Walentynki, książka jest dostępna w iBooks po właściwej cenie, podobnie, jak w Amazonie. Rozpowszechniam linki, cieszę się, wrzucam na Twittera, kilka osób re-tweetuje ku mojemu przyjemnemu zdziwieniu. Kindle pokazuje pierwsze 4 sprzedaże, aktualizowane co 10 minut. iTunes Connect pokazuje „Publisher has not reported sales”. Do wieczora Kindle pokazuje kolejne egzemplarze, a iTunes nic. Zaczyna do mnie docierać, że iTunes aktualizuje się raz na dobę i klikanie co pięć minut powoduje wyłącznie marnowanie bajtów.

15 lutego sprzedaż w iTunes: 1 sztuka! Cóż, zawsze coś, w międzyczasie stawiam stronę internetową i odkrywam, że błędem było sprawdzanie w grudniu, czy bipolarforbeginners.com jest dostępne, bo dzięki temu name.com podkupiło mi URLa spod nosa i mogę go od nich odkupić za jedyne 50 dolarów. Niech się pocałują w dupę i vice versa, mamroczę i decyduję się na www.bipolarforbeginnersbook.com. Przez resztę dnia pieszczę stronę, dopisuję, poprawiam, zmieniam, ruszam z kampanią na Facebooku, niedużą, 4 euro dziennie, wyłącznie Stany, UK i Irlandia. Postanawiam opublikować książkę na Google Books, co się w zasadzie udaje, jeśli pominąwszy fakt, że najpierw epub „się nie parsuje”, a potem, kiedy już się parsuje, Google Books wyświetla go nie wiem czemu dwa razy i nie wiem, czy to oznacza, że nabywca książki dostanie treść powtórzoną dwukrotnie, ale odmawiam wydania 4.49 dolara na sprawdzenie tego, a za darmo siem nie da.

Pewien znajomy przysyła mi maila, w którym najpierw opierdala mnie za seksizm, sugerując, że obecność na okładce kobiety oznacza, że chcę sprzedawać towar szczując cycem, poza tym ona wygląda na normalną, a nie „batshit crazy”, w następnym zaś akapicie prosi o darmowe kopie dla swoich klientów.

16 lutego otrzymuję sygnał od znajomego (dzięki!!!!), że iTunes wygenerowało próbkę książki o długości całej książki, innymi słowy ściągnięcie gratisowej próbki oznacza otrzymanie całej książki za darmo. Rwąc włosy z głowy tworzę nową próbkę ręcznie, wysyłam ją do iTunes Connect, za pierwszym razem nie dzieje się nic, za drugim próbka zostaje przyjęta, a cena zmienia się na 39.99 euro. Potwornie zgrzytając zębami odkrywam, że iTunes Publisher zmienia nie tylko pliki, ale i ceny, a jedynym sposobem zmiany cen na właściwe jest przeklikanie się przez każde z 51 terytoriów oddzielnie i zmiana ceny na właściwą. Pikanterii dodaje fakt, że w sklepie cena wyświetla się jako 39.99, ale w iTunes Connect cena jest właściwa, więc nie do końca wiem, co i po co zmieniam.

Zaczynam korektę książki polskojęzycznej — pewna urocza osoba postanowiła mi pomóc z dobroci serca i robi coś pomiędzy korektą, a redakcją. Odkrywam, że udało mi się użyć słowa „że” 12 razy w 15 linijkach tekstu, wszędzie — jako osoba anglojęzyczna — utykam zaimek „ja”, w jednym zdaniu użyłem „ponieważ” dwukrotnie i generalnie zmasakrowałem język polski na różne ciekawe sposoby. W myślach dziękuję bogom, że postawili na mej drodze życia tak cudowną korektorkę, która cierpliwie podkreśla mi wszystkie „że” i poprawia dziwaczne konstrukcje gramatyczne — czytałem i poprawiałem swój własny tekst już tyle razy, że (znowu że!) po prostu już nie widzę pewnych błędów.

17 lutego ukazuje się pierwsza recenzja „Bipolar For Beginners”, trwają prace nad tłumaczeniem na polski, pada sugestia wzięcia grantu unijnego na wydanie książeczki drukiem. Kampania Facebookowa w ogóle nie pomaga w sprzedaży, dodatkowo pojawiają się komentarze jakichś przygłupich Amerykanek — „hej Sharonisha, już my wiemy komu by się ta książka przydała, co he he?” — „no pewnie Latisha, że wiemy, he he”. Wysyłam maile do osób prowadzących blogi o dwubiegunówce i autorów książek, które sam czytałem. Rozważam tłumaczenie na niderlandzki.

18 lutego jestem już całkiem łysy, bo wszystkie włosy wyrwałem, ale to dobrze, bo gdybym ich nie wyrwał, byłyby siwe jak u prokuratora Szackiego.

(Następna notka będzie o prokuratorze Szackim.)