O aborcji i syndromie ocaleńca

Nie jestem kobietą, jestem w zasadzie w wieku reprodukcyjnym gdybym akurat kobietą był, ale nie mam macicy i co nam pan zrobi. Natomiast do aborcji mam stosunek bardzo osobisty.

Mój biologiczny ojciec poderwał mamę w kawiarni. Zaczęli randkować, było fajnie, aż zaszła w ciążę. Ojciec naburmuszył się i WTEM! przypomniał sobie, że w zasadzie ma już żonę i dzieci, a rodzina jest BARDZO katolicka, więc pozamałżeńskie dzieci nie wchodzą w grę. Zaoferował mamie opłacenie aborcji. Mama się nie zgodziła. Tak więc jestem.

„Syndrom ocaleńca” to coś, czym się wali po głowie, nie wiedzieć czemu, wyłącznie kobiety. Jak można przeczytać na femina.org.pl (artykuł z 2008, ale wyskoczył mi w guglach jako pierwszy):

Ocaleniec od aborcji jest przypadkiem wyjątkowym. Znamię to noszą dzieci kobiet, które w swoim życiu doświadczyły aborcji, których rodzice „tylko” rozważali możliwość usunięcia potomstwa lub skorzystaliby z aborcji, gdyby tylko mogli lub tych, którzy zwlekali z podjęciem ostatecznej decyzji aż do momentu, gdy było już za późno.

Kobieta ma generalnie przejebane. Jeśli tylko pomyślała o aborcji, jeden raz, syndrom ocaleńca jest jak bum cyk cyk, niezależnie, czy aborcji dokonano kiedyś dawno temu, czy tylko o niej pomyślano. Syndrom objawia się tak:

Ocaleniec od aborcji nie uznaje autorytetów: przełożonego, nauczyciela, prezydenta. Zmaga się z uznaniem autorytetu Boga, przeżywa konflikt religijny, nie potrafi znaleźć celu nieufność sensu życia. Odczuwa nieufność także wobec rodziców. Ci, którzy mówią, że kochają, podejrzewani są o zabicie brata, siostry lub chęć zgładzenia samego ocaleńca. Dziecko, które nie ma oparcia w matce i ojcu, traci także zaufanie do samego siebie. Nie potrafi odnaleźć swojej tożsamości, rozwój jego osobowości jest zahamowany. Nie ma zdolności rozpoznawania własnych uczuć, wyjaśniania źródeł reakcji. Brak mu poczucia własnego sprawstwa i wewnątrzsterowności. Ocaleniec jest dręczony przekonaniem, że jego życiem rządzi przypadek, a on sam nie może o niczym decydować.

Przyznam, że autorytetu prezydenta istotnie nie uznaję. Nauczycieli miałem często wspaniałych i jak najbardziej uznawałem ich autorytet. Z Bogiem zmagałem się głównie o tyle, że w 33 1/3 RP wciskano mi owego Boga we wszystkie dziurki w ciele z ogromną nachalnością, jednocześnie informując, że Bóg się mnie brzydzi, bo jestem pedałem, oraz że wyląduję w piekle. No zupełnie nie wiem, dlaczego nie stałem się od tego gorliwym katolikiem. Rozwój mojej osobowości został poniekąd zaburzony, kiedy ojczym ukradł mamie pensję i znikł (uciekając do innej kobiety), pozostawiając ją z trójką dzieci, w tym siedmiomiesięcznym najmłodszym. Ukradł jej też wejściówkę do pracy, dzięki czemu o mało jej nie zwolniono, gdyby straciła pracę, nie wiem, co byśmy jedli. Istotnie nie miałem w nim oparcia. „Wewnątrzsterowność” pominę, bo nie wiem, co to, brzmi jak wyraz z języka niemieckiego, oni mają takie. Konstantynopolitańczykowianeczka ewentualnie.

Moim życiem rządziła – odwrotnie – myśl, że kontroluję wszystko i wielkie problemy z tym, że nie zawsze da się kontrolować ludzi, miejsca i rzeczy, a nawet własne ciało – przepukliny na przykład sobie nie życzyłem, ale im bardziej próbowałem ją kontrolować, tym bardziej się nie przejmowała. Własną religię znalazłem kilka lat temu i jest mi z nią dobrze, między innymi dlatego, że nie zawiera w sobie homofobii, a jedna z ładniejszych opowieści jest o tym, że Thor celem odzyskania swojego młota przebrany został za pannę młodą i wziął ślub z gigantem, otrzymując Mjolnir jako prezent ślubny z rąk oblubieńca (ahem).

To, że jednak mnie obchodzi fakt, że mój ojciec nigdy mnie nie chciał, uderzyło mnie niedawno i spowodowało wielki kryzys psychologiczny. O ojcu femina.org.pl wypowiada się nadzwyczaj skromnie:

Przyszła matka potrzebuje wielkiego wsparcia od swego męża, narzeczonego, który także musi pogodzić się, zaakceptować myśl, ze zostanie ojcem, co wiąże się ze zmianą stylu życia i przyjęciem odpowiedzialności.

Cóż, ojciec nie był ani mężem (tzn. mojej mamy), ani narzeczonym, o konkubinacie panie nie wspominają, a o ucieczce mężczyzny od odpowiedzialności jeszcze bardziej – ot, musi się pogodzić. Jeśli narzeczony jednak się nie pogodzi:

Brak wsparcia, strach, że nie da sobie rady, że nie będzie w stanie zaspokoić wszystkich potrzeb dziecka i wreszcie presja, pod którą może znaleźć się kobieta, prowadzą do odrzucenie dziecka przez część jej umysłu

KOBIETA. Odrzuca dziecko częścią umysłu. Mężczyzna znika z pola widzenia.

„Każda kobieta po aborcji doświadcza wieloletniego smutku i poczucia utraty” dodają skromnie autorki artykułu. KAŻDA. Jak mniemam, autorki rozmawiały ze WSZYSTKIMI kobietami na świecie, które kiedykolwiek poddały się aborcji. Dalej:

Kobiety dokonujące aborcji częściej dopuszczają się aktów autoagresji: nadużywają alkoholu, korzystają z narkotyków, szybko jeżdżą samochodem, popadają w lekomanię, dokonują samookaleczeń, 6 razy częściej popełniają samobójstwo, niż kobiety rodzące.

Co za szczęście, że moja mama nie dokonała aborcji (choć rzecz jasna syndrom ocaleńca mam i tak, bo pewnie o niej pomyślała, gdy ojciec zaoferował pokrycie kosztów). Dokonywałaby wtedy samookaleczeń i szybko jeździła samochodem, choć nie posiada ani samochodu, ani prawa jazdy. Może gdyby miała aborcję specjalnie zrobiłaby prawo jazdy, żeby móc jeździć szybko samochodem. Z narkotyków używa (niestety) nikotyny oraz kofeiny (jedna kawa dziennie). Należy jej się za to wieczne potępienie.

Na skutek aborcji cierpią nie tylko kobiety. Strata i jej skutki dotykają także mężczyzn. Brak opieki ze strony ojca, fakt, że nie dał rady zaopiekować się kobietą i ocalić swego dziecka sprawia, że nie czuje się prawdziwym mężczyzną.

No nie wiem. Kiedy miałem 18 lat, ojciec zapytał za pośrednictwem mamy, czy chcę się z nim spotkać. Potrzebowałem trochę czasu na przemyślenie tej propozycji i w końcu się zgodziłem. Mama powiedziała, że ojciec zmienił zdanie i jednak nie chce mnie poznać. Poprosiłem o przekazanie, że była to jego ostatnia szansa.

Ofiarą aborcji jest także lekarz, jeden ze sprawców. Lekarz, który nie ochrania zdrowia i życia, staje się karykaturą lekarza. Podczas każdego dokonywanego zabiegu lekarz zabija w sobie specyficzny rodzaj wrażliwości, który umożliwia mu niesienie pomocy.

Faktycznie, Chazan zabił w sobie specyficzny rodzaj wrażliwości, który umożliwia niesienie pomocy kobiecie, która ma urodzić dziecko bez części czaszki i z oczyma wypłyniętymi na zewnątrz (wiecie, o czym mówię, nie trzeba linkować). Karykaturą jest zdecydowanie. Mądre autorki!

By ulżyć osobie z syndromem ocaleńca lub rodzicom, którzy dopuścili się zabiegu usunięcia ciąży, należy zaproponować życzliwą i kompetentną pomoc

japr.dll, gdyby autorki zaoferowały mi życzliwą i kompetentną pomoc w związku z moim syndromem ocaleńca, zacząłbym w nie rzucać przedmiotami.

Cofam się nieco:

Dotyka ona także dzieci, które od swoich rodziców często słyszały przykre słowa: „ Ty niewdzięczny bachorze! Dla Ciebie wypruwam sobie żyły, a Ciebie nie obchodzi nic! Lepiej żebyś się w ogóle nie urodził!” oraz te, które rodząc się nie spełniły oczekiwań rodziców, nie są wymarzonym chłopcem lub dziewczynką, są niepełnosprawne albo upośledzone. Takie dzieci bardzo często zastanawiają się, czy gdyby ich rodzice mogli jeszcze raz zdecydować, dokonaliby aborcji.

Od ojczyma słyszałem różne nieprzyjemne słowa. Generalnie czułem, że nie jestem synem, którego chciałby mieć, ponieważ nie byłem Prawdziwym Meszczyzno, tylko grubaskiem w okularach. Nie umiałem nawet jeździć na rowerze, w piłkę i kosza grałem fatalnie. Nigdy jednak nie przyszło mi do głowy zastanawiać się, czy dokonanoby na mnie aborcji, gdyby mama przewidziała, że będę kiepsko grać w piłkę. Może wyparłem swój syndrom ocaleńca? Muszę znaleźć miejsce, gdzie otrzymam życzliwą i kompetentną pomoc.

Żarty żartami, a jednak naprawdę mam wielką traumę w związku z tym, że jedynym, czego chciał ode mnie ojciec było to, żebym się nigdy nie urodził. Jednak syndromem ocaleńca wali się po głowie wyłącznie kobiety. Co ciekawe, kiedy kobieta jednak chce dokonać aborcji, magicznie okazuje się, że to nie jej sprawa, tylko epidiaskopu (mają sukienki, może to rodzaj projekcji?), polityków płci męskiej i starszych pań, które aborcję może kiedyś miały, ale teraz raczej im nie grozi. Oczywiście w przypadku starszych pań była to Wyjątkowa Sytuacja, a teraz jest zupełnie inaczej i Wyjątkowa Sytuacja nie zachodzi. (Hohoho, „zachodzi”, jestem taki zabawny.)

Gdyby mama dokonała aborcji, nie cierpiałbym z tego powodu, bo zwyczajnie by mnie nie było. Osoba, której nie ma, nie cierpi. Dużo wycierpiałem przez ojczyma. Stosunki z mamą uregulowałem podczas terapii, o syndromie ocaleńca nie rozmawialiśmy, może dlatego, że terapii poddałem się w Holandii, otoczony Cywilizacją Śmierci. Czekam na terapię PTSD, żeby móc pogrzebać w temacie biologicznego ojca. Wiem o nim tyle, że był diabelnie przystojny (mama ma zdjęcie legitymacyjne), był hipokrytą i głupim skurwielem. Nie wiem, czy jeszcze żyje. Wiem, że mam przyrodnich braci i/lub siostry, ale nie szukam ich, bo nie chcę przysparzać im cierpienia myślą, że tatuś zdradzał mamę. Moja rodzina złożona z mamy i dwóch braci zupełnie mi wystarcza.

Popieram jak najbardziej liberalne rozwiązania dotyczące aborcji – zupełnie w poprzek Polski, w której obowiązuje „kompromis”, a niedługo zapewne okaże się, że celem do naśladowania jest Salwador. Syndrom ocaleńca nie spędza mi snu z powiek, mimo, że „Obrazy tragicznych zdarzeń przychodzą nocami, we śnie a także pojawiają się w życiu codziennym, w sytuacjach przypominających okoliczności wydarzenia- dręczący lęk, że dramat się powtórzy. Odbierają spokój, poczucie bezpieczeństwa i radość.” Nocami przychodzą na ogół głupoty, kiedyś śniło mi się, że mama hoduje w mieszkaniu tygrysa, otworzyłem drzwi, wyskoczył tygrys i objął mnie łapami. Może powinienem się go bać, bo symbolizuje Śmierć i Tragiczne Zdarzenia, ale szczerze mówiąc byłem zachwycony.

Może po prostu „I’m holding it wrong” i powinienem spróbować wyrobić w sobie syndrom ocaleńca, obwiniając za to mamę?