Jestem w trakcie pracy nad nowym klipem. Reżyser, Julian Langham, przyleciał z Londynu. Pierwszego dnia kręciliśmy w domu, drugiego – w klubie (patrz zdjęcie), trzeciego w kuźni.
Bogowie i Boginie. Nie zdawałem sobie sprawy, jak bardzo zrobiłem się nieśmiały. Pamiętam koncert w Le Madame, publiczność nie przeszkadzała mi w niczym. Pamiętam późniejszą obronę Le Madame przed komornikiem i kamerę (chyba) TVN wycelowaną we mnie i domagającą się usty dziennikarki komentarza. Pamiętam, gdy zostałem wywołany do tablicy podczas demonstracji koło Zygmunta, gdzie domagaliśmy się związków rejestrowanych – co z tego wyszło wiedzą wszyscy, ale wlazłem na tę scenę i coś powiedziałem bez większych problemów. Hipomania jest boska.
Tym razem jednak nie mam hipomanii i jestem introwertykiem. Kamera mnie paraliżuje. Reżyser domagał się overactingu – machania rękami, ostentacyjnego lip-syncingu, różnych rekwizytów i kostiumu. Czułem się przerażająco nie na miejscu. Gdybym miał xanax lub coś podobnego, jadłbym garściami, ale nie miałem, co stanowi plus dodatni z punktu widzenia mojej lekarki, ale ujemny z punktu widzenia mojej nieśmiałości.
Nakręciliśmy mnie w różnych ironicznych pozach, sześć osób tańczących w pomieszczeniu przedstawionym na zdjęciu, w kuźni produkuję serduszko, potem udaję, że walę w coś młotem (w kowadło nie wolno, więc podłożyliśmy drewno), podpalamy miniaturowe drewniane domki (kto by się domyślił, że tak trudno spalić dom…?). Oprócz mnie w teledysku występuje miś w piżamce, płonące domki, sześcioro przyjaciół, w tym Jos oraz Miriam w stroju galowym (czyli lateksowym wdzianku na imprezy fetyszystów) oraz płonące róże. W ogóle dużo ognia, co jak wiadomo bardzo mi odpowiada.
Julian nakręcił w sumie 12 godzin materiału, co musi teraz wyedytować do czterech minut i 22 sekund. Nie zazdroszczę mu ani trochę. Mam nadzieję, że nie będę wyglądać tak głupio, jak się czuję. A kiedy obraz będzie już gotowy, wrzucę go na bloga i będziecie mogli zobaczyć, co robię w kuźni – po dziewięciu miesiącach bólu pleców nie jest to nic potwornie ekscytującego, ale jednak. Może kogoś zaciekawi.
Dzisiaj odparowuję doznania ostatnich dni. Jako introwertyk najlepiej czuję się albo sam, albo z Josem, albo z ilością przyjaciół wynoszącą jeden. Kamery i sceny grupowe NIE są wskazane. Podczas filmowania serdecznie żałowałem, że nie jestem Lizą Minnelli (z wyjątkiem botoksu, rzecz jasna).
Zdjęcie: jak zwykle doskonała Dorota Kozerska