O rocznicy

Nie smoleńskiej rzecz jasna. (O tym na koniec.)

Kiedy w listopadzie 2011 zaklepałem sobie swój pierwszy, jednodniowy kurs kowalstwa — nie tyle kurs właściwie, co obwąchanie — nie mogłem się go doczekać. Do tego stopnia, że jeszcze przed kursem rozpocząłem rekonensanse. Pytałem znajomych, czy nie znają jakichś kowali — ktokolwiek słyszał, ktokolwiek wie. No i okazało się, że ktoś słyszał i wie — pewien kolega zachęcił mnie do nawiązania kontaktu z niejakim Josephem.

Nawiązywanie rozpocząłem do wybrania się na stronę WWW Josepha, która wyglądała dość kiepsko, ale przedstawione na niej dzieła bardzo mi się spodobały. Pewną wątpliwość wzbudził we mnie fakt, że nie widziałem na niej niczego, co sugerowałoby pracę w kuźni, ale notka biograficzna tak poetycko opiewała „młot, ogień i kowadło” (oraz inne rzeczy) że i tak napisałem maila. Szło to jakoś tak:

Wielce Szanowny Panie Artysto,

niewartżem kurzu spod Pańskich podeszew, jednakowoż wielce chciałbym napotkać Pana i obejrzeć Waszmościne dzieła. Azaliż znalazłbyż Waszmość chwilęmoment celem zaprezentowania mi swej Sztuki?

Ze ścielącym się u nóżek poważaniem,

Przyszły Metalurg

Pan artysta zechciał i spotkaliśmy się o siedemnastej. O dwudziestej miałem z kimś kolację (oraz randkę) na drugim końcu miasta, ale uznałem, że dwie godziny na pewno wystarczą, aby obejrzeć wszystko. Nie wystarczyły. Mistrz tworzył bowiem w metalu, żywicy, szkle, gipsie, kamieniu, drewnie, skórze, tkaninach wszelakich oraz kombinacjach wyżej wymienionych (z pewnością o czymś zapomniałem). Moje oczy otwierały się szerzej i szerzej, a szczęka opadała do podłogi. Aż w pewnym momencie otwarły się zapewne na tyle szeroko, że moja intuicja wyjrzała, obrzuciła mistrza spojrzeniem i zawyrokowała:

— To TEN.

— Jak to ten? — zdziwiłem się.

— TEN jedyny, TEN, no, głupi jesteś? TEN i tyle.

Doznanie — po godzinie znajomości — było, powiedzmy delikatnie, nieoczekiwane. Oraz oparte na konkretnie niczym. Tak więc zignorowałem intuicję, ale nie mogłem zignorować faktu, że rudo-siwy artysta w typie Wikinga rzecz jasna MUSIAŁ mi się spodobać.

Zbrojmistrz, który wtedy nie był jeszcze moim Zbrojmistrzem, tylko obcym facetem robiącym niesamowite rzeczy, opowiedział mi historię. Miałem mianowicie na twarzy zrobioną z kolczugi maskę, która kończyła się tuż nad ustami. Joseph zaś miewał co jakiś czas rodzaj randki polegający na tym, że ktoś przychodził do niego, rozbierał się w przedpokoju, zakładał maskę, wchodził do pokoju, dostarczał Zbrojmistrzowi… jak by to ładnie… rozkoszy oralnej, po czym wychodził. Nie odbywało się w ogóle nic innego, rozmowa, przytulanie, pocałunki, etc. Maska była w użyciu na żądanie gościa i służyła temu, żeby go nie rozpoznano — zapewne gość był żonaty, znany z TV, był księdzem katolickim lub był to Jan Maria Rokita (y otros, y otros) (żartuję, kto by nie rozpoznał Jana Marii Rokity) (y otros, y otros). W każdym razie ważnym fragmentem tej historii jest fakt, że Joseph nie dowiedział się nigdy, czy da się całować z osobą przyodzianą w strój.

Bezczelnemu pancurowi łysnęło w oku i natychmiast zasugerował:

— To może sprawdzimy?

Był to okres mojego bipolarnego „haja”, okres, w którym nikt i nic nie mogło mi się oprzeć, a świat służył zaspokajaniu moich zachcianek. Nie oparł mi się również artysta. Całował się, jak się okazało, bardzo dobrze. I zapewne sprawdzilibyśmy, co jeszcze da się w tej masce robić, albo i bez niej, gdybym ja już nie miał tego wieczora randki. Tak więc ustaliliśmy, że spotkamy się niedługo celem kursu robienia kolczugi dla mnie — i być może celem innych ciekawych zajęć — i poszedłem sobie.

Zbrojmistrz powiedział mi pięć miesięcy później, że zakochał się od pierwszego wejrzenia. Ja tak naprawdę też, tyle, że odmówiłem przyjęcia tego do wiadomości. Co gorsza, zamiast tego trzymałem się Drwala, który był bezpieczny, bo nudny i przy którym intuicja mi nie pikała. Bo łatwiej być z kimś, kto nas nudzi, więc nie skrzywdzi odchodząc, prawda? Tak więc Josepha, zamiast tego, dołączyłem do swojego haremu, spotykałem się z nim na seks, pogaduszki, kino, kolację i rozmowy o sztuce. Z produkcji kolczug dużo nie wyszło, bo okazało się, że to okropnie nudne zajęcie dla osób posiadających tzw. „cierpliwąść”, czy jak to się tam pisze. Cierpliwość przydała się Zbrojmistrzowi również dlatego, że po mniej więcej miesiącu spotykania się z nim powiedziałem mu, że nie szukam nikogo na stałe i między nami nie będzie niczego więcej, niż tylko seks i przyjaźń. Zresztą, na stanowisku „stałego” był Drwal.

Z Drwalem, jak wiadomo, nie wyszło, po części dlatego, że pewnego dnia odkryłem coś dziwnego. Siedziałem otóż na kanapie z tym przystojnym, brodatym, rozłożystym, nudnym facetem, on oglądał telewizję, a ja… myślałem o Josephu. Myślałem o tym, że to z nim wolałbym spędzać czas. Ciekawe, co porabia. Ciekawe, czy czasami o mnie myśli. Co też robi. Co też tworzy. Co by powiedział, gdybym mu powiedział, że go ko…

W tym momencie intuicja, rzecz jasna, zarechotała i wyciągnęła rękę po 10 euro, które byłem jej winien.

Tak się złożyło, że 1 kwietnia odbyłem sesję fotograficzną dla niderlandzkiej gazety, a potem pojechałem prosto do Josepha, żeby mu powiedzieć, że zmieniłem zdanie i jednak bardzo bym chciał, żeby był moim chłopakiem. I co on na to. Spodziewałem się reakcji w stylu „no nie wiem, przecież sam mówiłeś, zastanowię się”. Otrzymałem natychmiastową, entuzjastyczną zgodę. I tym oto sposobem półtora tygodnia temu stuknęła nam oficjalna rocznica, w okrągłą i łatwą do zapamiętania datę. Rok po tym wesołym wydarzeniu żaden z nas wciąż nie może uwierzyć w swoje szczęście. Bo, widzicie, wygląda na to, że moja intuicja miała rację.

Nie pisałem o tym na blogu, bo było mi zwyczajnie głupio. Przeczytałem sobie ostatnio zapiski z poprzednich lat — powiedzmy delikatnie, że moje wybory miłosne nie były zbyt mądre. Z Wikingiem i DJem głównie się kłóciłem, po czym wymyślałem dla nich długie i zawiłe usprawiedliwienia. Po stronie plusów dodatnich zapisać mogę to, że nie spędziłem z żadnym z nich np. 20 lat, tylko związki kończyły się w miarę prędko. A jednak — nawet przed Wikingiem był niejaki Olivier, który podobnie jak DJ miał wszystkie podręcznikowe objawy narcyzmu. Wiking cierpi na zaburzenie kompulsywno-obsesyjne. Czemu zakochałem się akurat w nich?

Zbrojmistrz nie wydaje się posiadać żadnych zaburzeń oprócz jednego, irytującego jak cholera. Jest mianowicie podle zdolny manualnie. Szyje, gotuje, rzeźbi, wylewa z plastiku, robi kolczugi i kamizelki z łusek metalowych, a jeśli czegoś nie umie zrobić, to sprawdza sobie w Interwebsach i już umie. Mi nauka przychodzi mimo wszystko z trudem, chociaż po ponad roku daje bardzo wymierne rezultaty. Dla niego wszystko, co robi, jest łatwe. A jednak zaczęliśmy już pracować razem, może dlatego, że się dopełniamy. Ja zrobiłem kalendarz, broszurę, stronę WWW i Facebooka. On zrobił mi płaszcz elfów (premiera 20 kwietnia), liczne dzieła sztuki pokrywające grubą warstwą już nie tylko jego ale i moje mieszkanie, nakrycie głowy z kolczugi i wiele innych rzeczy. A przede wszystkim wprowadził w moje życie poczucie niezmąconego szczęścia — i stabilności. Bo nawet w okresie moich najgorszych „jazd” nie zostawił mnie samego wzorem DJa. Jak szło to powiedzonko ludowe? Prawdziwy jak rudzielec, jakoś tak, zdaje się.

*

Jak się okazało ku zdziwieniu głównie mojemu, debata w telewizji publicznej nie była spotkaniem ekspertów. A jednak upieram się, że przydałoby się, gdyby do ludzi „dopuszczających możliwość” przemówić ludzkim językiem. Zgadza się ze mną Leszek Jażdżewski:

Wyobraźmy sobie, że przed rozpoczęciem kampanii wyborczej w 2007 roku w czasach rządów PiS w Gruzji rozbija się samolot z polską delegacją z Donaldem Tuskiem, Adamem Michnikiem, Bronisławem Geremkiem, Bronisławem Komorowskim i Markiem Belką na czele. Że śledztwo prowadzi zaprzyjaźniona z prezydentem Lechem Kaczyńskim administracja Saakaszwilego, że ustalenia w Polsce prowadzi komisja powołana przez premiera Jarosława Kaczyńskiego z szefem IPN Januszem Kurtyką. Że jej ustalenia okazują się nieprecyzyjne, że śledztwo się ślimaczy, a strona gruzińska nie jest skłonna do kooperacji. Czy w przypadku tak obciążonej dodatkowymi znaczeniami tragedii zaufalibyśmy funkcjonariuszom IV RP, że rzetelnie zajmują się katastrofą, w której zginęli ich przeciwnicy polityczni?

Więcej nic na ten temat nie mówię, już teraz dalszy ciąg programu…