O śmiałości i nieśmiałości, cz. II

Dużo ciekawych komentarzy pod poprzednią notką, bardzo dziękuję. Nie zaskoczyło mnie tak naprawdę ani to, że wielu moich czytelników zmaga się z problemami podobnymi do tych, które sam miałem, ani to, że wielu z nich się do tej pory nie ujawniało. Te dwie rzeczy rzecz jasna są ze sobą powiązane.

Fobie, utrudniające nam życie, są trudne do przezwyciężenia między innymi dlatego, że nie są logiczne. Boimy się wykonać telefon, czy też odezwać do innej osoby, ale nie dlatego, że mamy powody, które potrafimy logicznie wyłuszczyć. Boimy się i już. Mi osobiście pomogło rozważanie dość długo i częściowo na piśmie pytania CZEGO się boję, ale nie twierdzę, że pomoże każdemu.

Skoro mowa o każdym, Daria zapytała mnie również:

Ray, masz może swój jakiś sprawdzony sposób na zagadanie ? Tematy, które się zawsze sprawdzają, żarty, które zawsze śmieszą ?

Absolutnie nie. Każdy ma inne poczucie humoru, inne zainteresowania… Na ogół zauważam inną osobę dlatego, że ma w swoim wyglądzie coś interesującego — nietypową fryzurę, nietypowy t-shirt, buty… Wybieram się wtedy do tej osoby i mówię jej: cześć, nazywam się Ray i chciałem powiedzieć, że bardzo podoba mi się Twoja fryzura/t-shirt/buty. W przypadku odzieżowym można również spytać gdzie kupiłaś/eś coś tak fajnego? Ale — zawsze musimy liczyć się z tym, że druga osoba zwyczajnie nie będzie nami zainteresowana tak, jak my nią. Nas być może bardzo ekscytuje, że ktoś inny słucha zespołu Tyr, ale tego kogoś innego może w ogóle to nie rusza, że my też kochamy album Eric The Red. Mój sposób pozwala nawiązać rozmowę, ale nie gwarantuje, że rozmowa przetrwa dłużej, niż dwa zdania. Tyle, że ja się tym w ogóle nie przejmuję, bo nie uważam, że każdy musi się mną interesować, każdemu muszę się podobać i z każdym być w stanie nawiązać kontakt.

Tutaj pasuje mi komentarz mat:

ze small talkami w firmowej kuchni nie mam problemu, raczej z tym, żeby zabiegać o zainteresowanie, spotkania itp. tzn już nie mam problemu odkąd doszłam do wniosku, że lubię to w sobie. jak już sobie zdałam z tego sprawę to nagle okazało się, że wychodzę na piwo z 5 osobową ekipą z pracy i jest mega fajnie.

No i właśnie. Ja też kiedyś chciałem być kochany przez wszystkich, a czułem się przez wszystkich ignorowany (w najlepszym wypadku). Aż mi przeszło i zacząłem akceptować swoje dziwactwa. Przestałem zabiegać o to, żeby lubiły mnie osoby, które mnie nie akceptowały takim, jakim byłem. I ku mojemu wielkiemu zdziwieniu to WTEDY zacząłem być lubiany. Nie przez wszystkich; nie przez średnią społeczeństwa. Ale przez grupę freaków, squattersów, artystów i generalnie ludzi, którzy pasowali do mnie tak samo, jak ja pasowałem do nich. Ja po prostu nie jestem taki, jak inni. Oni też nie są tacy, jak inni. (Pytanie, kim są inni i jak wygląda średni inny, to materiał na… inną notkę.) Owszem, w moim dziale w firmie — gdzie pracowały głównie dzieciate pary hetero — rzadko zdarzało mi się nawiązać bliższy osobisty kontakt. Ale kiedy zrozumiałem, że NIE MUSZĘ go nawiązywać… wtedy zaczęło mi się udawać.

Grześ pisze:

E tam, pomaga.
Niby to wiem i sam się śmieję ze swojego przejmowania się, ale i tak zawsze mam wrażenie: Bosze, po co to powiedziałeś, Bosze, jak gupio wypadłeś, Bosze…

Nieśmiałość i kompleksy często łączą się z poczuciem własnej wyjątkowości. Ciężko jest nam (mówię nam, bo rzecz jasna mam na myśli także siebie) przyjąć do wiadomości, że ludzie NAPRAWDĘ nie zajmują się skrzętnym zapisywaniem popełnionych przez nas gaf i niepasujących do sytuacji dowcipów. Częścią problemu mojej nieśmiałości było właśnie silne doznanie, że nie powinienem się odzywać, bo powiem coś głupiego. Tak więc na wszelki wypadek nie mówiłem nic, dzięki czemu zapracowałem na reputację nietowarzyskiego milczka. A przecież tak bardzo chciałem, żeby mnie lubiano! Tak się starałem!

Kluczem okazało się niestaranie — ale też odnotowanie, że każdy mówi głupoty. Szczególnie w sytuacji towarzyskiej, kiedy jesteśmy po kilku piwach  dowcipy zaczynają być głupie, gafy padają średnio co pięć minut, a jedyną osobą, która je odnotowuje, jest ta, która je wypowiedziała. Przyjrzyjcie się tymczasem politykom. Ileż głupot wygaduje CO DNIA Jarosław Kaczyński czy Stefan Niesiołowski? A to są przecież reprezentanci narodu, wybrani naszymi głosami i sowicie opłacani. Jak bardzo liczy się źle dobrany dowcip przy piwie w zestawieniu ze Smoleńskiem?

gmina_wiżajny:

Teraz jest trend na naprawianie w człowieku wszystkiego i wszystko w zasadzie nadaje się na terapię / operację / sesję z kołczem. Odstawanie od radosnej, korporacyjnej, wyluzowanej normy z reklam telefonów komórkowych budzi w ludziach poczucie winy. We mnie też cały czas budzi, ale staram się buntować i trochę się ze sobą pogodzić.

No właśnie. Tak się czułem przez całe lata: czemu ja jestem taki nie taki? Przecież wszyscy w reklamach tak się dobrze bawią, i kochają futbol, i są tacy razem piękni i szczęśliwi. A ja siedzę w domu i zadręczam się, że trzy godziny temu powiedziałem do kolegi coś, co on być może źle zinterpretuje i co teraz.

Terapie i sesje z kołczem pomagają, jeśli męczymy się sami ze sobą. Ale nie wierzę w to, że jest jeden obiektywny standard, do jakiego należy aspirować. Z pewnością nie jestem tym standardem również ja. Sam aspiruję do tego, żeby być szczęśliwym kowalem, to jest cała moja życiowa aspiracja w tej chwili. A czy będę szczęśliwym kowalem zamężnym, czy singlem — intro- czy ekstrawertycznym — z irokezem czy bez, to jest zupełnie nieważne. W reklamie telefonu miałbym szansę wylądować, czemu nie. W roli „dziwnego włochatego wytatuowanego kryminalisty”, zapewne. I kompletnie mi z tym dobrze, bo lubię wyglądać tak, jak wyglądam i robić to, co robię.

Nigdy nie będę ślicznym blond tatusiem z bejbi w ramionach, jadącym z żoną Toyotą na wakacje w ośrodku dla rodzin wielodzietnych. Nigdy nie zaprzyjaźnię się z Michałem Figurskim, nie wystylizuje mnie Michał Piróg i nigdy nie zatańczę z gwiazdami. Nie będę gwiazdą pop, tenisistą ani kickbokserem. Nigdy nie będę najpopularniejszą osobą w barze dla modnych i popularnych dwudziestosiedmioletnich biznesmenów i menażerów. Wszystkie te rzeczy mam w dupie. 🙂 I myślę, że tak naprawdę zaakceptowanie tego, że nigdy nie będziemy osobami, którymi powinniśmy być według reklam jest kluczem do tego, żebyśmy stali się zwyczajnie szczęśliwi. A jak dowodzi mat, do szczęśliwości nie jest potrzebne zaadaptowanie się do najbliższego stereotypu, tylko zaakceptowanie, że pewne cechy mamy, zawsze będziemy mieć i nauczenie się kochania samego/samej siebie razem z tymi cechami.