Moje leki i choroba na ogół mają wpływ na moją kreatywność. Podczas depresji nie robię nic kreatywnego, podczas manii rąbię szesnaście godzin dziennie, jedząc w pośpiechu przy komputerze. W stabilności, którą Bogowie i pani psychiatrka obdarzyli mnie ostatnio, bywa różnie. Czasami muzykuję i nic poza tym. Czasami projektuję. W ostatnich tygodniach piszę.
Skończyłem swoją autobiografię. Dzieło to wiekopomne niedługo wpadnie niczego się nie spodziewającym wydawcom do skrzynek e-mailowych. Najpierw jednak muszę napisać kontekst, co idzie mi jak krew z nosa. Jak mam w pięciu punktach streścić pół roku życia? Wychodzi mi coś takiego:
Rozdział VII:
- powolne odkrywanie syndromu obsesywno-kompulsyjnego Jana
- ciągłe frustracje w związku
- zdominowanie związku przez Jana
- kłótnie, zerwanie
Czyż to nie brzmi FASCYNUJĄCO?! Któż oparłby się powabowi tak ekscytującej literatury? Pomysł, że konspekt ma streszczać akcję w punktach nie sprawdza się w wypadku książek nieposiadających typowej akcji. Nikt w moim utworze nie ginie, nie leje się krew, nikt nie strzela, nie włamuje się do komputerów, tatuaże są, ale jakoś ich nie opisałem. (Może powinienem. I nazwać całość „Mężczyzna z tatuażami”.) Przysięgam, że rozdział VII brzmi ciekawiej, niż wynika z tego pasjonującego streszczenia…
Poza tym chodzą mi po głowie trzy nowe książki naraz. I tuptają nóżkami po czaszce. Jedna o depresji, rozpędem po „Chorobie dwubiegunowej dla początkujących”. Druga o uzależnieniach – napisałem długą notkę stanowiącą jeden z rozdziałów, ale jakoś ciężko mi się zdecydować na publikację. Trzecia… o miłości po trzydziestce, z gościnnym udziałem Niny Wum. Do dwóch pierwszych research mam w zasadzie zrobiony, do trzeciej niestety nie, więc zapewne niedługo poproszę o chętne osoby do zwywiadowania – bo co ja mogę wiedzieć np. o dzieciach, rozwodach, etc. Nawet do ślubu nie dotarłem. Ciężkie jest życie trzydziestoośmiolatka. *chichocik*
Dłubię nową płytę. Napisałem piosenkę”Take Me To Your Leader” specjalnie dla Billie Ray Martin. Przez całe miesiące mój mózg z upodobaniem odtwarzał mi utwór w kółko, razem z głosem Billie, aż w końcu nagrałem demo, trzy razy przepisałem tekst i wysłałem artystce. Odpowiedziała, że tekst jest okropny, melodia paskudna, a podkład ohydny, ale „cóż, zaśpiewam to dla ciebie, chociaż wolałabym nie”. Jak się domyślacie, świetnie to wpłynęło na moje samopoczucie oraz kreatywność muzyczną, ale nie poddaję się. Mam do dyspozycji czterech wokalistów płci męskiej, nie wiem, co z tego wyniknie, ale może coś ciekawego. Tyle, że nie mogę im wysłać piosenki o byciu silną kobietą, która gotowa jest naprawić świat.
W ramach szukania fajnych sampli do „Take Me To Your Leader” znalazłem ładny męski głos, użyłem sampla z lubością, po czym odkryłem, że męski głos należy do brata Niny. Po raz kolejny udowodniłem, że świat składa się z sześciu osób, a pozostałe dorabiamy za pomocą luster. Przysięgam, że nie szukałem nawet Polaka, po prostu znalazłem zupełnie losowy ładny męski głos…
Co tam jeszcze u mnie ciekawego… duża rzecz, o której napiszę za jakiś czas, kiedy się pomyślnie zakończy. W kuźni i na siłowni chwilowo nie bywam, albowiem uszkodziłem sobie plecy podnosząc cztery szafki kuchenne złączone w jeden blok. Nie podnosiłem ich, rzecz jasna, samodzielnie, tylko w towarzystwie czterech innych panów, z których jeden był nieco wątły, szedł z ustrojstwem obok mnie i nagle upuścił swój róg, a mi coś jęknęło w plecach. Zlekceważyłem, bo lekko tylko zabolało, po czym następnego dnia obudziłem się z obwarzankiem zamiast kręgosłupa. Minęło ponad sześć tygodni, bywam u fizjoterapeutki, zrobiła mi porządny masaż i pomogło, ale następna wizyta dopiero za tydzień, a mi stal wysycha i węgiel pleśnieje. CHCĘ DO KUŹNI!!!!! Przepraszam, już się uspokajam.
A poza tym jest dwudziesty listopada, a u nas rano było czternaście stopni i nie wiem, co o tym myśleć…