Ogłoszenie parafialne: powstało nowe wydawnictwo. Więcej informacji tutaj. Poniżej wywiad z autorką pierwszej książki, Izabelą Black.
R: Czy czytujesz poradniki typu self-help?
I: Poradników nie. Ale kiedy zaczęłam się interesować jogą i ogólnie postanowiłam Zostać Lepszym Człowiekiem, to czytałam sporo artykułów tego rodzaju. Nadal czytam ich dużo, ale już nie szukam aktywnie – po prostu moja bańka na Facebooku dostarcza. Również blogi mi mówią, jak rzyć.
R: Co pomogło Ci najbardziej?
I: Zawsze się czuję jak Pawlikowska, kiedy o tym mówię – ale w kwestii życia samej ze sobą właśnie te poradniki jogowe, poznanie filozofii niekrzywdzenia (ahimsy), samoakceptacji i uważności, a w kwestii życia z innymi lewackie blogi. To tam się dowiedziałam, że istnieje feminizm, podatek progresywny, klasizm, co to jest transfobia i dlaczego “nie jestem rasistą, ale” znaczy, że jesteś rasistą, ale udajesz, że nie.
R: Kiedy postanowiłaś, że sama napiszesz książkę tego rodzaju? (Nie, nie tego, co Pawlikowska…)
I: Kiedy przestałam prowadzić bloga, czyli ponad dwa lata temu. Mój blog miał wtedy bardzo ograniczoną tematykę – pisałam tylko o pielęgnacji włosów. Nie było tam miejsca na mówienie o innych sprawach, a bardzo chciałam o nich mówić. Brakowało mi przestrzeni, żeby się wyrazić. A do tego, żeby złożyć luźne myśli w książkę, popchnęła mnie sytuacja przyjaciółki, która wyjechała na studia do Szkocji i była tam strasznie nieszczęśliwa. To było spełnienie jej marzeń, wynik ponad rocznych starań, miało być idealnie. Bardzo intensywnie zastanawiałyśmy się nad życiem – jak to możliwe, żeby spełnienie marzeń kogoś unieszczęśliwiło, dlaczego jest tak, a nie inaczej. Okazało się, że takich “nagłych konstatacji” może być więcej. Do tej pory zresztą się dziwię. Mówi się, że okres nastoletni jest najbardziej burzliwy, ale to w sumie nic w porównaniu z tym, kiedy człowiek zaczyna być dorosły, żyć sam, radzić sobie sam. To jest ten moment, kiedy nagle wszystko się przewartościowuje i dociera do człowieka milion rzeczy. Takich osiemnasto-, dziewiętnastolatków zostawia się samych sobie. Nie mogą się już buntować, mają jasno wytyczone: teraz idziesz na studia mieć najlepszy czas swojego życia, niekończącą się imprezę, a potem praca i śmierć. Nikt nie mówi, że ten okres jest cholernie trudny i wcale niekoniecznie najlepszy. Chciałam w tym jakoś pomóc, jakoś to wyrazić, powiedzieć ludziom.
R: Ścieżkę swojego życia musiałem wybrać w wieku ok. 15 lat, ale naprawdę dotarło to do mnie dekadę później. Przytłaczało mnie przekonanie, że teraz tak już musi być na zawsze, dokonałem wyboru i nic nie mogę zmienić. Czy o tym mówisz?
I: O tak, zdecydowanie. A to jest absurdalne. Chciałam zrobić rok przerwy przed studiami, spróbować życia, ale rodzice mnie trochę zmusili (chociaż już z nimi nie mieszkałam) do studiowania czegoś, bo Wykształcenie Wyższe.
Dobrze obrazuje to anegdotka. Pojechałam ostatnio na tatuaż. Artystka, która go robiła, skończyła pięć lat studiów, których szczerze nienawidziła. Dała sobie parę miesięcy na zastanowienie się, co teraz, i została tatuatorką. Wróciłam do domu nie tylko z tatuażem, ale nagłym olśnieniem: mam czas. Mnie się zawsze wydaje, że nie mam, że trzeba zostać najmłodszą pisarką, najmłodszą scenarzystką, kimkolwiek. Wszyscy inni już mnie wyprzedzili, ten moment teraz, to jest ostatni moment (na cokolwiek). Bo też rozważam tatuowanie ludzi zawodowo. Ale jest mnóstwo innych rzeczy, które też rozważam, na ten moment pociągają mnie bardziej, w ich kierunku się rozwijam. Jej historia uświadomiła mi, że to, że teraz dostanę pracę jako programistka nie znaczy, że za pięć, dziesięć, piętnaście lat nie będę mogła robić czegoś innego. To nieprawda, że jak teraz nie wybiorę tatuowania, to już nigdy nie będę tego robić. Czy będę chciała, to inna sprawa. Ale można, da się. Jest czas, nie ma presji. Tak myślę, że właśnie ten przymus wybierania profili w szkole, na studiach nam wmawia, że nie, jak raz zdecydujesz, to koniec.
R: Czyli takie rzeczy, których nikt Ci powiedział 😉 Kiedy czytałem Twoją książkę, towarzyszyły mi dwa uczucia, jakoś w połowie zorientowałem się, że były sprzeczne. Pierwsze – przecież to takie truizmy, wszyscy to wiedzą. Drugie – ojej, ona powiedziała OKRES i POCHWA i jak tak można (tak, też mam wewnętrzną Dulską). Wtedy do mnie dotarło, że wszyscy milcząco założyliśmy, że to są truizmy i właśnie dlatego o nich nie mówimy. A okres to jest taki przezroczysty niebieski płyn, który wsiąka w tampon, podczas gdy uprawiasz balet na koniu w basenie.
I: Też się czułam, jakbym mówiła truizmy. Te żarty o Pawlikowskiej i life coachach nie wzięły się z niczego! Ale potem pomyślałam, że chyba nie jestem aż tak wybitna, żeby samodzielnie wymyślać nowe truizmy, a przecież sama musiałam te wszystkie myśli sobie uświadomić… Chyba naprawdę są to rzeczy, które niby się wie, ale jednak nie. Tak jak to, że niby okres to krew, a krew raczej nie bywa niebieska. Ale jednak potem jest Straszny Szok. O tym balecie na koniu i wdziewaniu najbielszych ubrań, jakie mamy w szafie, by pohasać po łące z okazji krwawiącej macicy, nie wspomnę.
R: Teraz spytam o Przydatne Porady, jakie w życiu otrzymałaś. Która z nich była najgorsza?
I: Idź na jakiekolwiek studia, bo Uświęcone Wyższe Wykształcenie! Nie jestem jakimś hejterem wyższego wykształcenia 😉 Ale mimo wszystko czas, by się zastanowić, co się chce robić i dlaczego, jest równie ważny. Żeby potem studiować (albo nie) to, co się chce i co się prawdopodobnie przyda. Ale tak szczerze mówiąc co dzień ludzie udzielają mi niechcianych porad. Bez tatuaży byłoby mi ładniej, jak mam się ubierać, jak zachowywać, jak się golić, jakie kolczyki nosić. Ostatnio nawet co powinnam zrobić ze swoimi jajowodami i zdolnością reprodukcyjną.
R: Co odpowiadasz ludziom, którzy udzielają Ci takich Przydatnych Porad?
I: Kiedyś się gęsto tłumaczyłam, próbowałam argumentować, przedstawiać swoje motywy decyzji… Teraz głównie pokazuję faka. Mentalnie albo i nie. Dlatego że takie nieproszone rady, zwłaszcza poprzedzane słowami “DOBRZE ci radzę” albo “chcę dla CIEBIE jak najlepiej”, powinny brzmieć “chcę DLA SIEBIE jak najlepiej” albo “dobrze ci radzę, co MNIE się spodoba”.
R: A czy czasami uznajesz takie nieproszone porady za przydatne, czy to podejście działa raczej jak płachta na byka?
I: Prawie zawsze jak płachta na byka. W najlepszym wypadku je ignoruję. Gdy ktoś wmawia mi, jaka jestem lub powinnam być, nie mam ochoty się zmieniać. Raczej ze złośliwości pokazuję, że skoro uważa, że taka jestem, to taka właśnie dla niego będę. To się chyba bierze z metod wychowawczych mojej rodziny. Zawsze może być lepiej i jak ci powiemy, że nic nie umiesz i do niczego się nie nadajesz, to NA PEWNO będziesz chciała nam udowodnić, że się mylimy. A takiego wała.
Pewnie mogłabym być trochę bardziej “jogiczna” i na każdą poradę kiwać głową, wierząc, że chcą dobrze… ale niestety wiem, że często tacy ludzie chcą dobrze tylko dla siebie, a ja nie jestem jeszcze aż tak doskonała.
R: A czy sama czasami udzielasz porad ludziom, którzy o nie nie prosili? (Ja sam się na tym łapię i potem jest mi wstyd, staram się uczyć ograniczania takiej “pomocy”.)
I: Nie. Może to moja jogiczna strona się odzywa (a może terapia), ale mam w sobie na tyle akceptacji, by umieć żyć z tym, że ktoś robi inaczej niż ja. Albo niż ja uważam, że oni powinni. Ale myślę, że to też kwestia moich relacji z innymi ludźmi. Ze znajomymi rozmawiamy głównie o niczym (np. na studiach, w pracy). Bliscy przyjaciele, jeśli będą chcieli, nawet nie tyle zapytają o radę, co po prostu wspólnie omówimy jakiś temat i co można w takiej sytuacji zrobić. Ja też w ten sposób rozmawiam. Czasami mówię wprost: nie potrzebuję rady, chcę się tylko wyżalić. Jedynym wyjątkiem jest mój partner. Rozmawiamy ze sobą tyle, że w zasadzie nie potrzebujemy prosić o radę, mamy taki układ, że każda rada jest “proszona”, taką mamy dynamikę. Nie chcę nikomu mówić, jak ma żyć, bo sama nie wiem.
Hmm. Gdy teraz o tym myślę, zdarzyło mi się to raz. Wyszła z tego kłótnia. Ale nie była to do końca rada nieproszona, ponieważ te zachowania pośrednio wpływały na mnie, na naszą relację z tą osobą. Nie tyle radziłam, co mówiłam, co jest nie tak i jak można lepiej. Poczułam się źle potraktowana, a ona zaczęła się tłumaczyć innymi obowiązkami. No więc nieproszenie poradziłam jej zmianę priorytetów życiowych, skoro obowiązki sprawiają, że się mnie źle traktuje. Niekoniecznie muszę być na liście priorytetów – ale w takim razie proszę ze mną wcale nie rozmawiać.
R: Kto jest Twoją wymarzoną czytelniczką lub czytelnikiem?
I: Bardzo lubię termin “young adult”, kolejną książkę też piszę dla takich czytelników. To bardzo ładne sformułowanie, przede wszystkim dzięki temu, że jest dosyć mgliście definiowane. Mam wrażenie, że po polsku frazy “młody dorosły” częściej się używa w negatywnym kontekście. A przecież młodym dorosłym może być każdy, kto się poczuwa, piętnasto-, szesnastolatkowie, jak i osoby po dwudziestce – i inni! Osoby otwarte, które nie czują, że wiedzą już wszystko. Mam nadzieję, że uda się im być dobrymi, szczęśliwymi ludźmi.
R: Który fragment książki uważasz za najważniejszy?
I: Gdybym miała określić jedną rzecz, którą chciałabym, żeby ktoś wyniósł z mojej książki, to chyba to, żeby dać sobie trochę luzu. Być dla samego siebie trochę lepszym i delikatniejszym. Odpuścić oczekiwania społeczne, nienawiść, chociaż trochę się polubić i nie czuć się winnym. Jakoś tak… być dobrym dla tej osoby, która, tak się składa, jest nami.