Bez słów.

Co powiedzieć osobie, która straciła jedyne, co trzymało ją przy życiu?

Pamiętacie być może moją przyjaciółkę Eugenię, która próbowała się zabić raptem kilka tygodni temu. Odratowano ją, pod czułą opieką męża, moją, innych przyjaciół, terapeuty i psychiatry powoli wracała do siebie. Po czym w nocy z poniedziałku na wtorek mąż nagle zmarł w jej ramionach, w ciągu dosłownie kwadransa. Najprawdopodobniej przyczyną są powikłania cukrzycowe.

Trzymam w ramionach Eugenię i zastanawiam się, co można jej powiedzieć. „Nie przejmuj się, wszystko będzie dobrze”? No chyba tak średnio. Lub zgoła wcale. Nic nie będzie dobrze. „To minie”? Owszem, minie, ale mówienie tego wprost wydaje mi się niezbyt uprzejme. Co ja mam mówić kobiecie, która dwa tygodnie temu próbowała się zabić, a teraz straciła męża? „Czasami piorun uderza dwa razy”?

Nie zostawiamy jej samej, w tej chwili zaparkowałem się na jej kanapie. Ona stara się załatwiać sprawy okołopogrzebowe. Co jakiś czas potrzebne są uściski, do których dostarczania jestem na szczęście wysoko wykwalifikowany, bary kowala dobrze się nadają do tego celu. Jutro będzie z nią ktoś inny, w piątek jeszcze nie wiadomo, możliwe, że znowu ja, jeśli mi bipolar nie eksploduje. Ale przecież nie będziemy jej pilnować przez najbliższe trzy dekady. Co jej mówić, jak ją przekonać, żeby nie spróbowała popełnić samobójstwa po raz drugi, mając do tego kolejny powód?

Dziś bez obrazka, mam alergię na tandetne świeczki.