Użyczona noga

Pewna znajoma mi osoba użyczyła mi nogi, przedstawionej powyżej.

Nie mam tu na myśli, że postanowiłem zostać trójnogiem. Pewien tytan intelektu i ciała przysłał jej seksowne zdjęcie. Przedstawia ono owłosioną nogę. W skarpetce. Widać też majtki koloru biegunki. To cytat ze znajomej mi osoby.

Zbieram się – zachęcony wiadomościami od czytelników – do napisania poradnika o randkowaniu i związywaniu się w XXI wieku. Jednym z rozdziałów będzie oczywiście opis tego, jak się (nie) randkuje w Internecie. Spoiler: w odpowiedzi na nagie zdjęcie kuszącej i powabnej osoby nie wysyłamy nogi w skarpetce, nawet, jeśli jest to nasza odświętna skarpetka, mamy tylko jedną i nosimy ją wyłącznie w wyjątkowe okazje. Nogi dostępują zaszczytu przyodziania w odświętną odzież na zmianę i mamy zanotowane w telefonie, która stopa ostatnio była Wybraną. Z tym, że nie mamy telefonu, bo gdybyśmy mieli, to byśmy sobie zrobili zdjęcie całej osoby, a nie nogi.

(Rysować też nie umiemy. Gdybyśmy umieli, to byśmy sobie do tej nogi dorysowali resztę i udawali, że jesteśmy postacią z anime.)

Uroczyście i obłudnie oświadczam, że jeśli właściciel nogi nie zgadza się na jej publikację w środku masowego przekazu, proszony jest o wysłanie mi wiadomości. Z tym, że wtedy będzie musiał się ujawnić, a mam wrażenie, że wolałby nie.

Na portalu sympatia.onet.pl ukazał się artykuł (INFOGRAFIKA) (SLAJDY) (KLIKNIJ DALEJ) „Single w Polsce w liczbach”. (I w skarpetce.) Dzieło zaczyna się następującymi słowy:

Liberalni, wyzwoleni, nastawieni na przyjemności single? To tylko mit upowszechniany przez media! Zdecydowana większość singli za najważniejszą wartość w życiu wskazuje rodzinę, chce związku na stałe i czeka na prawdziwą miłość.

No więc szanowna Pani life coach, ekspercie i doradco, autorko Joanno Godecka – oraz równie szanowny psychologu, mediatorze i konsultancie, Pani Agato Wilska. Zawiadamiam, iż osoba, która chce związku na stałe i czeka na prawdziwą miłość nie nazywa się „singlem” tylko „osobą samotną”. Singlem jest człowiek płci dowolnej, który NIE chce związku na stałe i NIE czeka na prawdziwą miłość. Owszem, jeśli się takowa singlowi przytrafi, to może on(a) zmienić zdanie alibo nie, niemniej jednak Pań dzieło wyrąbało się na mordę w momencie, gdy na INFOGRAFICE pojawiła się informacja, że 96% singli szuka trwałego związku. Zdaję sobie sprawę, że język polski tworzy takie cuda, jak „fucking friend”, niemniej jednak zdawałoby się, że określenie singiel znane jest od wielu lat – pisałem o tym chyba jeszcze na Heteroblogasku. Jednakowoż albo słownik ewoluował, a ja nie zauważyłem, albo panie doradca i konsultant nie ewoluowały i też nie zauważyły.

Singlem byłem generalnie między związkami. Umawiałem się wtedy z różnymi panami, jeśli miałem na to ochotę, jeśli zaś ochoty nie miałem, spędzałem wieczór przed telewizorem, w barze, u znajomych na grze planszowej lub, bo ja wiem, na karaoke. Osobą samotną byłem wiele lat temu, w Polsce, zanim wynaleziono tam Bridget Jones i związki otwarte i świat gejowski dzielił się na Szmaty & Madonny. Nie te śpiewające Madonny, tylko te czekające z seksem do ślubu. Nie zmieniło się tylko to, że czekają nadal, chyba że – jak ja – wyjechali za granicę i zmienili obywatelstwo. Szukałem wtedy stałego związku. Największą trudność stanowił fakt, iż byłem wyautowany – po tym, jak zakochały się we mnie dwie dziewczyny, czego nie zauważyłem, bo nie przyszło mi do głowy, że nie umieją mi czytać w myślach, postanowiłem ujawniać swoją orientację (kocham to określenie) jak najprędzej. Większość napotykanych panów – niewielu, szczerze mówiąc – szukało „dyskretnych”, „nieafiszujących się” i „bez skojarzeń”. Ja nie byłem dyskretny, afiszowałem się jak cholera i bardzo lubiłem budzić skojarzenia. (Sprawdzić, czy w pobliżu nie ma grupy skinów.)

W tym okresie zupełnie nie umiałem randkować w Internecie. Pewne utrudnienie stanowił fakt, że nie było jeszcze Gayromeo, tylko portal Gejowo, gdzie z nieznanych mi powodów większość osób poszukiwała „drechów w jebiących soxach”. Nie spełniałem wymagań. (O! A może noga powyżej odziana jest w jebiący sox?) Ogłoszenie, które zamieściłem brzmiało – na ile pamiętam, a jak wiadomo pamięć! gdzie ona! – jakoś tak:

Długowłosy, afiszujący się i budzący skojarzenia poszukuje kogoś, kogo nie wpuszczają do Utopii.

Utopia była klubem z selekcją na osoby wystarczająco amazing, żeby mogły wejść i na niewystarczająco amazing, które spuszczało się na drzewo. Jako człowiek przekorny postanowiłem, że moja noga nigdy tam nie postanie, jednak znalazłem się tam dwa razy. Raz na koncercie Heleny Vondračkovej i raz po to, żeby udzielić wywiadu. Czekaliśmy, aż dziennikarz zadzwonił i powiedział, żebyśmy do niego wyszli, bo go nie chcą wpuścić, bo nie jest amazing. Było w tym mnóstwo smakowitej ironii. Niemniej jednak gdy podczas koncertu ktoś powiedział do mnie „przesuń się, bo mnie nie widać” (to nie był żart) uznałem, że nie interesują mnie ludzie, którzy są tak amazing, że nie wolno ich zasłaniać.

Otrzymałem jedną odpowiedź, niezawierającą zdjęcia nogi w skarpetce, spotkaliśmy się i w ten oto sposób poznałem Szacownego Eks-Małżonka. Po naszym polubownym rozstaniu stałem się Człowiekiem, Który Sam Nie Wie. W zasadzie szukałem związku, ale interesowało mnie, co innego ma do zaoferowania Amsterdam. Okazało się, że wiele różnych ciekawych rzeczy. Pewnego dnia odkryłem jednak, że jestem okropnie samotny, jest sobotni wieczór, znam wyłącznie pary heteroseksualne, głównie dzieciate i gdybym chciał znaleźć dresa w jebiących soxach, mógłbym przebierać i wybrzydzać, ale jeśli chcę, żeby mnie przytulić, to taka usługa nie istnieje.

(Autorki zapisują, mam nadzieję: nie byłem wtedy singlem.)

Dla odmiany kiedy poznałem Josa, obydwaj byliśmy singlami. Ja sparzyłem się na „związku” z DJem i wzorem Róży z „Co Ludzie Powiedzą” uznałem, że koniec z mężczyznami, oprócz pana Maślańskiego, który jest wyjątkowy, a Jos był sobie niezwiązany od 12 lat i wcale nie planował zmiany tego stanu rzeczy. Kiedyś poczuł się nieco zakłopotany faktem, że dookoła niego zawiązywały się pary, brały śluby, adoptowały dzieci i tak dalej, ale jest dość odporny na peer pressure i nie rzucił się w wir poszukiwania „związku na stałe i prawdziwej miłości”. Nasze spotkanie w ogóle nie miało być randką. Kiedy już zaczęliśmy się widywać regularnie, przez co chcę powiedzieć, że dołączyłem go do haremu, oświadczyłem, że nie poszukuję nikogo na stałe i nie chcę mieć chłopaka. Byłem wtedy singlem. (A co z tego wynikło potem, to inna sprawa.)

Właściwie jedyna ciekawa rzecz, jaka wynika z INFOGRAFIKI to wniosek: skoro 96% przebadanych szuka związku trwałego, 1% przelotnego (co to znaczy? Czy jeśli spotkałem się z kimś raz, uprawialiśmy seks, pamiętam, że był Włochem, ale nie wiem jak się nazywał, to byliśmy w przelotnym związku? Poniekąd go przeleciałem, więc zapewne tak…), a 3% jakiegokolwiek – to albo w Polsce nie ma singli, albo panie life coach i konsultant wybrały sobie niewłaściwą próbę statystyczną. Istnieje oczywiście możliwość, że odrzuciły wszystkie ankiety, gdzie nie zaznaczono żadnej odpowiedzi, ale to by było nieetyczne manipulowanie wynikami, a z pewnością osoby o tak szacownych biogramach nie mogłyby tego zrobić. Prawda?

Prawda?

*dźwięk wydawany przez ciszę*