Nie polecam nagłych nawrotów depresji. Nawet mimo tego, że mają pewne plusy dodatnie w porównaniu z nawrotami powolnymi. Nie musiałem czekać trzy miesiące, żeby odnotować nawrót, nie musiało dojść do tego, że nie jestem w stanie wygramolić się samodzielnie z łóżka, lub spędzam 45 minut pod prysznicem, bo nie mogę zakręcić wody i wstać. Różnicę zauważyłem natychmiast. Ot, w środę tydzień temu spędziłem cudowny wieczór z przyjaciółką i Zbrojmistrzem, poszedłem spać w świetnym nastroju, a w czwartek rano wstałem i miałem nawrót.
Nie do końca rozumiem, skąd się ta zdzira znowu wzięła. Owszem, moja pierwsza firmowa faktura magicznie zamieniła się w pierwszą niezapłaconą fakturę, a pierwszy miesiąc działania firmy okazał się wielce obiecujący, ale nic ponad to. Mam wielu chętnych, żeby ze mną KIEDYŚ pracować. Jakoś tak za jakiś nieokreślony czas gdzieś kiedyś nad czymś. Ale żadna z tych osób nie jest gotowa podać konkretnej daty, a mój bank bardzo konkretnie ściąga raty kredytu za mieszkanie co miesiąc.
Mimo wszystko, nie rozumiem nawrotu. W środę moja sytuacja finansowa wcale nie była lepsza, niż w czwartek. Ba, środowa przyjaciółka chce ze mną pracować, a dzisiaj miałem jej wysłać wycenę. Zabranie się do pisania wyceny zajęło mi trzy godziny, a po napisaniu trzech czwartych przeniosłem się na kanapę, gdzie spędziłem resztę popołudnia. W kuźni idzie doskonale. Jedna z moich ulubionych kowalek, Bex Simon, udzieliła mi wywiadu. W miłości również idzie doskonale i jeśli coś mi pomaga na stan zdrowia, to obecność Zbrojmistrza. Tyle, że w pewnym momencie Zbrojmistrz musi iść do pracy, do domu, czy w ogóle gdziekolwiek, ja go żegnam, zamykam drzwi i czuję, jak zdzira ziewa, rozprostowuje kości i zasiada wygodnie na moich ramionach.
Nagłość nawrotu w połączeniu z moją inteligencją powoduje, że do pewnego stopnia udaje mi się jednak funkcjonować. Rozumiem, że myśli samobójczo-okaleczeniowe nie są naprawdę moje, tylko depresyjne; że wcale nie jest prawdą, że nagle jestem głupszy/brzydszy/mniej kochany, niż w środę tydzień temu, kiedy czułem się mądry, piękny i uwielbiany przez ogół. Ale niestety nie powoduje to gwałtownego polepszenia nastroju. W ostatnim tygodniu czułem się dobrze tylko w dwóch sytuacjach: w kuźni i w towarzystwie Zbrojmistrza. Przez właściwie cały pozostały czas czuję się raz źle, a raz fatalnie. Znikły doznania smakowe – wszystko smakuje jak papier. Muzyka brzmi płasko i monofonicznie. Siłownia wzbudza we mnie wyłącznie chęć wyjścia i udania się do domu i położenia na kanapie. Nie czytam, nie pracuję, nie tworzę, z wyjątkiem pobytów w kuźni nie robię właściwie nic interesującego, chyba, że kręci Was wiadomość, że obejrzałem pierwszy sezon „Gry o tron”. I te wszystkie zmiany nadeszły z dnia na dzień.
Miesiąc temu zmniejszyłem dawkę medykamentu z 375 mg do 300 dziennie, ponieważ czułem się trochę zbyt szczęśliwy. Mam na myśli podejrzenia manii – miliony pomysłów dziennie, łzy szczęścia w oczach średnio co dwadzieścia minut, nadmiar energii i problemy ze snem, bo jak tu spać, kiedy mamy tyle świetnych pomysłów o trzeciej nad ranem. Nie wiem, czy nagłe pogorszenie nastroju ma związek ze zmniejszeniem dawki, bo wedle swojej wiedzy źle powinienem się czuć raczej przez poprzednie trzy tygodnie, a nie teraz. Wiem natomiast, że o wiele bardziej podobało mi się, kiedy byłem bez przerwy szczęśliwy, śmiały i przepełniony pomysłami, nawet jeśli oznaczało to cztery godziny snu na dobę. Teraz pomysły są głównie z kategorii „co by tu sobie zrobić złego”, śmiałość zdechła (razem z chęcią wychodzenia z domu), a śpię nadal beznadziejnie źle. Nie tak to miało być.
Zakończyłbym tę notkę jakoś wesoło, ale chwilowo nic mi nie przychodzi do głowy.