Pisałem już o tym dwa razy (1, 2) ale mam znów coś do dodania, zwłaszcza, że mnie zapytano.
Jak wspominałem, w Holandii nie ma medycyny prywatnej. To znaczy w zasadzie jest, ale korzysta z niej bardzo niewiele ludzi, bo różni się tylko tym, że trzeba za nią płacić samemu. Z nieznanych mi powodów prywatne są wyłącznie gabinety dentystyczne, podstawowe ubezpieczenie ich nie refunduje i nie znam odpowiedzi na pytanie, dlaczego tak jest. (W tym roku jestem bogaty i wykupiłem sobie refundację 75% kosztów za 11 euro miesięcznie.)
Najdłuższy okres, przez jaki musiałem czekać na jakąś usługę, wyniósł dwa miesiące i był to niestety okres wakacyjny. Przenosiłem się z jednego szpitala z kiepskim oddziałem psychiatrycznym do drugiego ze specjalistami od dwubiegunówki i list od jednego do drugiego szpitala gdzieś zaginął. W końcu „stary” lekarz zirytował się i zaczął wydzwaniać, list się znalazł i jestem pacjentem nowego szpitala. Oczekiwanie na wizytę trwa w zasadzie tyle, ile sam uważam za odpowiednie, jeśli mam kryzys, jak ostatnio, mogę widywać terapeutkę trzy razy w tygodniu (bo pracuje trzy dni w tygodniu), w razie potrzeby mogę mieć dwoje terapeutów i widywać ich codziennie. Na koniec wizyty terapeutka pyta „to za ile się umawiamy?” i dopasowuje kalendarz do mojej odpowiedzi.