Postanowiłem zmienić swoje życie, ponieważ mi się nie podobało – to delikatny sposób ujęcia sprawy. Proces ten ma miejsce mniej więcej od wigilii zeszłego roku, powoli mi się konkretyzuje. Spisałem sobie dziesięć punktów, do których chcę się stosować. Może się uda, może nie, a może te punkty zmienię. Ostrzegam, że wpis jest bardzo długi, jeśli znudzicie się w połowie, nie obrażę się. Zachęcam jednak do przeczytania fragmentów pogrubionych, bo stanowią właśnie te dziesięć punktów, reszta to objaśnienia.
1. Nie krzywdź ludzi z premedytacją.
2. Jeśli pomimo punktu 1. skrzywdzisz kogoś z premedytacją lub niechcący, przydarzą Ci się pomyłki lub po prostu rzeczy, o których będziesz wiedział, że są niedobre, przyznaj się do nich.
My, Wikingowie 😉 nie posiadamy konceptu grzechu. Jednak właściwym zachowaniem jest to, co po angielsku nazywa się „owning up”. Jeśli zrobię coś złego – np. złamię prawo, lub po prostu kogoś skrzywdzę i będę tego świadom – muszę się do tego przyznać. To znaczy oczywiście nie muszę, ale jest to zachowanie, które pomoże MI. W dawnych czasach jeśli akurat poczułem ułańską fantazję i zabiłem Zenka celnym rzutem siekierą, po czym udałem się do starszyzny plemienia i przyznałem się, co zrobiłem, kara polegała na ogół na ustaleniu, na jakie odszkodowanie zastępuje rodzina. Jeśli natomiast się nie przyznałem, ale zostałem przyłapany, miałem szczęście, jeśli tylko mnie ścięto.
Mój mózg robi mi takie rzeczy bez potrzeby udawania się do starszyzny. Co nie znaczy, że czasami nie krzywdzę ludzi z premedytacją. Na przykład w przypadku ciotki-homofobki – wyrządzam jej z premedytacją krzywdę, nie udając, że tak naprawdę jestem hetero, lub że Jos nie istnieje. To, że ona mi wyrządza krzywdę domagając się ode mnie tego zachowania, nie ma tu żadnego znaczenia. Oczywiście nie ukrywam tego zachowania, bo jak niby mógłbym. Ponoszę też jego konsekwencje, które w tym wypadku polegają na rozpadzie rodziny na mniejszą część, która mnie wspiera i większą, która albo stoi po stronie ciotki, albo po prostu nikt im nie uświadomił, że mam męża. A ja nie będę obdzwaniać krewnych, których i tak widziałbym raz na pięć lat.
Tydzień temu skrzywdziłem kogoś niechcący i poczułem się z tym obrzydliwie. Natychmiast publicznie (krzywda też miała miejsce publicznie) przyznałem się do błędu i przeprosiłem. Więcej zrobić nie mogłem, bo nie da się w takim przypadku – pomijam szczegóły, bo nie odczuwam potrzeby dalszego krzywdzenia osoby – odkrzywdzić. Tak więc spełniłem własne „przykazania” 1. i 2. Tyle.
3. Nie próbuj zmieniać innych ludzi. Ich życie to ich sprawa. Twoje życie to Twoja sprawa. Nie usiłuj wmuszać im swoich wartości, tak samo, jak nie chcesz, żeby oni wmuszali Ci swoje. Zaoferuj pomoc. Nie zmuszaj ich do jej przyjęcia.
Jest takie powiedzonko: możesz zaprowadzić konia do źródła, ale nie możesz go zmusić, żeby pił. Tzn. powiedzenie funkcjonuje w języku angielskim, po polsku być może brzmi inaczej, jeśli ktoś mi wpisze w komentarzach, poprawię. Największym błędem, jaki można popełnić jest wzięcie ślubu (albo dodatkowo urodzenie dziecka) w nadziei, że małżonek lub małżonka z pewnością się zmieni. Drugim w kolejności jest zmuszanie do tej zmiany. Czasami, jak pisałem na Buniu jakiś czas temu, to strasznie trudne; co można powiedzieć człowiekowi, który uważa, że „nie jest wart” antydepresantów? Alkoholikowi, który fizycznie nie krzywdzi nikogo, oprócz siebie, ale nie chce iść na żaden rodzaj terapii? Zasugerować pomoc. Nie zmuszać. Jeśli ta osoba krzywdzi MNIE, patrz punkt piąty.
4. Wysłuchaj cudzych opinii, a potem zrób, co uznasz za słuszne – bez krzywdzenia ich. Jeśli opinia przybiera postać emocjonalnego szantażu typu „musisz to zrobić, albo się obrażę”, pieprzyć ich. Swoją opinią dziel się, kiedy ktoś Cię o to poprosi. (Albo na blogu.)
Niesłuchanie cudzych opinii jest arogancją. Konstruktywny feedback to opinia. Mogę się z nią zgodzić alibo nie, ale nie oznacza to, że należy z góry uznać, że mam rację. Jeśli opinia brzmi „pedały to ohyda”, albo „wszyscy imigranci to terroryści”, nie jest to opinia, tylko głupota. Nie ma obowiązku słuchania głupot. Bardzo trudne jest unikanie dzielenia się swoimi opiniami, kiedy np. przyjaciel opowiada mi o swoim związku, który moim zdaniem jest toksyczny, a potem powątpiewającym tonem mówi „ale ogólnie to dobry związek, więc powinienem być szczęśliwy?” Stosuję wtedy taktykę swojego pierwszego i najlepszego terapeuty, zadając pytania w nadziei, że zauważy, że jego odpowiedzi są wewnętrznie sprzeczne. Jeśli nie zauważy, pozostaję przy nadziei, że spyta. Jeśli nie spyta, trudno. Nie mój związek. Opinię ciotki, brzmiącą „jeśli przyjdziesz z mężem na święta, sprawisz mi przykrość”, olewam i problem rozwiązuję nie przychodząc na święta. A co do bloga, piszę na nim, co myślę, ponieważ nikt nie ma obowiązku czytania moich notek, a to, co piszę nie jest ukierunkowane na konkretne osoby.
5. Daj każdemu szansę. Daj też drugą szansę. Jeśli ta sama (przykra) rzecz wydarzy się dwa razy, nie dawaj już trzeciej, lub zgoła dwudziestej siódmej szansy. Nie pozwól innym, by Cię nadal krzywdzili, jeśli dałeś drugą szansę i sytuacja się powtórzyła.
Miałem (czas przeszły) przyjaciółkę, która miała depresję i uwielbiała się w niej taplać. Rozmowy z nią wyglądały mniej więcej tak – ja: „co u Ciebie?”, na co ona: „rzyyyygggggg”. Dałem jej pieniądze na terapię, dodając, że jeśli wykorzysta je inaczej, ma je oddać. Na terapię nie poszła, pieniędzy nie oddała. Kontakty zerwałem dopiero wtedy, gdy usiłowała okraść Josa, nie płacąc za jego pracę. Nie popełnię tego błędu drugi raz, a właściwie osiemnasty, bo robiłem to z wieloma osobami, w tym eksami i szefową. Nie stać mnie na to.
6. Nie pozwól nikomu wstydem zmusić Cię, byś był osobą, którą nie jesteś (z zachowaniem punktu 1.) W szczególności nie pozwól na to samemu sobie.
Niedawno odkryłem, że jestem hipokrytą, o czym będzie oddzielna notka. Nie mając żadnych problemów z tym, co robili inni, dla siebie podzieliłem różne zachowania na akceptowalne i nieakceptowalne, co w końcu doprowadziło mnie do Czarnego Wtorku. Niesamowite, jak nagle mogą zniknąć różne zahamowania, jeżeli alternatywą jest wybór urny i muzyki na pogrzeb. Kiedy moja mama mówi mi, że koszulka, którą mam na sobie jest obrzydliwa, słucham tego, co ma do powiedzenia, po czym jej opinię – mającą na celu zawstydzenie mnie – olewam. To jest łatwe. Kiedy samego siebie zawstydzam, uznając, że posiadane pragnienia są niewłaściwe, robię sobie krzywdę, którą o wiele trudniej odwrócić.
Dochodzi do tego oczywiście przepraszanie. Przepraszam, że mam depresję. Przepraszam, że nie mogę wyjść z domu. Przepraszam, że bolą mnie plecy. Bo to wstyd, prawda? OTURZ NIE. Ale przepraszania za rzeczy, na które nie mam żadnego wpływu okropnie trudno się wyzbyć. A niekrzywdzenie ludzi dotyczy również samego siebie.
7. Pamiętaj o przeszłości, kiedy budujesz dzień dzisiejszy. Nie próbuj przewidywać przyszłości. Popełniaj nowe pomyłki, zamiast powtarzać stare. Myśl o konsekwencjach zanim coś zrobisz. A potem dokonuj własnych wyborów.
Pierwsza część polega głównie na tym, że wymyślam najgorszy możliwy scenariusz NA PRZYSZŁOŚĆ, która jak sama nazwa wskazuje nie nadeszła, a potem spędzam dużo czasu na martwieniu i stresowaniu się owym scenariuszem. Pisałem już, że jest coś takiego, jak bycie zbyt inteligentnym i możliwość poświęcania czasu i wątków procesora na martwienie się rzeczami, które się nie wydarzyły. Ostatnio mama choruje, zrobiła sobie mnóstwo różnych testów, a ja założyłem, że z pewnością ma raka. Według testów nie ma, ale ja martwiłem się tym na zapas. Powtórzyć milion razy.
Co do pamiętania o przeszłości – za każdym razem, gdy zaczynała się depresja zakładałem, że nigdy się nie skończy. Co prawda poprzednie 300 razy zawsze mijała, ale może tym razem nie i co wtedy? Nic, bo ZAWSZE się kończy. Ale mieszkanie w przyszłości i przewidywanie najgorszego scenariusza nie jest z tą wiedzą kompatybilne.
Dokonywanie wyborów jest jedną z najtrudniejszych rzeczy w życiu, ponieważ prowadzi do zmian. Czasami wydaje nam się, że umiemy te zmiany przewidzieć. Czasami jest to prawda, na przykład jeśli wbiję komuś w serce nóż, ta osoba najprawdopodobniej umrze (sprawdzić, czy nie zombie). Na ogół jednak nie. Największe zmiany w moim życiu są konsekwencjami bardzo drobnych, zdawałoby się, wyborów. Myślałem o konsekwencjach, alibo nie, dokonywałem wyborów, a potem pojawiały się konsekwencje nieprzemyślane i niewyobrażalne. Trudno. Nie mam na to wpływu.
8. Bądź silny. Ale nie ZBYT silny. Poproś o pomoc, kiedy jest potrzebna. Nie zakładaj, że inni są zbyt zajęci lub zbyt ważni, gdy depresja wmawia Ci, że nie jesteś wart pomocy.
Moja kochana przyjaciółka określiła to kiedyś terminem „Kasia siama”. (Zmieniam imię na wszelki wypadek, bo nie wiem, czy chce być reklamowana.) Wszystko muszę zrobić sam, a jeśli się nie uda, to znaczy, że jestem słaby i niewart życia. Lub, na przykład, antydepresantów. Nie jestem w stanie zmienić chemii mózgu, samemu naprawić sobie pleców, a w tej chwili nie jestem w stanie, na przykład, wnieść na drugie piętro siatki z zakupami. Chujowo. Nic na to nie poradzę. Jeśli się uprę wnieść te zakupy, zapłacę za to silnym bólem. Nie warto. Proszenie o pomoc kiedyś wydawało mi się upokorzeniem. Teraz wiem, że to oznaka siły, bo pamiętam, ile kosztowało mnie odepchnięcie durnej dumy.
9. Pamiętaj, że nie jesteś wyjątkowy. Pamiętaj, że jesteś wyjątkowy.
Z tego punktu jestem wyjątkowo (hohoho) dumny. Pierwsza część: kiedyś zakładałem, że np. moja depresja jest wyjątkowa i leki na pewno mi nie pomogą. Albo, że moje uzależnienie jest wyjątkowe i program 12 kroków w nim nie pomoże. Spoiler: to nieprawda. Druga część: nikt nie jest tak dobry w byciu Tobą, jak Ty. Nikt nie jest lepszym Rayem Grantem ode mnie. Ile by nie próbował, i tak przegra. Nikt nie napisze dokładnie takiej książki, jak moja, nawet jeśli moja zostanie przez krytyków uznana za beznadziejną. Pod tym kątem jestem absolutnie wyjątkowy i muszę o tym pamiętać, zanim uznam, że nie warto pisać, nagrywać muzyki, robić sobie tatuażu, ubierać się w kilt, bo są inni, którzy to zrobią lepiej, więc po co próbować? Oczywiście, że są inni. Ale nikt z nich nie jest mną.
10. Nie biczuj się, jeśli nie uda Ci się zastosować do punktów 1.-9. Nie przepraszaj za rzeczy, na które nie masz wpływu; za bycie niedoskonałym; za to, że popełniłeś nową pomyłkę. Zrozum, co się dzieje lub stało; naucz się czegoś; żyj dalej.
Myślę, że to oczywiste. Na moim mikro-koncie na Facebooku mam opis „zdrowiejący perfekcjonista”. Perfekcjonizm też mnie o mało nie zabił. Kiedy dochodziłem do 99%, uważałem się za przegranego, bo nie było 100%. Był kiedyś taki mem: „cokolwiek robisz, w Chinach jest siedmiolatek, który robi to lepiej”. To prawda. Chciałem być idealny WE WSZYSTKIM. Okazało się, że to niemożliwe i ten fakt doprowadził mnie do kryzysów egzystencjalnych, nie zliczę, ilu. Teraz jestem najlepszy w byciu sobą. Powyższe punkty na ogół realizuję, ale czasami nie i to jest w porządku. Nigdy nie osiągnę doskonałości. Czasem będę sobie radzić w 90%, a czasem w 10%. Lepiej, niż 0%. Dzisiaj na przykład mam depresję z cyklu „moje ciało jest ciężkie i niewiele mogę zdziałać”. OK. Niefajnie. Moving on. Ostatnio, jak wspomniałem, niechcący kogoś skrzywdziłem. Zrobię co mogę (ale nie wszystko, bo wszystko nie istnieje), aby nie powtórzyć tej samej pomyłki. Jeśli się nie uda, trudno, mam nadzieję, że nie popełnię jej trzy razy.
Moje dziesięć przykazań stosuje się wyłącznie do mnie. Ciekaw jestem, jakie byłyby lub są Wasze? Co myślicie o moich? Podzielcie się opinią, a ja zgodnie z punktem czwartym zapoznam się z opiniami, a potem do nich zastosuję alibo nie.
(PS. Czasami ludzie tego nie wiedzą, ale „błędy językowe”, jakie popełniam są często cytatami z ulubionych autorów. Poprawiajcie mi „alibo nie” lub „po pierwsze primo” ile razy zechcecie, a ja nadal będę tak pisać, bo lubię. A „thanks, Obama” będę używać zapewne nawet kiedy ludzie już dawno zapomną, co to znaczy.)
(PS2. Zdjęcie kompletnie bez związku, ale je lubię.)