Wyznam szczerze, że tekst mgr Gustawa o tym, jak to depresja jest dla nas dobra, bo pozwala na refleksję, wzbudził we mnie nader silne uczucia. Pierwszym była chęć dania mgr Gustawowi w mordę, ale ponieważ ja w Holandii, a mgr Gustaw gdzieś w Polsce, pomysł nie został zrealizowany. Między innymi dlatego, że moja własna dwubiegunówka od 1 marca jakby przybrała na intensywności, a kiedy już się ustabilizowała, okazało się, że moja dobra przyjaciółka, nazwijmy ją Eugenia, targnęła się na swoje życie pod wpływem depresji.
Nie udało jej się. Tyle na ten temat, bo nie upoważniono mnie do opisywania szczegółów całemu światu. Ale nie umiałem jej elegancko opierdolić z góry na dół, bo równo tydzień przed jego próbą sam spędziłem dobrą godzinę na NIEzabijaniu się. Moja choroba cechuje się gwałtownymi skokami nastroju, niekiedy w ciągu minut. W tym wypadku nastąpił drastyczny spadek, połączony z posiadaniem dużej ilości energii, co jest najbardziej niebezpiecznym dla dwubiegunowca stanem – ponieważ łączy chęci samobójcze, tworzenie planów i siłę ku ich realizacji. Oczyma wyobraźni widziałem narzędzie, którego chcę użyć, widziałem samego siebie, jak go używam, swoje ciało leżące pod prysznicem, żeby nie pokrwawić dywanu. Jednocześnie z wysiłkiem wmawiałem sobie, że nie chcę tego wcale zrobić, ponieważ jeśli mi się przypadkiem nie uda, to wyląduję w szpitalu, a za trzy dni jestem umówiony z tatuażystą. Dla osoby w tym stanie psychicznym powyższe zdanie jest całkowicie logiczne. I ta logika pozwoliła mi przetrwać tę straszną godzinę, po której myśli nagle się oddaliły, a ja odkryłem, że właściwie to jestem głodny i udałem się spokojnie robić kolację.
Eugenia nie miała tyle szczęścia, czy też siły. Zrobiła, co planowała. Na szczęście, nie udało jej się. Przez kilka dni wyglądało, jakby uszkodziła się permanentnie, ale na szczęście objawy cofnęły się i w tej chwili fizycznie jest nieźle. Psychicznie niestety nie. Moje skoki nastroju trwają kilka godzin, a kiedy się zakończą, włącza mi się przekonanie, że jestem już na zawsze od nich wolny. Rzecz jasna, nie ma w tym odrobiny prawdy, bo powtórka następuje prędzej czy później. Nastąpiła dzisiaj, kilka godzin temu. Na szczęście tym razem nie byłem sam. Zbrojmistrz zadziałał i wyciągnął mnie z tego stanu. Z Eugenią nie jest tak dobrze i spodziewam się, że będzie ją trzeba pilnować co najmniej przez kilka tygodni, a może dłużej. Pierwsza próba samobójcza to przełamanie tabu – pierwszy raz jest najtrudniejszy, bo wymaga przełamania wszystkich naszych naturalnych mechanizmów obronnych. Kolejne próby są o wiele łatwiejsze i wiem to z autopsji.
Każdy, kto ma za sobą doświadczenie prawdziwej, morderczej depresji, prawdopodobnie ma ochotę natrzaskać mgr Gustawowi po gębie. Z przyjemnością przetransferowałbym na niego swoje doznania, żeby poczuł, jak to miła i przyjemna jest anhedonia i ruminacje (których zalety wymienia w swoim wiekopomnym dziele), ale niestety nie ma takiej możliwości. Tymczasem zaś nawet pomimo leków – i dwóch lat psychoterapii, którą skończyłem w 2012 roku, a teraz kontynuuję z kim innym – wcale nie mogę Wam obiecać, że pewnego dnia na blogu po prostu przestaną pojawiać się nowe wpisy i już.
Na forum, którym się opiekuję, średnio raz w tygodniu pojawia się wpis pożegnalny – „dziękuję za pomoc, ale postanowiłam zakończyć swoje życie, pozdrawiam X i Y”. Reagujemy wtedy błyskawicznie, zawiadamiając policję. Wszystko jest OK, jeśli dana osoba znajduje się np. w Londynie, ale np. policja turecka w ogóle nie reaguje na zawiadomienia. A użytkownik już nigdy nie loguje się ponownie. Co możemy wtedy myśleć? Tak naprawdę możemy tylko NIE myśleć. Robimy, co możemy. Ale nie możemy uratować życia osoby, która podjęła decyzję, że chce umrzeć. A powody są różne. Czasami osoba ta wcześniej pisała, że „czuje się bardzo źle i chciałaby iść do lekarza, ale rodzice mówią jej, że wmawia sobie chorobę”, lub „przeczytałam, że antydepresanty w ogóle nie działają, więc je odstawiłam”. Ile osób z prawdziwą, ciężką depresją kupiło Politykę i przeczytało iluminacje mgr Gustawa? Ile dowiedziało się od psycholożki Ewy Woydyłło, że „koncerny wmawiają nam choroby”? Dla „psychologów i trenerów” tworzących takie ciężkie brednie jest to sposób na autopromocję i dorobienie na wierszówce. Czy jeśli jedna, jedyna osoba pod wpływem lektury Gustawa lub Woydyłło zrezygnuje z leczenia i popełni samobójstwo, autorzy zmądrzeją od tego? Czy w ogóle się o tym dowiedzą? Nie sądzę. Nie są wszak głupimi ludźmi i muszą zdawać sobie sprawę z tego, co piszą. Czy obchodzą ich możliwe skutki?
Eugenia prawdopodobnie choruje na depresję od 2010 roku. Twardo odmawia przyjmowania leków, ponieważ jest zdania, że powinna sobie poradzić sama. Skąd wziął jej się ten pomysł, nie wiem (z pewnością nie z lektury polskich psychologów, bo nie zna języka). Ale osób takich, jak Woydyłło i Gustaw jest naprawdę wiele, że wspomnę choćby o Joannie Moncrieff, założycielce Towarzystwa Psychiatrii Krytycznej, uważającej, że leki to substancje psychoaktywne (kokaina też jest substancją psychoaktywną) i służą temu, żeby biorąca je osoba „inaczej się czuła i myślała”. Wiem, że pani Joanna mnie nie przeczyta, ale osobiście oddałbym lewe jądro za to, żeby moja przyjaciółka inaczej się czuła i myślała, chociażby dlatego, że nie chce mi powiedzieć, czego użyła w swojej próbie samobójczej, ale przyznała, że nadal ma to coś w domu. Rozważałem kipisz, ale musiałbym powyrzucać połowę znajdujących się tam obiektów, prawdopodobnie właściwego i tak bym nie znalazł, a poza tym odnoszę wrażenie, że jest to produkt, który można nabyć w dowolnym supermarkecie.
Nie mam dla tej notki ładnego zakończenia. Eugenia żyje. Ja też. Zobaczymy, jak długo.
Zdjęcie: Joanna Moncrieff, YouTube