Piszę to nieco wcześniej, ale z premedytacją ustawiam datę publikacji na 16 stycznia, bo wtedy ma miejsce Blue Monday. Jest to dzień, kiedy najwięcej (procentowo) ludzi nawet bez zepsutych mózgów ma objawy depresji. Dzieje się tak, ponieważ:
- Przychodzą rachunki za karty kredytowe („koperta 1 z 2”)
- Minęły święta, sylwester, nowy rok, czech króli, a do wiosny (nie mówiąc o lecie) cholernie daleko
- Za oknem widok, jakby jakimś cudem okno pracowało w trybie monochromatycznym
- Zimno (nie dotyczy osób, które lubią, jak im zimno, znam takie dwie)
- Postanowienia noworoczne na ogół zdążyły się już albo rozmyć w pamięci, albo zwyczajnie zawieść (od początku stycznia chodzę na siłownię, zapłacę za cały rok, to wyjdzie taniej! ojej, na siłowni można się spocić, to obrzydliwe! pójdę jutro… albo pojutrze… albo może w nowym roku…)
Blue Monday to w rzeczywistości pseudonauka, pojęcie wymyślone po to, żeby zareklamować pewną agencję podróży. Nie zmienia to prostej prawdy: sposobem na uniknięcie nierozczarowywania się własną niemożnością spełnienia postanowień noworocznych jest niepodejmowanie postanowień noworocznych.
(Zanim klikniecie, lub nie klikniecie „czytaj dalej”, uprzedzam, że dalej jest o Islandii.)
Zdaje się, że ostatni raz takowe podjąłem na początku istnienia bloga, czyli dwieście siedemnaście lat temu. Nie wiem, czy je wypełniłem, bo jestem zbyt leniwy, żeby sprawdzać. (Zapewne jednym z nich było „być mniej leniwym”.) Od kiedy zaś odkryłem, że dwubiegunówka potrafi fundować mi skoki od depresji do manii kilka razy dziennie, zdecydowałem nie podejmować ŻADNYCH postanowień. Co nie znaczy, że nie poczyniłem pewnych zmian. Zrezygnowałem z moderowania forum. Bardzo ograniczyłem aktywność na Fejsbuku. Rozważam zawieszenie wszelkich działań oprócz tego bloga – którego miałem zawieszać całkiem niedawno temu, ale z niewiadomych powodów czytelnicy nie są z tego zadowoleni, a dodatkowo pojawiają mi się kolejne lajki na Buniu, czego w ogóle nie rozumiem. Albowiem gdyż mam CEL.
Nadal chcę napisać książkę o Islandii. Pierwszy draft – jeśli nie jesteśmy Katarzyną Michalak, która to od razu wysyła do drukarni, z pominięciem redakcji – to chaos. Zapisuję wyłącznie historię, pomijając drobiazgi takie, jak daty, gramatykę, geografię. Najczęściej używaną frazą jest „citation needed”. Utwór zmierza w innym kierunku, niż planowałem, co w moim przypadku też jest normalne – mam na dysku drugi draft zupełnie innej powieści oraz gotową autobiografię, którą może za pięć lat uzupełnię o kolejnych dziesięć rozdziałów i znów spróbuję wydać. Przede wszystkim pojawiają się w nim elementy humorystyczne. Okazuje się, że nie umiem wyłączyć Chmielewskiej, poza tym zaszkodził mi Halldor Laxness, który scenę rozmowy o pogrzebie żony głównego bohatera napisał tak, że turlałem się po kanapie. (Poza tym nie wiem, jak można żyć bez wiedzy, co to są rewerendygudmundury.) W rezultacie niekiedy moją niezwykle poważną i drastyczną historię przerywają fragmenty, które zapewne odrzuconoby z Faulty Towers, niemniej jednak przez kilka minut rozważanoby na poważnie ich włączenie do odcinka.
Dodatkowo nie mogę się doczekać nowych reklam google, ponieważ w ostatnich tygodniach wyszukiwałem między innymi „jak produkować bimber z ziemniaków”, „jak produkowano bimber z ziemniaków na początku dwudziestego wieku”, „jak produkowano bimber z ziemniaków na Islandii”, po czym przeszedłem gładko do „objawów zaawansowanego alkoholizmu” i „jak wieloletni alkoholik powinien odstawiać alkohol”. Citation needed: czy w 1920 roku w Islandii istniały jakieś ośrodki, które mogłyby w tym pomóc, zważywszy na to, że w tym czasie trwała tam oficjalnie (bardzo mi w historii potrzebna) prohibicja? To się sprawdzi.
Potrzebuję znaleźć na mapie miejsce, gdzie w odległości kilku kilometrów od siebie znajdowały się w 1920 trzy niewielkie wioski, a kawałek dalej miasto. Potrzebuję się dowiedzieć, w jaki sposób zostawało się pastorem po odbyciu odpowiednich studiów w Kopenhadze. Jak wyglądał proces doprowadzania elektryczności. Czym rozpalał ogień kowal w Islandii w roku 1920. Mam już sprawdzone takie rzeczy, jak obecność nakręcanych zegarków z alarmem, tytuły gazet w odpowiednim okresie, istnienie elektrycznego nawiewu w palenisku, z czego budowano domy w 1885, a z czego w 1920, ilość lekarzy na tysiąc mieszkańców, czy wynaleziono już aspirynę (tak), jaka jest pogoda w miesiącach, o których piszę (zmienna) i jakich spodziewać się temperatur (niskich). Potrzebuję natomiast szczegółowych informacji na temat złamania nogi, możliwych komplikacji (potrzebne mi są takie, żeby wyglądały okropnie, ale okazywały się niegroźne), czasu, po jakim można już kuśtykać o kulach, obecności sklepów tzw. spożywczo-przemysłowych w islandzkich wioskach, a najbardziej męczy mnie kwestia materaca. Potrzebuję bowiem, żeby główny bohater wybrał się furmanką kupić materac. Gdzie się w Islandii w 1920 kupowało materac, za ile i z czego był zrobiony?
Skoro już przy tym jesteśmy, warto byłoby poznać kurs i wartość korony islandzkiej. (Oddzielonej od duńskiej w 1918, pierwsze monety pojawiły się w 1922, więc są mi niepotrzebne, ale trzeba o tym pamiętać, gdy bohater kupuje chleb.) Określenie „stary mężczyzna wręczył kowalowi ilość pieniędzy, za którą możnaby godnie przeżyć kilka lat” jest niewątpliwie tajemnicze, niemniej jednak, do cholery, ile koron kosztował w 1920 materac? (Nawiasem mówiąc, 1920 wziął się z trzech powodów: 1. prohibicja, 2. budowanie domów z materiałów innych niż pleśń, torf i brud oraz 3. jedna z najstarszych kuźni w Islandii powstała w roku 1913 i wybieram się ją zwiedzić jakoś w lecie. Istnienie, tudzież nie, monet mi nie przeszkadzało.) Czy kowal hoduje owce? (To dla mnie naprawdę palące pytanie.) Kiedy przychodzi do niego gospodyni-niemowa, co mu gotuje? Czym dokładnie w 1920 roku zajmowała się islandzka żona? Ile czasu pastor spędzał na nauczaniu dzieci? Ile dzieci było w wiosce, jak się nazywały i ile miało lat? (To nie kwestia riserczu, tylko muszę usiąść i rozpisać.)
No i najważniejsze pytanie: CZEMU nie potrafię być Katarzyną Michalak, Beatą Pawlikowską lub Rafałem Ziemkiewiczem i kompletnie olać takie drobiazgi, jak risercz? Książka byłaby gotowa za trzy tygodnie, a ja mógłbym zacząć następną…
To są niektóre pytania, które mam po napisaniu pierwszego draftu. Celowałem w 150 stron, wyszło 147. Jeśli ktoś zna studwudziestoletniego Islandczyka, najchętniej kowala, mówiącego biegle po angielsku i w odróżnieniu ode mnie nieposiadającego sklerozy, BARDZO proszę o namiary… w międzyczasie pozdrawiam zaś Rorka, który już mi bardzo pomógł, a planuję go męczyć nadal.
PS. Miniblog tutaj: http://www.raygrant.com/icelandbook/pl