W poprzednim odcinku poznaliśmy kuca Konrada. Wdzięczne to stworzonko bajdurzy sobie bez sensu na łamach szacownego (?) pisma Rzeczpospolita, próbując uchwycić jakże istotną różnicę między singlami, a rodzinami. Kuc Konrad twardo używa przy tym określenia „te single” – na co zwróciła uwagę Nina – w ten sposób nie tylko ustawiając sobie przeciwnika, ale również go uprzedmiotowiając. „Te single” jak najbardziej istnieją. Przykład znajduje się na zdjęciu powyżej. Mówiąc o ludziach, używamy formy „ci single”, ale daleko mi od uważania, że kuc Konrad nie zna języka ojczystego – jestem przekonany, że traktuje osoby niesparowane jak podludzi z pełną premedytacją.

Single, jak wiemy, to praktycznie geje, tak więc przywdziewam mą zbroję honorowego singla (kuta własnoręcznie ze stali damasceńskiej) i ruszam z częścią drugą:

Gdyby chcieć być złośliwym, należałoby tu dodać, że kiedyś szczęśliwe single płaciły bykowe. Niech więc wystarczającą formą równouprawnienia będzie brak bykowego.

Gdyby chcieć być złośliwym, należałoby tu dodać, że kiedyś czarnoskórzy byli niewolnikami białych panów. Niech więc wystarczającą formą równouprawnienia będzie brak niewolnictwa. (W ten sposób da się załatwić właściwie wszystkie prawa wszystkich mniejszości, wszakże kobietom wolno głosować, homoseksualistom wolno nie być szantażowanymi przez SB, a Żydów nie wsadzamy do obozów. Żyjemy w świecie pełnego równouprawnienia!)

Według danych GUS w ciągu następnych trzech dekad liczba Polaków zmniejszy się o 5 mln. Z tych samych danych wynika, że ciągle istnieje bardzo silny związek między dzietnością a małżeństwem. Oczywiste jest więc, że państwo – w interesie wszystkich obywateli – powinno wspierać politykę prorodzinną. Takiej polityki jednak nie ma.

Nie do końca rozumiem, skąd pomysł, że w interesie wszystkich obywateli jest, żeby Polaków było jak najwięcej. Pan kuc nie podał źródła, więc ciężko mi polemizować ze stwierdzeniem o silnym związku między dzietnością, a małżeństwem. Niemniej jednak ja też potrafię wysysać statystyki z palca i mój palec mówi mi, że ciągle istnieje bardzo silny związek między dzietnością, a posiadaniem umowy o pracę. Analyse this.

Szczęśliwy singiel jest więc z punktu widzenia państwa kimś, czyja postawa zagraża długofalowym interesom społecznym i gospodarczym kraju.

OHO. Singlu! Zdrajco kraju i społeczeństwa! A jakie mamy dane na potwierdzenie tej tezy?

Czytaj dalej

Bardzo serdecznie witam Państwa, bardzo serdecznie. Dzisiaj w głównej roli wystąpi bliżej mi nieznany publicysta Konrad Kołodziejski, który popełnił na łonie Rzeczpospolitej niezwykle ciekawy tekst pt. „Single kontra rodziny”. Myślę, że niewiele zaspoiluję, informując, że zdaniem pana Konrada single są beee, a rodziny cacy, ALE – tyle dobra, że żal nie skomentować.

Już na początku dowiadujemy się, że:

Z singlami jest trochę tak jak – nie przymierzając – z gejami. Pożytku dla państwa z nich raczej nie ma, ale domagają się wszelkimi sposobami, aby uznać ich za szczególnie cenne dobro społeczne.

Bardzo podoba mi się stwierdzenie, że z singli i gejów nie ma pożytku dla państwa. Jak wiemy, single i geje (lesbijki nie istnieją) zwolnieni są z płacenia podatków, nie sprzątają po sobie psich kup, w święta państwowe złośliwie nie wieszają flag, a dodatkowo ciągle hajlują, twierdząc, że zamawiają piwo. A nie, to nie single, to Młodzież Wszechpolska. Czasami łatwo o pomyłkę. Ale, dzięki zrównaniu singlów z gejami, mogę z czystym sercem przejechać się po panu ałtorze – nie jestem co prawda singlem, ale skoro pożytku ze mnie również nie ma, nadam się na honorowego singla.

Ciekawy paradoks. Według różnych statystyk mamy dziś w Polsce od 2,5 do 5 mln dorosłych ludzi żyjących poza stałym związkiem (skądinąd interesująca rozbieżność w statystykach – czyżbyśmy ciągle wstydzili się przyznawać do samotności?).

O tak, wstydzimy się jak diabli, ale tylko w co drugim sondażu.

Stare panny i starzy kawalerowie przeistoczyli się w szczęśliwe single, które nie muszą dzielić z nikim życia, nie przejmują się tradycją ani opinią innych, są prawdziwie wolne. To bohaterowie i władcy nowych czasów.

Zostaw pan Jarosława Kaczyńskiego w spokoju.

Czytaj dalej

I już się zdenerwowałem. Ja coś ostatnio nerwów jestem.

Ważne to, że pani Dorota jeszcze się nie rozkręciła, a już pojechała seksizmem. Otóż to kobieta chce zakładać rodzinę, mężczyzna zaś się przed tym broni widłami i szpadlem. Jednak!!! Gdy kobieta nabierze kunsztu w stosowaniu swych Kobiecych Sztuczek (TM) jest szansa, że Stanie Na Jej i uda się założyć Prawdziwą Polską Rodzinę.

Ale, jak to mawiam, nie uprzedzajmy faktów — zobaczmy, co tam dalej pani Dorota odkryła.

Dorota przyznaje, że potrzebuje kogoś, kto patrzyłby jej głęboko w oczy, ale też zjadł tonę gołąbków, pozmywał, a potem zabrał auto do mechanika. No i kogoś, z kim można by było zajść w ciążę, bo mam 34 lata.

Brzmi romantycznie, zwłaszcza ta tona gołąbków. Chociaż mogło być gorzej, mogła zażądać tony groszku puszkowego. A potem bez wizyty w toalecie do mechanika takoż proszę won.

Zdaniem cytowanych przez autorkę mężczyzn, to właśnie ta nieszczęsna lista oczekiwań jest najbardziej problematyczna.

No bo jest. Związek nie polega na tym, że tworzymy listę zakupów, a potem egzaminujemy nieszczęsnego kandydata i wystawiamy mu punktację. Co nie znaczy, że nie można mieć jakichś tam oczekiwań, umówmy się, że każdy ma, ja też miałem. (Oszukuję tu trochę, przeczytałem dalszą część artykułu i wiem, jakie oczekiwania ma pani Dorota. Włosy na plecach stają dęba.)

Większość znanych mi mężczyzn ucieka z definicji od kobiet z checklistą, szukając przede wszystkim kobiet ładnych i dobrych. Stań się taką, wyrzuć checklistę, oczekiwania i małżeńskie aspiracje, a wtedy może dojrzysz gdzieś kogoś dla siebie – tłumaczy jeden pan. Inny kawaler pisze, że zwiewa od takich kobiet, bo czuje presję.

Moment! – apeluje Dorota. Facet pod czterdziestkę, który spotyka się z babką po trzydziestce, chyba liczy się z tym, że jej spieszno do dzieci?

Ależ pani Doroto, pani w ogóle nie na pytanie odpowiada. To, że kobieta 34-letnia chciałaby mieć dzieci przed sześćdziesiątką jest zrozumiałe, ja bałbym się raczej wymagań dotyczących mechaników i ton gołąbków (a przy okazji ciała godnego Chrisa Hemswortha). Jak pisała w pierwszym tomie przygód Bridget Jones Helen Fielding, “mama chciałaby wyłącznie Burta Reynoldsa, ale gdyby zastukał do jej drzwi, kazałaby mu wynieść śmieci”.

Jak pisze dalej autorka, nastolatki kipią nadzieją i naiwnością. A trzydziestki plus, nadzieję krzeszą na sesjach u psychoterapeuty, a po minionych związkach mają dusze poorane jak sierpniowe pole.

A po sesjach u psychoterapeuty mają wymagania, jak następuje (co powoduje, że chętnie poznałbym nazwisko psychoterapeuty, żeby wiedzieć, kogo odradzać znajomym):

Lista była długa, ale z czasem zawęziłam ją do tego, co naprawdę ważne. Dziś to: facet po trzydziestce, ponad 185 cm wzrostu (nie odpuszczę, sama mam 187 cm), spokojny (dwóch maniaków w związku to o jednego za dużo), cierpliwy (patrz wyżej), wesoły (bo humor rozładuje każdy konflikt, a życie składa się z konfliktów), odważny, blondyn (preferencja, zakładam wyjątki), pracujący w mediach, reklamie, filmie, organizacjach pozarządowych lub w służbie zdrowia (to mnie kręci, ale dopuszczam wyjątki), no i wierzący (doświadczenie uczy, że wspólny światopogląd jest kluczowy).

Jeśli po trzydziestce chcemy budować związek na tym, czy ukochany pracuje w mediach i jest blondynem, to psychoterapeuta rzeczywiście się nam przyda. Blondyn najzwyczajniej w świecie w pewnym momencie osiwieje i co wtedy — rozwód? Jeśli straci pracę w mediach, a dostanie w biurze — rozwód? Jeśli pewnego dnia odkryje w sobie pasję do skoków ze spadochronem — rozwód? Na miejscu wysokiego, wierzącego, spokojnego blondyna zacząłbym odczuwać pewien niepokój. Wszakże lista została zawężona do tego, co naprawdę ważne (choć pani Dorota pominęła dzieci, gołąbki i mechanika). Nie do końca też wiem, czy ten wierzący światopogląd tak dobrze się zgrywa z wymaganiami dotyczącymi zawodu. Czy Jezus aby na pewno mówił „kochaj brata swego, lecz rzecz jasna wyłącznie gdy pracuje w mediach lub organizacjach pozarządowych”?

Inna sprawa, że wygląda na to, że mężczyźni lepiej znoszą odrzucenia. Z powodów biologicznych łatwiej im ryzykować, niż nie robić nic – tak twierdzą psychologowie ewolucyjni. Jako przykład na potwierdzenie tej tezy Dorota po raz kolejny przytacza postać Alexa z „Kobiety pragną bardziej”.

Bo postacie z filmów to jest właśnie to, na czym należy budować nasze realistyczne oczekiwania wobec życia. Ja na przykład buduję swoje na podstawie filmu “Thor” — jedyny mężczyzna, na jakiego gotów jestem zwrócić uwagę, to nordycki blond bóg z plastikowym młotkiem, przyodziany w gumowy kombinezon z sześcioma sutkami. Zawężam swe oczekiwania do tego, co naprawdę ważne, widzicie.

Ten bowiem, jak sam twierdzi ma twardą skórę: 'podobam się dziewczynie – OK, nie podobam się – takich jak ona jest na pęczki’.

Nie wydaje mi się, żeby to miała być męska cecha. Jest to cecha osób, które nie mają kompleksów. Nie podobam się — trudno — moje poczucie własnej wartości nie zależy od tego, czy podobam się osobie X lub Y. Po tysięcznym odrzuceniu może bym rozważył podejście do życia, ale na szczęście nie muszę. Może dlatego, że nie idę na pierwszą randkę z założeniem, że spotykam przyszłego męża, wierzącego blondyna odpowiedniego wzrostu?

„Czasem mężczyźni zwyczajnie poszukują partnerki seksualnej ( ). Kobiety natomiast prawie zawsze flirtują, żeby stworzyć związek” – pisze cytowana w artykule psycholożka dr Linda Papadopoulos w poradniku randkowym „Co mówią mężczyźni, co słyszą kobiety”.

SEXISM METER EXPLODED — ale czym tu się dziwić, skoro “She is a contributing editor for Cosmopolitan magazine”. Następne źródło pełne głębokich psychologicznych porad.

– A więc statystyczna kobieta po trzydziestce idzie na randkę z innym nastawieniem niż samotny trzydziestoparolatek i choć ostrożnie podchodzę do stereotypów, to na pewno dla mnie każda kolejna randka jest stresującą próbą ułożenia sobie życia – wyznaje szczerze Frontczak.

Pani Doroto, to nie jest problem statystycznej kobiety, tylko problem pani Doroty. Są i trzydziestolatkowie, którzy na pierwszą randkę idą wybierać imiona dla dzieci. Są — przysięgam! Znam!!! — kobiety, które czasami zwyczajnie poszukują partnera (lub partnerki) seksualnego. ESCANDALO, wiem – nie wszyscy są tacy sami i jak tu teraz żyć, panie premierze?

Mężczyźni nie potrzebują checklisty, bo jak pisze David M. Buss w „Ewolucji pożądania” męskie oczekiwania wobec kobiet są proste.

Po pierwsze, może pan Buss ma proste. Po drugie, “Ewolucja pożądania” to dzieło z roku 1995. W roku 1995 myśleliśmy, że w roku 2014 będziemy latać do pracy na jetpackach.

Buss udowadnia, że mężczyźni szukają kobiet płodnych – a więc młodych, zdrowych, z biustem i biodrami.

Panie Buss, umówmy się, że Warsaw Shore to nie jest statystyczna średnia. Gdyby pana teorie były prawdziwe, kobiety po 30, bez biustu i bioder zostawałyby co do jednej zakonnicami.

Głównym celem panów jest seks i rozsianie swoich genów.

Jezu, jezu (nieczyt.)

Kobieta szuka mężczyzny z najlepszymi genami (wysoki, przystojny, silny), takiego, który się o nią zatroszczy (odważny, opiekuńczy), będzie miał zasoby, żeby utrzymać rodzinę (ambitny), i do tego zechce zostać z nią dłużej (stabilny emocjonalnie, wierny).

I zje tonę gołąbków z mechanikiem pracując przy tym w mediach!!!

A więc checklista to nie widzimisię starych panien, ale ewolucyjna konieczność – cieszy się autorka.

Autorka nadal używa sformułowania “stara panna”, więc w sumie nie powinienem się dziwić, że w swych lekturach zatrzymała się na ekspertkach Cosmo i publikacjach z lat 90…

A zatem jaka jest puenta? Frontczak pozostaje pełna optymizmu, pisząc, że: – Potrzebujemy większej uwagi i delikatności we wzajemnych kontaktach. Drugiej szansy, bo za pierwszym razem może nas zjeść trema i powiemy coś, czego będziemy żałować. Trzeba też przejrzeć checklistę, może są na niej bzdury: czy naprawdę facet, który przyjdzie w różowym sweterku, musi odpaść?

Kiedyś, lata temu, pisałem, że i ja miałem checklistę. Życie zaś było złośliwe i podtykało mi to, co na mojej checkliście się znajdowało. Na przykład chciałem mężczyzny miłego, wyedukowanego, brodatego, artysty… dostawałem miłego, wyedukowanego, brodatego, artystę, alkoholika. Dodawałem do checklisty, że ma być nie-alkoholik i dostawałem miłego, wyedukowanego, brodatego, artystę, nie-alkoholika, który nie zamykał drzwi od toalety podczas, jak by to ładnie, numeru dwa. (Po drugiej randce, nie po dziesiątym roku związku.) Trafił mi się pan, który na checkliście odhaczał absolutnie wszystkie punkty, tyle, że nie wpadło mi do głowy dopisać, że podczas seksu ma nie płakać “mamo, mamo”. A jak to się stało, że od ponad dwóch lat mam u boku Zbrojmistrza? Przestałem mieć checklistę. Ba, przestałem szukać. Sam się znalazł. Gdybym robił checklistę, zapewne połowy moich wymagań by nie wypełnił.

Seksizm to rzecz potworna, bo rujnuje nam życie. Oczekiwania pani Doroty są nawet nie tyle nierealne, co uzasadniające tytuł o księciu z bajki. W świecie pani Doroty my, kobiety musimy używać naszych kobiecych sztuczek, aby upolować rzadkiego blond-bawoła z odpowiednim zawodem i światopoglądem. Jednocześnie nie rozumiemy, czemu mając 34 lata wciąż jesteśmy niezamężne. A przecież po świecie chodzi mnóstwo nieupolowanych wierzących blond lekarzy o wzroście powyżej 187 cm. Tyle, że są za mało cierpliwi, albo mają nie takie poczucie humoru, albo niespokojni, albo boją się pająków. Odrzut! Nie nadaje się! No powiedzcie sami – jak w ogóle można rozważać związek z kimś, kto boi się pająków albo nie pracuje w mediach?! (Disclaimer: autor tych słów, ZNACZY JA, mierzy 184 cm, nie jest blondynem, nie pracuje w odpowiednim zawodzie i boi się pająków. Wspomniałbym, że nie jestem hetero, ale o tym pani Dorota nic nie mówi, znaczy nie jest to dla niej ważne.)

Pani Doroto, ja proszę. Niech pani przestanie wyrabiać sobie zdanie o życiu na podstawie Cosmo, „Seksu w Wielkim Mieście” i książek sprzed 20 lat. Nie jest za późno, żeby się dowiedzieć, że w roku 2014 „stare panny” już nie istnieją. A poza tym, życzę oczywiście tego odważnego, wesołego lekarza o wyglądzie Aryjczyka, ale proszę jednak rozważyć dodanie chociaż tego, żeby nie pił, nie bił i nie był gejem.

Zdjęcie: Getty, premiera „Sex And The City 2” w Nowym Jorku, maj 2010.

Oczywiście od razu się zdołowałem, bo znajomy w ogóle jest sympatyczny, tyle, że najwyraźniej bezmyślny. (Jest oczywiście białym, heteroseksualnym mężczyzną.) Ale może to nie on jest bezmyślny, tylko nasz przekaz za mało zrozumiały? Może chodzi o to, że nie umiemy wytłumaczyć, na czym polega duma, którą się “afiszujemy”?

Poniekąd trudniej jest wytłumaczyć, na czym polega duma z bycia kobietą albo czarnoskórym, ponieważ nie da się z tymi cechami nie obnosić (chyba, że zamkniemy się w piwnicy bez okienka). Homoseksualizm da się, rzecz jasna, ukrywać i tak odbieram podtekst obrazka: otóż biedny, biały, heteroseksualny mężczyzna nie ma swojego straight pride i nie może się afiszować swoją orientacją i rasą. Tyle, że biedny BHM nie odnotował drobnego faktu: otóż BHM mają swoje straight, white, male pride przez 365 dni w roku. Nic mi nie wiadomo o tym, żeby z szacunku dla Manify gwałciciele wstrzymywali się uprzejmie w dniu 8 marca; żeby słysząc nazwisko Matthew Sheparda poseł Pawłowicz ocierała ślinę z ust i na moment przestawała wygadywać obraźliwe (choć nie dla Komisji Etyki Poselskiej) głupoty.

Na czym właściwie polega zjawisko Gay Pride? Nie zaczęło się przecież od wielotysięcznych parad na łodziach przez centrum Amsterdamu. Zaczęło się od tego, że mimo aresztowań, prześladowań, bicia przez policję coraz więcej ludzi “manifestowało” swoją orientację. BHM nigdy nie dowie się, jak to jest dostać w twarz pałką policyjną za to, że wziął za rękę ukochaną osobę. Nie odbierze, jak ja, telefonu o północy i nie usłyszy “nie denerwuj się kochanie, ale kiedy wsiadłeś do autobusu, mnie pobito”. A może usłyszy “kiedy wsiadłeś do autobusu, mnie zgwałcono”? Od, jak to określa, swojej kobiety?

Myślę, że najtrudniej jest być czarnoskórym gejem. Od czarnoskórych mężczyzn kulturowo oczekuje się tego, żeby byli wiecznie gotowymi seks-maszynami z wielką, heteroseksualną erekcją. Kilku z nich w życiu poznałem i chyba tylko jeden — Londyńczyk — nie miał problemów związanych z ciężarem spoczywających na jego barkach oczekiwań społecznych. BHM nigdy nie zostanie aresztowany za “driving while black” i nigdy nie zostanie zastrzelony przez “patrol społeczny” za przebywanie na ulicy z butelką oranżady. Z drugiej strony, jego koledzy nie zgwałcą go zbiorowo w celu “naprawczym” kijami od baseballa, więc nie dowie się, jak milutko jest być czarnoskórą lesbijką.

Nie odpowiedziałem jednak na zadane przez samego siebie pytanie. Z czego tu, do cholery, być dumnym? A z tego, że każdego dnia, biorąc partnera za rękę podejmuję ryzyko, że jakiś uciśniony hetero (albo schowany w szafie gej) napluje mi na buty lub pobije. Osoba o odmiennym kolorze skóry to ryzyko podejmuje po prostu wychodząc z domu. Studentki w Stanach są regularnie gwałcone przez “kolegów” z campusu. A jednak wychodzimy z tego domu. Bierzemy się za ręce. Pokazujemy twarze — mimo, że w przeciwieństwie do BHM ryzykujemy chociażby dostaniem się na stronę typu Redwatch. Tworzymy sztukę, piszemy piosenki, malujemy, robimy sesje fotograficzne, organizujemy parady. Nie po to, żeby kogoś z nich wykluczyć — przecież tak naprawdę każdy hetero jest mile widziany na paradzie gejowskiej, nikt go nie będzie przed wejściem badał wykrywaczem kłamstw. Po to, żeby BHM przypomnieć, raz do roku, że świat, który znają — świat, w którym gej to ciota, kobieta to “dupa”, a Murzyn to w najlepszym wypadku koszykarz — nie jest światem wszystkich ludzi. Nasze zwyczajne życie — w przeciwieństwie do życia naszych sympatycznych, lekko ślepawych znajomych — wymaga odwagi na co dzień. I z tej odwagi właśnie jesteśmy dumni.

A czy wzrusza mnie cierpienie biednych, uciśnionych BHM, którzy sobie nawet nie mogą parady zorganizować? Nie, nie wzrusza. Macie rząd, macie prezydenta, macie premiera, macie większość w parlamencie i senacie, macie najwyższe posady w bankach, najdroższe samochody i domy. Nie grozi wam pobicie za sam fakt istnienia, chyba, że uprzecie się na wycieczkę do dzielnicy murzyńskiej w amerykańskim mieście po zmroku. Tako mi rzeke wypłaczcie.

Zdjęcie: członek Gwardii Ariańskiej Aryjskiej salutuje na paradzie White Pride w Calgary, Kanada, 21 marca 2009. Associated Press.