Ostatnio przeprowadziłem dwie rozmowy, które obnażyły po raz kolejny moją dziwność, jeśli chodzi o interakcje międzyludzkie. Jedna rozmowa była z Irlandczykiem, który tego nie przeczyta, ale druga nie, więc.
Jestem dziwnym człowiekiem. Przez co chcę powiedzieć – między innymi – to, że nie do końca umiem w ludzi. Przez długi czas miałem z tym straszny problem. Kiedy jestem w stanie hipomanii, co mi się w ostatnich latach rzadko zdarza, jestem ekstrowertykiem, duszą towarzystwa, uwiodę każdego, kogo się da, przekonam Cię do każdego pomysłu i tak dalej. Kiedy jestem w stanie, powiedzmy, stabilnym, jestem mniej towarzyski, a kiedy jest dołek, jest jeszcze trudniej. Ale ogólnie jeśli chcesz prowadzić ze mną interakcje w realu, najpierw polecam przeczytanie poniższego tekstu…
Po pierwsze primo: twarze i imiona.
Pewnego wieczoru Jos poznał w barze pana, rozmawiali sobie i Jos mu się przedstawił, dodając:
– Mam problemy z zapamiętywaniem twarzy i nazwisk, więc jeśli już się sobie przedstawialiśmy, to przepraszam.
– Tak – odpowiedział dżentelmen. – Mówiłeś to też poprzednie dwa razy.
TO JA. Jeśli nie znam Cię naprawdę dobrze, lub nie widzieliśmy się przez dłuższy czas, prawdopodobnie minę Cię na ulicy. Jeśli mnie zaczepisz, istnieje możliwość, że po minucie niezręcznej rozmowy spytam, kim jesteś. Co gorsza, miesiąc później ta sama sytuacja powtórzy się, a ja znowu spytam, skąd Cię znam.
Kilka miesięcy temu zaczepił mnie nieznajomy (…) człowiek. Rozmawialiśmy sobie kilka minut, po czym spytałem go obcesowo, skąd się znamy. (Najgorsze, że zaczął od „hi Ray!”) Okazało się, że był to reżyser teledysku mojego przyjaciela. W teledysku przez kilka sekund widać moje plecy. Siedziałem na planie, owszem, przez trzy godziny, ale nastąpiła mocna obsuwa czasowa, więc sobie poszedłem. Miałem wtedy zupełnie inną fryzurę i generalnie głównie rzucały się w oczy (moim zdaniem) tatuaże, ale on rozpoznał mnie w zimowych ciuchach.
Tydzień później znów zaczepił mnie nieznajomy człowiek. Jako plus policzę sobie, że tylko pięć minut zajęło mi przypomnienie sobie, że to ten sam i jak się nazywa. Za trzecim razem nawet go rozpoznałem, ale na wszelki wypadek się nie odzywałem, gdyby miało się okazać, że to jednak nie on. Rozwiązał problem, witając się ze mną.
Wniosek: jeśli mnie znasz, widzisz na ulicy, w knajpie, gdziekolwiek, a ja minę Cię bez słowa, proszę, ODEZWIJ SIĘ. Nie obrażaj, jeśli poproszę o powtórzenie imienia. Wspominałem o tym ostatnio. Jeśli zmieniłeś fryzurę, najpewniej Cię nie poznam, a kiedy już poznam, nie będę pewien, czy fryzura się na pewno zmieniła, więc prawdopodobnie nic na ten temat nie powiem.
Dodam tu, że jednym z powodów, dla których wyglądam, hm, specyficznie jest moja głęboka niewiara w to, że istnieją na świecie ludzie, którzy umieją rozpoznawać twarze. Łatwiej jest mi powiedzieć „szukaj faceta z blond warkoczem i tatuażem na głowie”, niż samemu rozpoznać osobę, którą widziałem na trzech zdjęciach zrobionych nawet w trochę innym oświetleniu.
Po drugie primo: jak się ze mną umówić.
Przede wszystkim z wyprzedzeniem. Posiadam tajemnicze uszkodzenie umysłowe, które uniemożliwia mi spotkanie „zaraz”. Wyjątków jest niewiele i są nimi generalnie bardzo mi bliskie osoby, jak na przykład Jos czy Eugenia, tudzież osoby w potrzebie – jeśli np. miałaś wypadek, będę u Ciebie tak prędko, jak doniesie mnie wybrany środek lokomocji. Jednym z powodów, dla których moje życie erotyczne jest mniej ekscytujące, niż wydaje się wielu osobom jest moja niemożność spotkania się „zaraz”, „dzisiaj” lub „za godzinę”. Nie da się. Jutro, w porządku. Za godzinę? Nie ma mowy.
Pozdrawiam tutaj kolegę, który chciał się spotkać w odpowiadającym mi miejscu i czasie, tyle, że to miało być za kilka godzin. To nie Twoja wina. Każdego potraktowałbym tak samo. Nie mogę się tak umówić, jest to dla mnie niewykonalne. W stanie hipomanii, byłbym na miejscu zanim jeszcze skończylibyśmy rozmowę i w oczekiwaniu poderwał barmana, w dowolnym innym stanie dwubiegunówki jest to dla mnie rzecz niemożliwa i nie umiem tego wytłumaczyć.
Umawiając się ze mną trzeba mieć też wiele cierpliwości, ponieważ z uwagi na ultra-ultra-rapid cycling czasami wygląda to tak, że mamy się spotkać w poniedziałek, ale nie mogę, albowiem gdyż nie umiem wyjść z domu, więc może w środę, ale w środę nie schodzę z kanapy, bo oddychanie sprawia mi problem, więc może w piątek – w piątek już mogę, ale dużo osób w międzyczasie się obraziło. Wyautowałem się jako bipolar właśnie dlatego, że odwołany trzy razy kumpel przestał się do mnie odzywać i poczułem potrzebę wytłumaczyć wszystkim znajomym hurtem, co się właściwie dzieje, zamiast wciskać kit, że jestem przeziębiony.
W tej chwili – po podniesieniu dawki lamictalu – moje „cykle” zwolniły. Z jednej strony mi się to podoba (kiedy jest dobrze), a z drugiej nie (kiedy jest źle). Bo zamiast mówić „dzisiaj nie mogę, ale może w piątek” muszę rzec „dzisiaj nie mogę, ale może w lutym”. Nie, nie czuję się z tym dobrze. Nie, nie mam na to wpływu. Nie, nie jest to Twoja wina, nie usiłuję się wymigać, gdybym nie chciał się spotkać, powiedziałbym to wprost – taki jestem (rzekł Stachursky, chyba). Znowu, część znajomych tego nie rozumie i w związku z tym się już nie widujemy.
Po trzecie primo: imprezy.
Dopiero ostatnio pozwoliłem sobie przestać się czuć winny dlatego, że nie umiem imprezować.
Zgromadzenie towarzyskie, w jakim mogę brać udział to maksymalnie cztery osoby, wliczając Josa. Pięć zaczyna mi sprawiać problem. Kiedyś zmuszałem się do chodzenia na rozmaite otwarcia, dansingi i tym podobne urodziny, spędzając czas na udawaniu, że jestem rośliną doniczkową i patrzeniu na zegarek celem sprawdzenia, czy mogę już iść. Nawiązywanie kontaktów z JEDNĄ nieznaną osobą to dla mnie żaden problem, ale na większości imprez ludzie łączą się w grupki. Nie umiem dołączyć do grupki. Kiedyś umiałem, ale mi przeszło. Umiem stać obok, udając, że dołączyłem, ale rozmawiające żywo osoby albo nie zauważają, że się wśród nich znajduję, albo – co gorsza – zapada cisza i osoby się na mnie patrzą. O patrzeniu za chwilę.
Dlatego więc nie obrażaj się, jeśli zapraszasz mnie na urodziny, wesele, tańce, hulanki lub swawole, a ja grzecznie odpowiadam, że nie przyjdę. Jest dla mnie dużym osiągnięciem uświadomienie sobie, że nie ma powodu, żebym się skazywał na autentyczne cierpienie po to, żeby wytrzymać półtora godziny w towarzystwie osób, których nie znam, spędzić z Tobą półtora minuty i uciec do domu. Zamiast tego zapewne zaproszę Cię na kawę, obiad czy inne ciastka, dzięki czemu spędzimy razem o wiele więcej czasu, a ja nie będę musiał dołączać do grupek.
Po trzecie primo B: Nie patrzcie się na mnie.
Wiem, że człowiek, który się ubiera i, powiedzmy, stylizuje jak ja prosi się, żeby na niego patrzono, ale zupełnie nie umiem sobie z tym radzić. To znaczy – jeśli idę ulicą i ludzie na mój widok gubią szczęki, uśmiechają się lub nawet krzywią, jest spoko. Natomiast w przypadku, gdy jestem np. na czyichś urodzinach i zauważam, że kilka osób po cichu rozmawia i spogląda w moim kierunku, naturalną reakcją jest ucieczka. Przy czym osoby mogą rozmawiać np. o tym, że jestem zajebiście piękny, niezwykle inteligentny, mam tyle talentów, że wylewają mi się uszami. Mogą spoglądać, śliniąc się lekko. Jednak nie potrafię na to zareagować w żaden sposób, który podobno dostępny jest „normalnym”. Jednym z powodów, dla których nie bywam w darkroomach i tym podobnych miejscach jest nieumiejętność nawiązania kontaktu wzrokowego. Jeśli na kogoś patrzę, a ten ktoś spojrzy na mnie, natychmiast spuszczam wzrok lub udaję, że w rzeczywistości przyglądam się ścianie za nim. Może jest to naturalne w metrze lub autobusie, ale w darkroomie (lub na urodzinach kumpla) poniekąd o to chodzi. Nie umiem i już. Podejdź i zagadaj. Jednoosobowo. Tylko bez macania.
Po czwarte primo: macanie.
Ostatnio ktoś wspomniał, że rzekomo nie lubię, jak się mnie dotyka, a w szczególności ściska. Bardzo lubię! Ubóstwiam uściski i tule, grupowe, pojedyncze, w ogóle jestem macantem (towar macnięty należy do macanta). TYLKO najpierw należy się ze mną zapoznać. Osoba, która dotyka mnie, zanim poznam jej imię, wzbudza we mnie natychmiastową nienawiść, nawet jeśli nie stosuje technik NLP, tylko po prostu tak ma. Ja tak nie mam. Jeśli znamy się pięć minut i porozmawialiśmy na temat dowolny, można mnie obejmować, całować w policzek, jeśli jesteś brodaczem – nawet łapać za udo. Jeśli się nie znamy, łapy z daleka. To znaczy, możemy je sobie uścisnąć. W Holandii całowanie w policzki przy poznawaniu się jest normalne i to zniosę również bez problemu. Uściski jednak zarezerwujmy na drugą randkę… chciałem powiedzieć, że możemy do nich przystąpić po pięciu minutach rozmowy. Przy czym rozmowy wirtualne też się liczą; jeśli znamy się online od sprzedwojny, zachęcam do padania mi na szyję. A osoby, z którymi się przyjaźnię, lub które kocham wiedzą, że jak zaczniemy się ściskać, to lepiej, żeby miały najbliższą godzinę wolną 😉
Po piąte primo: telefon.
Jakiś czas temu wrzuciłem na Bunia „10 cech introwertyków” i ktosia się na mnie (i nie tylko) obraziła za informację, że czasami z premedytacją nie odbieram telefonu.
Cóż. Jeśli to dla Ciebie obraźliwe, raczej się nie zaprzyjaźnimy. Na czym ucierpi nasza telefoniczna komunikacja, bo kiedy się już zaprzyjaźnimy, odbiorę zawsze. Nie umiem odbierać telefonów od nieznanych mi numerów. („Numer prywatny” muszę odbierać, bo może to być ubezpieczalnia, szpital lub urząd pracy, ale robi mi to krzywdę.) Czasami nie umiem też odbierać telefonów od kogoś, kogo znam, ale niezbyt blisko. Nie mam wytłumaczenia tego fenomenu. Na zdrowy (?) rozum wydaje mi się, że chodzi o to, że brak mi komunikacji pozawerbalnej. Ale tak naprawdę po prostu nie radzę sobie z tym i nie wiem, czemu. Tak więc osoby, które znam średnio dobrze proszę, żeby komunikowały się ze mną za pomocą Whatsappa lub SMSów. Lub maili. Lub Bunia. (Za chwilę szóste primo.) Jeśli ktoś MUSI dzwonić, to nasza znajomość się nie rozwinie. Taki jestem (Stachursky? Męczy mnie to teraz.)
Po szóste i ostatnie primo: Facebook.
Wycofałem się. Kiedyś spędzałem na Buniu godziny, wdając się w gorące dyskusje, polityczne i nie tylko. Potem zacząłem się z tych dyskusji wycofywać. Następnie – blokować. Nie do wiary, jak uprzyjemniła mi życie możliwość blokowania znajomych znajomych. Niewątpliwie wiele tracę na zawężaniu sobie poglądów wyłącznie do tych zgodnych z moimi, ale chęć tłumaczenia fanom krula, dlaczego tkwią w mylnym błędzie już mi zupełnie przeszła. „Wszystkie kobiety to dziwki” – blok. „Spierdalajcie lewagi lol” – blok. „Ci studenci protestujo bo so niedoinformowani i inspirowani prz–” blok. (Tu załączam brak pozdrowień dla posła Pawłowicz.)
Potem zamknąłem konto zupełnie i utworzyłem konto-ducha do uaktualniania funpagów. Mam na nim dosłownie kilkunastu znajomych, z którymi nie mam żadnego innego kontaktu. Nie wrzucam na walla właściwie nic. Może jedno zdjęcie (NIEprzedstawiające mnie) w tygodniu. Nie da się mnie zidentyfikować po profilu. Jednak czasami ktoś się domyśli i wyśle mi zaproszenie. Wtedy grzecznie przepraszam i zawiadamiam, że nie przyjmuję nikogo do znajomych, albowiem gdyż unikam informacji, które mogą mi zrobić krzywdę.
Zaczęło się tak naprawdę od Frumpa. Na temat prezydenta-erekta mnóstwo ludzi miało opinie, pozytywne i negatywne, wrzucali artykuły, memy i tak dalej, a od każdego robiło mi się trochę gorzej. Aż zamknąłem konto. Na nowym oglądam kotki, lodowce i brodaczy. Wróciłem do oryginalnego i wyciąłem w pień znajomych, aż zostało 100. Ale i to okazało się nadmiarem. Konto jest znów zamknięte. (Przy okazji kilka osób się na mnie obraziło, bo wydawało im się, że zostały zablokowane. W tym tempie niedługo krąg znajomych skurczy mi się do czterech osób.) Część znajomych wystraszyła się, że coś jest nie tak. Wszystko w porządku, kochani. Nie zablokowałem Was. It’s not you, it’s me.
Skoro już o sołszjal medjach: nie umiem oglądać filmików trwających powyżej 2 minut. Chyba, że jest to np. wywiad z Madonną, albo odcinek Wikingów. Wtedy już po kilku tygodniach obejrzę, alibo nie. Mój brat przysłał mi klip Louisa C.K. Jestem pewien, że to bardzo ciekawy i śmieszny występ, ale nie obejrzałem go nadal. Mam go w ważnych mailach, jest ich w tej chwili 43. Jest w nich dużo linków do filmów, które obejrzę w wolnej chwili. Znając siebie przewiduję, że wolna chwila nastąpi jakoś tak nigdy. Bardzo Was przepraszam. Taki jes…
Wersja TL;DR: jestem dziwnym człowiekiem. Na tym skończę.
A Wy bywacie dziwni?